aneczka1526
Fanka BB :)
No więc już trochę opisałam na wątku smsowym, teraz może się trochę rozpiszę :-)
Wstałam rano o 6 (14.06) niczego nieświadoma poszłam do toalety i gdyby nie to że zajrzałam do wc to nawet bym nie wiedziała, że zaczęły mi się sączyć wody. Ale, że o 10 byłam umówiona z moją Panią Doktor na oddziale to się tylko dopakowałam, wykąpałam i pojechaliśmy. Pomyślałam, że skoro przepuszczam to nie pozwolą mi wrócić do domu. I się nie pomyliłam. Pani doktor jak usłyszała, że wody mi odchodzą zrezygnowała z usg, zbadała mnie ginekologicznie, szyjka prawie zgładzona, rozwarcie na 2 cm, zapadła decyzja - idziemy na porodówkę. Najpierw jeszcze na IP, celem dopełnienia formalności, w między czasie lewatywa, piżamka, krótkie ktg i na sale porodową. Popłakałam się już jak usłyszałam, że zaczynamy rodzić, potem jeszcze kilkukrotnie łzy mi ze szczęścia pociekły. Na sali porodowej spotkałam położną ze szkoły rodzenia, i jakoś od razu tak mi się lżej zrobiło. Kroplówka, ktg… pierwsze skurcze… kolejne badanie… szyjka prawie zgładzona ale rozwarcie nie chce się powiększać, no ale czekamy na efekty… kroplówka podłączona po 11.00, kolejne badania w między czasie przyniosły nienajlepsze wieści, samo badanie było koszmarem, szczególnie jak przychodził skurcz ( a skurcze miałam już wtedy co minutę), wreszcie przed 17 przyszedł lekarz dyżurny i stwierdził nieprawidłową budowę miednicy, dodatkowo mała zamiast czubkiem główki ułożyła się twarzyczką do wyjścia, więc jej obwód nie pozwoliłby na to aby swobodnie wyjść. Lekarz natychmiast podjął decyzję o cięciu. Po 10 minutach już leżałam na stole operacyjnym. Wkłucie w kręgosłup, bardzo dziwne uczucie drętwienia nóg, ciepło, i okropne dreszcze, ale ogólnie cieszyłam się, że zaraz mała będzie ze mną. Przyszła jeszcze moja znajoma Pani doktor Monika, podczas operacji trzymała mnie za rękę. Kolejny płacz jak usłyszałam małą. Pokazali mi ją tylko na chwilę i zabrali do ważenia, no i pod lampy trochę bo mała lekko wychłodzona, ale ogólnie ok. Dostała 10 pkt :-) Tata dumny, ale przerażony i w szoku, że to wszystko się tak potoczyło. Potem przewieźli mnie na salę pooperacyjną. Jeszcze Monika przyniosła mi małą, co bym mogła spokojnie na nią popatrzeć. Dreszcze dalej nie odpuszczały, podobno od znieczulenia, choć ja miałam wrażenie, że to z emocji. Rano po prawie nieprzespanej nocy przenieśli mnie na normalną salę ale z dobrą nowiną, że już na 3 dobę będę mogła wyjść z Agatką do domu. Ledwo chodziłam, miałam chwilę, że czułam się bezradna, mała płacze a ja nie mogę do niej wstać, bo szwy ciągnęły okrutnie, ale położne mówiły, żeby nie leżeć, im więcej będę chodzić tym lepiej dla mnie, no i z każdą godziną było już lepiej. Pierwsze karmienie i pierwsza zmiana pieluszki… trafiłam na jakąś nerwową położną. Ja obolała a ona mnie męczy, no ale w sumie miała rację, bo kto jak nie ja zajmie się małą. Pierwszą pieluszkę zmienił tata, bo ja z bólu nie mogłam ustać, myślałam, że z karmieniem będę miała większy problem ale poszło całkiem sprawnie, kilka prób przyniosło oczekiwany efekt i ani razu nie musiałam prosić położnych o butlę dla małej. Spokojnie najada się moim mlekiem. Mimo wielu negatywnych opinii jakie zasłyszałam o szpitalu i położnych czułam się tam bardzo dobrze, często położne same przychodziły i pytały czy wszystko w porządku, czy czegoś nam nie potrzeba, lekarze życzliwi – naprawdę super trafiłam. Na trzecią dobę wypisali nas ze szpitala, powoli uczymy się siebie. Mimo bólu to było najpiękniejsze przeżycie, szybko zapomina się o tym co złe przy takim cudzie natury :-)
