U
użytkownik 902
Gość
Rok temu w pierwszej klasie mieliśmy taką sytuację, że jeden z chłopców z klasy Klaudii podczas pobytu w świetlicy powiedział jej, że przyszła po nią mama. Klaudia wzięła plecak i wyszła ze świetlicy sama. Zobaczyła, że nikogo nie ma na dole i poszła do szatni, jak się zorientowała, że tam też nikogo nie ma, to wróciła do świetlicy (dzięki Bogu) - oczywiście zapłakana i roztrzęsiona. Jak po nią przyszłam to panie ze świetlicy jakoś enigmatycznie się tłumaczyły i przepraszały, ale winę zwaliły na tego chłopaka, bo ponoć to nie pierwszy raz był, a że one miły wtedy 3 klasy na raz w świetlicy, to nawet nie zauważyły (sic!), że Klaudia wyszła. Traf chciał, że jak się ubierałyśmy w szatni, to przyszedł tata po Kubę i też trafili do szatni. Zapytałam Kuby (przy jego ojcu) czy jest dumny z tego co zrobił i czy ma świadomość, że mogło się to bardzo źle skończyć (obok jest parking i dość ruchliwa ulica), powiedziałam, że Klaudii należą się przeprosiny i że mam nadzieję, że czegoś się nauczył. Gnojek spalił buraka i szczęka opadła mu do kolan, bo chyba się nie spodziewał, że cokolwiek powiem. Ojciec też zbaraniał, chociaż o sytuacji został powiadomiony przy odbiorze dziecka - tak jak ja. Kuba przeprosił, Klaudię jakoś uspokoiłam i ustaliłyśmy zasadę, że nigdy nie wychodzi ze świetlicy jeśli nas osobiście nie widzi. Sprawa jeszcze została poruszona przez wychowawczynię na zebraniu, ale już tylko informacyjnie, bo nie trzeba nam było mediatora, po tamtej rozmowie. Do tej pory Kuba jak mnie widzi to od razu mówi "dzień dobry" i jakoś grzeczniej się przy mnie zachowuje