reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Brak dziecka, brak osiągnięć, poczucie bezsensu życia

iwaś

Aktywna w BB
Dołączył(a)
21 Kwiecień 2016
Postów
99
Dzień dobry :)

Zarejestrowałam się tu, ponieważ potrzebuję się komuś wygadać. Pisałam na 2 innych forach, ale mało osób tam chyba zagląda. Może któraś z Was ma też podobną sytuację i mogłybyśmy razem się wzajemnie wspierać...

Mam 42 lata, mój mąż ma 58 lat. Wbrew temu co niektórzy myślą, nie wyszłam za mąż dla pieniędzy - zakochałam się w jego inteligencji i włosach opadających na czoło, które nadal ma :) Niedawno obchodziliśmy 20. rocznicę ślubu.
Niby powinnam być szczęśliwa. Ale nie potrafię być do końca szczęśliwa. Miewam pretensje do samej siebie i czuję się niepotrzebna.

Nie mamy dziecka. Zacznę może od początku. Wyszłam za mąż jako 22-latka, byłam młoda, zwłaszcza w porównaniu do męża. Mąż przez pierwsze 5 lat wspominał o dziecku, ja chciałam skończyć studia, zrobić doktorat, zrobić uprawienia do wykonywania zawodu. Nie pochodzę z "dobrego domu", gdyby moje życie potoczyło się inaczej, nie miałabym szans ani na wykształcenie, ani na dobrą pracę. Chciałam jakoś odreagować, zrobić coś dla siebie, odpocząć od wszystkiego. Chciałam być tylko we dwoje - mąż i ja. Nie miałam wtedy poczucia, że robię coś złego i że coś tracę, uważałam, że mamy czas. Potem mąż poświęcił się kancelarii i rozwijał się naukowo, temat dziecka ucichł. Aż do teraz. Od ponad roku staramy się o dziecko. Kochamy się regularnie, dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Nie używam już żadnych środków antykoncepcyjnych - nie ma ich w moim organizmie prawie półtora roku. Jak nie byłam w ciąży, tak nie jestem.

Dostawałam najróżniejsze porady - od modlitwy (ale ja jestem agnostyczką, a mąż ateistą, więc to nic nie da), aż po adopcję. Co miesiąc czekam, że może tym razem nie będę mieć miesiączki. Ostatnio, kiedy miesiączka jednak była, właściwie się załamałam. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść.
Ja się badałam - niby wszystko jest ok, ale lekarz nie dał mi gwarancji, że w tym wieku na pewno zajdę w ciążę, bo ponoć jest ciężej, bo zaczynają się cykle bezowulacyjne, bo nawet zapłodnione komórki ulegają wydaleniu z organizmu zanim się zagnieżdżą (nie znam się na medycynie, ciężko mi to opisać, ale tak to zrozumiałam).
Mąż obiecał, że przebada się w wolnym czasie - choć martwię się, kiedy, bo jest dość zajęty i zapracowany.

Martwi mnie to, że martwię męża. Wiem, że frustruje go ta sytuacja. On nie przeżywa tak bardzo jak ja braku dziecka. Chciałby mieć dziecko, ale nie wpada w stany depresyjne albo stany otępienia jak ja. Żyje normalnie. Podchodzi do tego na zasadzie: będę w ciąży to świetnie, jeśli się nie uda, to trzeba albo szukać innego wyjścia, albo się z tym pogodzić. Ostatnio dostałam od męża - mówiąc kolokwialnie - porządny opiernicz za to, że nie jem i nie śpię. Nie robiłam tego celowo. Samo tak "wychodziło".
Męża frustrował też seks pod kalendarz. W końcu powiedział, że będzie się kochał ze mną, a nie z moją owulacją lub jej brakiem. Ale może faktycznie, popadałam w paranoję.

Oprócz braku dziecka męczą mnie też inne rzeczy.
Przyszła czterdziestka, jakoś mimowolnie zaczęłam pewne rzeczy podsumowywać. I jakoś mi to podsumowanie blado wypadło.
Bo kim ja właściwie jestem i do czego doszłam w życiu?
Wszystko co mamy, formalnie jest wspólne (mamy małżeńską wspólność majątkową), ale tak naprawdę (choć oczywiście nigdy tego nie powiedział, bo mój mąż jest najlepszym człowiekiem na świecie) zapracował na to mój mąż. To nie moje pieniądze wybudowały dom, kupiły samochód, finansują wakacje czy też kupiły psa.
Niby mamy takie same uprawnienia zawodowe. Ale to do męża klienci przychodzą z najtrudniejszymi sprawami, to mąż prowadzi ciężkie sprawy (np. zabójstw kwalifikowanych czy wykorzystywania seksualnego albo o mienie znacznej wartości), ja jedynie te drobniejsze, albo pomagam mężowi w prowadzeniu jego spraw. To mąż ma wyższy tytuł naukowy, to męża studenci bardziej szanują, mnie może lubią, ale bezsprzecznie mąż cieszy się dużo większym autorytetem. To mąż jest bardziej oczytany, to mąż zna się na teatrze i muzyce poważnej. Gdyby nie mąż, to nie wiem nawet, gdzie bym pracowała. Niby nasze miejsce pracy jest też moją własnością, ale założył je mąż.
Czuję w sumie, że bez męża nic nie znaczę.
Bo co ja właściwie potrafię? Ugotować obiad albo upiec ciasto? Prowadzić lekkie sprawy? De facto nawet porządku na zajęciach do końca nie potrafię utrzymać, idealnej ciszy nie mam nigdy.