Wstałam rano o 6 (14.06) niczego nieświadoma poszłam do toalety i gdyby nie to że zajrzałam do wc to nawet bym nie wiedziała, że zaczęły mi się sączyć wody. Ale, że o 10 byłam umówiona z moją Panią Doktor na oddziale to się tylko dopakowałam, wykąpałam i pojechaliśmy. Pomyślałam, że skoro przepuszczam to nie pozwolą mi wrócić do domu. I się nie pomyliłam. Pani doktor jak usłyszała, że wody mi odchodzą zrezygnowała z usg, zbadała mnie ginekologicznie, szyjka prawie zgładzona, rozwarcie na 2 cm, zapadła decyzja - idziemy na porodówkę. Najpierw jeszcze na IP, celem dopełnienia formalności, w między czasie lewatywa, piżamka, krótkie ktg i na sale porodową. Popłakałam się już jak usłyszałam, że zaczynamy rodzić, potem jeszcze kilkukrotnie łzy mi ze szczęścia pociekły. Na sali porodowej spotkałam położną ze szkoły rodzenia, i jakoś od razu tak mi się lżej zrobiło. Kroplówka, ktg… pierwsze skurcze… kolejne badanie… szyjka prawie zgładzona ale rozwarcie nie chce się powiększać, no ale czekamy na efekty… kroplówka podłączona po 11.00, kolejne badania w między czasie przyniosły nienajlepsze wieści, samo badanie było koszmarem, szczególnie jak przychodził skurcz ( a skurcze miałam już wtedy co minutę), wreszcie przed 17 przyszedł lekarz dyżurny i stwierdził nieprawidłową budowę miednicy, dodatkowo mała zamiast czubkiem główki ułożyła się twarzyczką do wyjścia, więc jej obwód nie pozwoliłby na to aby swobodnie wyjść. Lekarz natychmiast podjął decyzję o cięciu. Po 10 minutach już leżałam na stole operacyjnym. Wkłucie w kręgosłup, bardzo dziwne uczucie drętwienia nóg, ciepło, i okropne dreszcze, ale ogólnie cieszyłam się, że zaraz mała będzie ze mną. Przyszła jeszcze moja znajoma Pani doktor Monika, podczas operacji trzymała mnie za rękę. Kolejny płacz jak usłyszałam małą. Pokazali mi ją tylko na chwilę i zabrali do ważenia, no i pod lampy trochę bo mała lekko wychłodzona, ale ogólnie ok. Dostała 10 pkt :-) Tata dumny, ale przerażony i w szoku, że to wszystko się tak potoczyło. Potem przewieźli mnie na salę pooperacyjną. Jeszcze Monika przyniosła mi małą, co bym mogła spokojnie na nią popatrzeć. Dreszcze dalej nie odpuszczały, podobno od znieczulenia, choć ja miałam wrażenie, że to z emocji. Rano po prawie nieprzespanej nocy przenieśli mnie na normalną salę ale z dobrą nowiną, że już na 3 dobę będę mogła wyjść z Agatką do domu. Ledwo chodziłam, miałam chwilę, że czułam się bezradna, mała płacze a ja nie mogę do niej wstać, bo szwy ciągnęły okrutnie, ale położne mówiły, żeby nie leżeć, im więcej będę chodzić tym lepiej dla mnie, no i z każdą godziną było już lepiej. Pierwsze karmienie i pierwsza zmiana pieluszki… trafiłam na jakąś nerwową położną. Ja obolała a ona mnie męczy, no ale w sumie miała rację, bo kto jak nie ja zajmie się małą. Pierwszą pieluszkę zmienił tata, bo ja z bólu nie mogłam ustać, myślałam, że z karmieniem będę miała większy problem ale poszło całkiem sprawnie, kilka prób przyniosło oczekiwany efekt i ani razu nie musiałam prosić położnych o butlę dla małej. Spokojnie najada się moim mlekiem. Mimo wielu negatywnych opinii jakie zasłyszałam o szpitalu i położnych czułam się tam bardzo dobrze, często położne same przychodziły i pytały czy wszystko w porządku, czy czegoś nam nie potrzeba, lekarze życzliwi – naprawdę super trafiłam. Na trzecią dobę wypisali nas ze szpitala, powoli uczymy się siebie. Mimo bólu to było najpiękniejsze przeżycie, szybko zapomina się o tym co złe przy takim cudzie natury :-)