reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Nasze porody Czerwcówkowe

ja Wam przyznam szczerze, ze poki co to jakos w ogole nie boje sie porodu:rofl2:Raczej czekam z utesknieniem i wkurzam sie, ze skurcze sa tak malo bolesne:happy2:Szczerze to kazdy wiekszy bol napawa mnie nadzieja...Chyba jakas nienormalna jestem:cool:
 
reklama
Fantazja - Ty szalona kobieto :-D Już wiem skąd się wziął nick :rofl2:

Isia - no widzisz. Czyli jest tak jak nam mówili na początku - najpewniejszy termin to ten z OM albo pierwszego usg (tego z 8tc). Reszta to wróżenie z fusów.
Za takie terminowe przyjście to Stasiu powinien jakąś nagrodę dostać :tak:
 
No to teraz Was trochę postraszę swoim porodem.;-)
A serio to było naprawdę zupełnie nieźle i kompletnie inaczej niż z Weroniką - a jakże.:-D
Pisałam Wam w niedzielę że straszyłam męża bólami w pachwinach, ale tak rwącymi, że jak byliśmy na zakupach to musiałam się parę razy zatrzymywać i na czymś opierać bo chodzić nie mogłam. Wprawdzie nie były to skurcze, ale od tego się zaczęło. Potem wieczorem miałam jakieś takie dziwne bóle, ale ponieważ już kilka razy się zdażały jakieś boleści, a poza tym nie wyglądały jak te przy Weronice, to w końcu je olałam i nawet nie zwracałam uwagi z jaką są częstotliwością. Szczerze mówiąc to czułam je tak, jakbym miała parcie na kupę, a może bardziej na puszczenie bąka i chcąc go powstrzymać to aż się do góry unosiłam zaciskając pośladki. A parę razy się nabrałam i poleciałam do kibelka że będę się załatwiać. W końcu poszłam spać - gdzieś koło 23-23.30. Zasnęłam nawet dość szybko, i kilka razy zdarzyło mi się przez sen poczuć ten ból, ale się nie wybudzałam. W końcu jeden z tych bóli mnie obudził, więc poszłam do kibelka się wysikać - była dokładnie 1.35. Położyłam się do wyra i pomyślałam, że coś za często te bóle się pojawiają, więc może trzeba by popatrzeć na zegarek. No ale wielkiej nadziei nie miałam. No i jeszcze pomyślałam - cholera już ten 11ty - do końca tego niechcianego dnia zostało 22 godziny i 30 minut - muszę zaciskać nogi.;-) Położyłam sobie telefon przy łóżku i zaczęłam sprawdzać. Następny skurcz był o 1.49, więc po 15 minutach, ale już następny po 10. Potem znowu 10 i znowu i znowu. Wstałam i poszłam do Teściowej, bo widziałam że nie śpi. A ona na to, żeby budzić Tomka, bo to już. Jakoś mi się nie chciało wierzyć, ale go przebudziłam i mówię, że poczekamy jeszcze trochę bo nie będę się wygłupiać i lecieć jak to fałszywy alarm. No ale jak już do godz. 3.00 skurcze się pojawiały co 10 minut to stwierdziłam że jedziemy. Te skurcze nie były jakieś super długie, ani bolesne. Weronika miała przeczucie że coś się dzieje, przebudziła się i nie chciała już za nic zasnąć. Musiałam się gęsto tłumaczyć że musimy z Tatą jechać rodzić, a ona zostaje z Babcią. Zresztą później się okazało, że Babcia musiała przy niej siedzieć do 4.30 aż ta zasnęła. No i do przedszkola oczywiście nie poszła. Ale wracając do sprawy.
W szpitalu byliśmy ok. 3.30, zanim wypisali te wszystkie papierki i zbadali to była 3.50. Lekarka spytała czy wyrażam zgodę na małą lewatywę - małą bo rozwarcie jest już duże i zaraz będę rodzić.:szok: Trochę mnie "podgolili", zrobili lewatywę, ja załatwiłam sprawę i dopiero na porodówkę. Sala porodowa bardzo ok - niby nie pojedynka, ale między poszczególnymi łóżkami były normalne ściany, tworząc dość duże pokoiki, prócz łóżka miałam piłki i worek sako, a na całej szerokości pokoju były przesuwne dzrwi. Więc tak naprawdę pełna intymność. Położna zbadała mnie i powiedziała że rozwarcie jest już na 5 cm, podłączyła mnie do KTG i na razie kazała leżeć. Skurcze zaczęły się nasilać i niedługo były już co 8-7 minut. Podłączyli mnie pod kroplówkę w celu nawodnienia, i po 1,5 godziny pozwolili wstać i pochodzić. Byłam siusiu, posiedziałam i poskakałam na piłce, a skurcze były coraz mocniejsze i dłuższe - i wcale nie za przyjemne. Mój Mąż chciał żeby wziąć znieczulenie, ale uparłam się że wytrzymam. W końcu znowu kazali się położyć, w skurczu przebili mi pęcherz płodowy, a skurcze wprawdze osłabły (tzn. były krótsze) ale bardzo częste - z 7 minut od razu na 3 a po chwili co 1 minutę, rozwarcie w ciągu tych 2 godzin weszło na 8 cm, a potem dosłownie w minutę na 10 i zaczęły się parte bóle. Miałam ochotę dać sobie samej w pysk za upór w sprawie znieczulenia, ale pocieszyłam się, że skoro już są parte, to ok, zaraz koniec będzie. No i faktycznie - druga faza trwała 15 minut (przy Weronice 50!), nie wiem ile tych partych było, bo kazali mi przeć non stop. Przy okazji, co do kupy - troszkę może i poszło, ale dzięki lewatywie, to w ilościach śladowych, dlatego polecam ten zabieg. Magda urodziła się niecałe 3,5 godziny od przyjęcia do szpitala. Okazała się duża, do tego raz okręcona pępowiną, krocze musieli chlasnąć, bo inaczej groziło rozerwanie. Wyciągnęli ją, odkręcili (mój Mąż mało nie umarł na zawał, bo powiedział że to wyglądało jakby im się dziecko z rąk wyślizgiwało, a oni ją z tej pępowiny tak odkręcali), dali mu do przecięcia pępowinę i rzucili Magdę na brzuch. Ja to się czułam po tym jak po maratonie - tchu złapać nie mogłam. Potem Magdę zabrali na obmycie i badanie, Tomek poleciał za Nią cykać fotki a ja rodziłam łożysko. Wyszło, ale niestety okazało się że nie całe i musieli mnie wyłyżeczkować. Ponieważ nie miałam znieczulenia, to mnie uśpili na te parę minut - czułam się jak naćpana - niby wszystko słyszałam, a odlot był na maksa. I szczerze mówiąc wcale mi się ten stan nie podobał - nie lubię jak mi oczy uciekają w tył głowy.:-D Pod koniec szycia już byłam bardziej przytomna i trochę mnie bolało, ale pani doktor powiedziała że nie ma sensu na 1 szew robić specjalnie znieczulenia. Wytrzymałam jakoś, Magda darła się na cały oddział, Tomek jak szalony dzwonił po wszystkich z dumą informując że "to jego tak się drze". Potem mi ją przynieśli na pierwsze ssanie. Zabrali ją już na oddział po jakiejś godzinie, jak się sobie przyjrzałyśmy i popróbowałyśmy się karmić. Ja niestety dotarłam na oddział - przewieziona na wyrku - dopiero po 4 godzinach od porodu, bo po łyżeczkowaniu tak trzeba. Chlustało ze mnie po prostu fontannami - przekręcić się nie mogłam. Potem kazali mi jeszcze leżeć 2 godziny, ale ponieważ byłam cała spocona, śmierdząca i wybazgrana krwią, to wytrzymałam godzinę i poszłam się wykąpać i wysikać. Jak wróciłam to akurat Magdę przywieźli na salę. No i to tyle przeżyć. Tyłek boli, ale siedzieć daję radę jak się dobrze usadzę. Zdjęcie szwów za dwa dni.
Co do szpitala i sytuacji, to sprawa ma się tak:
- porodów od cholery i ciut ciut, dlatego wywalają babki po dwóch dobach jak z nimi i dzieckiem jest wszystko ok. Kobiety leżą na korytarzu i na dostawkach. Jest tragedia z miejscami - podobno przez te upały rodzi mnóstwo kobiet. Wczoraj do 9.00 rano było 5 porodów, i wszystkie sale zapełnione. Gdyby Magda nie zdecydowała się sama na wyjście, to wczoraj ani dziś by mnie nie przyjęli na to wywołanie za chiny! Chyba bym się pochlastała!
- zaopatrzenie szpitala jest TRAGICZNE! Ja to jeszcze dostałam podkłady - tzn. nie papierowe czy ligninowe, tylko wielkie kawały materiału poskładane i włożone pod tyłek i między nogi, ale dziewczyna ode mnie z sali, którą też łyżeczkowali, miała ściskać między nogami zimną butelkę owiniętą w szmatę
- nie dają praktycznie nic - wprawdzie Małą na początek włożyli w szpitalny kaftan, pieluszkę i owinęli w rożek, ale to wszystko
- opieka położnicza i pediatryczna jest bardzo dobra - z tego jestem zadowolona. Zresztą świadczy o tym chyba ten tlum teraz. Położne i lekarze bardzo miłe i pomocne.
- dają dużo "sponsorowanych" paczek z próbkami dla dzieci (dostałam chyba z 6 paczek)
No i to chyba na razie wszystko. Jak Mąż zobaczył ile nasmarowałam to zapytał czy dobrze się czuję i kiedy książka ukaże się w księgarniach.
Kończę, trzeba by się ogarnąć, coś zjeść i się wykąpać.
Życzę wszystkim błyskawicznych i bezbolesnych porodów.
 
