W ogóle koleżanki z roku z którymi wracałam pociągiem są w większości w ciąży (bo to taki dla nas idealny czas w sumie..). Debatowały cała drogę jak im ciężko bo czasem coś je boli i miały mdłości (serio nic poważnego żadnej z nich się nie działo i nie dzieje), ze zaszły za szybko niż planowały…ze musza sobie załatwić cesarki bo nie ma szans tak się męczyć naturalnie…jak to ich mężowie się cieszą. Chyba nie spotkało mnie nic cięższego niż pocieszanie ich, uśmiechanie sie i mówienie ze pieknę te łóżeczka i ze wszystko będzie okej
ale oczywiście w sercu im życzę jak najlepiej. Nawet nie czuje zazdrości, tylko ze jestem od nich gorsza i mój mąż zasługuje lepiej
tez się z tym tak zmagacie na codzien? Pomogło przyznanie sie ze próbujecie czy udajecie ze hehe a my to nie wiemy będzie jak będzie?