Harsh, brytyjską wersję widziałam. I dla mnie Jamie to jest bohater tam! Gówniarz przecież, młody chłopak, który pewnie dlatego, że sam ma kilkoro dzieci, zainteresował się tym, co te dzieciaki jedzą w szkołach. A z tego, co pokazali na początku - TO BYŁ DRAMAT!!! Co gorsza przy pełnym poparciu i akceptacji rodziców. Tyle tylko, że u nas nawet takich syfnych stołówek w szkołach w zasadzie nie ma, a dyrekcja i nauczyciele mają w d...e co dzieci jedzą, bo mają inne problemy na głowie, albo uważają, że to problem wyłącznie rodziców. Jak przypomnę sobie, co było do kupienia w szkolnych sklepikach: chipsy, batony, czekoladki, napoje gazowane, drożdżówki i pączki. No i co zdrowego ma z tego dzieciak wybrać?j
Wiec tak-Bosa, ale widzialas wersje amerykanska czy angielska? Bo w UK naprawde duzo sie zmienilo po Oliverze...
A co do tego jak jedza dzieci...
PO pierwsze zawsze wierzylam, ze to co jedza dzieci jest odbiciem nawykow zywieniowych ich rodzicow... w wieku 10 lat wzwyz tak..ale wczesniej- nic bardziej mylnego...
Na przykladzie Olafa- je malo, bardzo malo, nie chce jesc zdrowych rzeczy. Przez pewien czas wcinal jedynie pizze i platki, a to przeciez jest 3letnie dziecko...Moze to byc jednak wplyw K.
Ostatnio- mniej wiecej od miesiaca- stwierdzilam,ze nie. Zaparlam sie i powiem szczerze, ze zaczelo skutkowac. Nie je juz tak wiele smieci, ostatnio nawet krewetki z ryzem wcinalAle to jest niestety walka....
Wydaje mi sie, ze najwiekszym bledem jaki rodzice wlasnie popelniaja, jest wprowadzanie ich preferencji do diety dziecka (ja nie lubie selera, czekolady itp- robie miny podczas jedzenia- daje sygnal maluchowi, ze to jest zle)... Bo to juz taki ich instynkt, sposob poznawania swiata smakow..
A w ogole to bardzo chaotycznie pisze, bo musze o tym pomyslec i sie obudzic porzadnie. Ide po marchewke do kuchni, bo mam ochote![]()
A najbardziej mnie wkurza, że kiedy rozmawiam z dzieciatymi koleżankami na temat kuchni i gotowania, to one uważają, że teraz, z tymi moimi urozmaiconymi daniami, potrawami z całego świata, dbaniem o zbilansowanie wartości i smaku, odważnymi pomysłami czy nawet eksperymentami z kuchnią molekularną - to ja jestem nienormalna, a jak sie urodzi dziecko, to dopiero znormalnieję i zacznę gotować w kółko to samo i prowadzać, jak normalny człowiek, dziecko do Maca albo Pizza Hut. I że zobaczę, że ważniejsze, żeby dziecko zjadło w ogóle, niż to co zje i jaką to będzie miało wartość. A we mnie się wszystko buntuje, jak kolejny raz słyszę, że jeszcze się przekonam, że jeżeli im się nie udało - to mi też nie ma prawa się udać: czy to z jedzeniem, czy ze spaniem, czy z zamiłowaniem do czytania itd.