Wow! Dzagud-jeszcze raz gratulacje. W sumie to szybko poszlo-3 i pol godziny to naprawde dobry czas :-) Niunia sliczna, najwazniejsze ze jestescie w domciu, wreszcie :-)
 
Dzagud super opis, byłaś dzielna szczególnie że ostatni szew był już bez znieczulenia. Super ze tak szybko poszło i jesteście już w domku. Czyli jednak w Twoim przypadku sprawdziło sież że następny poród łatwiejszy i szybszy. Buziaki dla Was :-).
 
Dzagud dzięki za kompleksową relację. Byliście bardzo dzielni całą rodzinką, ale co się dziwić po Weronice taki poród to bajka nie?
Niech Magdusia będzie grzeczna i śpi jak aniołek codziennie, to forum czerwcówek dzięki twoim postom nie zemrze:-);-)
 
Dzagud super! To wszystko szybciutko ci poszlo, tylko pogratulowac, szczegolnie szwow bez znieczulenia bo ja tak w zyciu bym sie nie zgodzila. A swoja droga dziwie sie ze u was nie daja rozpuszczalnych bo u nas tylko takie!!!
 
reklama
Dzagud trochę mnie podbudowałaś tym opisem:-) dzięki. Dzielni jesteście-całą trójka!!! Aha i Weronika tez dzielna-myślami przy Mamuni była:-)
 
Do góry