Martwi mnie też to, że jestem już po 40stce. Niby nie wyglądam na 40 lat, ale boję się, że nie będę się już mężowi podobać. Wiem, że mnie kocha, ale chodzi mi o podobanie się tak, jak kobieta powinna podobać się mężczyźnie. Zwykle kochamy się 2 razy w tygodniu, rzadziej 3 - kiedyś, jeszcze kilka lat wstecz, kochaliśmy się o wiele częściej. Staram się dbać o siebie najlepiej jak umiem, naprawdę. A może to moja wina... Może zbyt wielką presję wywieram na mężu...

Myślałam o adopcji. Mój mąż jest dobrym człowiekiem, ale jest bardzo wymagający. I ma co do adopcji istotne obawy. Wiem, że nie wyobraża sobie adopcji innego dziecka niż niemowlęcia (a to i tak ewentualnie), wiem też że dziecku będzie pewnie dość ciężko (zwłaszcza gdyby to było starsze dziecko). Kilka razy byłam w domu dziecka - organizuję co roku zbiórkę na rzecz dzieciaków - i widziałam że nastoletnie, albo nawet kilkuletnie (już!) które przeklinają, trzaskają drzwiami, oglądają różne niewychowawcze rzeczy na komputerach albo w telewizji. Wiem, że to nie jest wina tych dzieci - przecież nie miał się nikimi kto zająć. Ale też wiem jaki jest mąż - jest bardzo opanowany, ale bardzo stanowczy, nigdy nie był pobłażliwy. I wiem, że by na to nie pozwolił, a takiemu dziecku, które nie zna zasad, ciężko będzie przystosować się do tego, że musi się uczyć po kilka godzin dziennie, że nie może schodzić poniżej czwórki (i to wyjątkowo), że nie wolno oglądać telewizji, że czytamy książki (i nie "debilną fantastykę" - słowa męża - jak dzieci znajomej) i chodzimy do teatru i że trzeba być grzecznym. Ciężko by pewnie było, a ja bym musiała tłumaczyć dziecko przed mężem, a męża przed dzieckiem.

Patrzę na znajome - szczęśliwe matki. Mają w życiu kogoś najcenniejszego, swoje dziecko. A ja nie mam.
I zupełnie nie wiem co z tym zrobić :( Myślicie że już straciłam szansę na dziecko? Czy jeszcze mogę mieć nadzieję?
 
reklama
Rozwiązanie
Iwaś, szukając wątku kobiet po 40-tce, które planują dziecko, trafiłam na Twój post.
Muszę przyznać, że czytając Twoją historię trochę się w niej sama odnalazłam. Jestem chyba podobna do Ciebie w sposobie myślenia (też lubię wszystko mieć zaplanowane i nie chciałabym całkowicie rezygnować z pracy po urodzeniu dziecka)

Minęły prawie 2 lata odkąd napisałaś na forum. Jestem ciekawa co u Ciebie? Czy udało Ci się zajść w ciążę?
Napisz proszę.

Serdecznie pozdrawiam!
Ja znam męża aż za dobrze ;)
Wiem nawet to że w poniedziałek będzie miał zły humor. Ewakuuuję się więc na jogę wieczorem :D żeby nie było wątpliwości - mąż nie jest tyranem, nie jest agresywny, nie będzie się na nikim wyżywał, po prostu będzie mówił o tym co go zbulwersowało i analizował sytuację póki nie pójdzie spać ;) a jeden facet go zawsze denerwuje (mnie też raz zdenerwował, bo krzyczy na wszystkich i rzuca oskarżeniami, a swoim pracownikom nie płacił przez prawie 2 lata), w dodatku mąż nie może jemu nic powiedzieć, więc będzie mówił w domu :D
Co do studentów - mąż po prostu zakłada ze oni pewne rzeczy rozumieją (bo mieli je na 1 roku) i np. używa swobodnie zwrotów po łacinie. No i mąż buduje bardzo długie zdania, specjalnie otworzylam teraz losowo jedną ksiązkę na losowej stronie - jedno zdanie 8 linijek. Nawet jedna doktorantka mówiła ostatnio ze czasami musi sie mocno skupic zeby nie zgubic tego co bylo na poczatku. Ja nie stosuje krótkich zdań, ale mąż przegina :D
Niestety licea kształca ich tak że myślą że on im np. bedzie dyktowal notatki. Albo że wkucie na pamięć wystarczy (czego zreszta ucza tez niektorzy wykladowcy, niestety). I potem maz sie denerwuje.
Ale maz sie nie denerwuje krzykiem tylko wlasnie robi "wyklad" osobie pod reka :D
Maz chce zeby ludzie z nim utrzymywali kontakt jak prowadzi wyklad, zreszta ja de facto poznalam meza na jego wykladzie (ale takim goscinnym, nie studenckim). Po wykladzie powiedzialam do kolezanki "on jest przeuroczy" a maz to uslyszal a ja buraka miałam na twarzy :D
 
