Moja szefowa chodzi na terapię i dochodzi do takich wniosków:
- ona się rozwija, bo chodzi na terapię, a inni (np.ja) nie,
- ona widzi swoim świadomym okiem, że innym przydałaby się terapia, bo jest już tak bardzo w tym,
- ona udziela rad jak żyć, bo chodzi na terapię i to już wie,
- ona głosi prawdy, jak postępują swiadomi ludzie,
- ona rozstrząsa każdy (czyt. Błahy) temat na części pierwsze, bo terapia mówi, że trzeba dojść do źródła.
Tym samym, obserwując jej zachowania i reakcje, wcale nie widzę magicznego wpływu terapii na jej osobę.
Terapia u takich osób to trochę jak prestiż. Chodzę na terapię - jestem na czasie
Ps. Ten wpis dotyczy tylko mojej szefowej, nie generalizuje.