reklama
Ja trenowalam psy i konie i sadze, ze wychowanie dziecka jest w pewnym sensie podobne. Tyle tylko, ze w moim przypadku przynajmniej, trudniej jest zlapac dystans do dziecka i wyznaczyc granice nieprzekraczalne.
W tych czasach do wychowania dziecka podchodzi sie dosyc luzno gdyz pokutuje bardzo szkodliwy, zle rozumiany newageowski poglad ze dziecko nie moze byc w zadnym stopniu ograniczane. Guzik prawda. Zbyt wiele luzu w wychowaniu prowadzi do zaburzen psychicznych i wcale nie daje poczucia bezpieczenstwa. Ale to juz inny temat. Z dzieckiem nie da sie wszystkiego przewidziec ale zawsze dobrze jest miec jakis plan. W kazdej sferze z reszta. A maz moze zdawac dziecku relacje z programow tv. To calkiem fajne :) No ale mysle ze o tych kwestiach pogadamy jak juz bedziesz w ciazy albo na drodze do adopcji. Milego, slonecznego dnia zycze :)

Ja mam odwrotnie :)
Znaczy powiem Ci ze ja nie przepadalam nigdy za OBCYMI dziecmi. Znaczy nie przeszkadzaja mi, ale mecza mnie po dluzszym czasie. Chociaz tez zalezy od dziecka.
Za to zwierzętom pozwalam na za dużo ;)
Latwiej mi jest zlapac dystans do OBCEGO dziecka niz do obcego psa. Ale wiadomo ze z obcymi to inaczej.
Maz nie oglada tv :D

Co do granic - ja nie jestem za tym żeby malucha karać za każdą pierdołę albo wymagać od niego nie wiem czego. Ale tłumaczenie że nastolatek który zbił szybę (celowo, nie mówimy o pewnych wypadkach) mógł tego nie zrobić świadomie (mowa o dziecku zdrowym umysłowo) jest dla mnie grubym przegięciem. Wybicie szyby to jest dla mnie zwyczajny chuligański występek, a nie wrócenie do domu pół godziny za późno bo się zagadało z koleżanką.
Co więcej - nastolatek który ukończył lat 17 jest dorosly w rozumieniu prawa karnego, więc chyba mozna od niego wymagac panowania nad wlasnymi czynami? A niektorzy (obserwuje roznych rodzicow) strasznie poblazaja dzieciom - nastolatkom - w tym wieku.
 
Ostatnia edycja:
Napisałaś dużo o swoim mężu i musisz liczyć się z tym, że ludzie którzy to czytają będą wypowiadać swoje zdanie.
Nadal podtrzymuję to, co napisałam i osobiste moje zdanie jest takie, że w Waszym życiu nie ma miejsca dla dziecka, a jeśli by się pojawiło, to nigdy nie pozna tego, co uważam za podstawowe prawo dziecka. Zaznaczę także, że nie nie jestem zwolenniczką bezstresowego wychowania, ale tresownie dziecka nie mieści mi się w głowie. Dla mnie dziecko poddane takiej presji będzie żyło w koszmarze (co zdecydowanie odbije się na jego psychice), którego nie życzyłabym nikomu. Tak samo jak życia w patologii. Wg mnie i mojego doświadczenia idealny jest złoty środek. We wszystkim. Odchylenia w każdą ze skrajności są złe i są patologią nawet, gdy przykrywa ją jedwab i jest urządzona antykami.
Wracając do antycznego dywanu - nie wyobrażam sobie, że Twój mąż zrezygnuje z tego dywanu na rzecz dziecka... Dziecko będzie żyło w klatce zakazów i nakazów, w wielkim, zimnym domu, w swoim pokoiku.
Niestety sama sobie przeczytaj w swoich wypowiedziach. Pracujesz w zawodzie, w którym podstawą jest kontakt ze skazanymi, wysłuchiwanie ich chamstwa, oglądanie scen, których nikt nie powinien oglądać i czytanie akt pełnych koszmaru. Niestety takie są konsekwencje Twojego zawodowego wyboru. I dlatego uważam, próba chronienia Ciebie przed tym jest równoznaczna z podcinaniem Ci skrzydeł. I choć mąż w areszcie się nie rozwijał, to rozwijał się na sprawach, które bezpośrednio łączą się z tymże aresztem i przebywającymi tam oskarżonymi. Myślę, że sytuacja w której on panuje nad Tobą w każdej sferze Twojego życia jest mu na rękę, bo gdybyś zaczęła się rozwijać zburzyłabyś jego idealny świat, a Ty zadowalasz się złudzeniem wolności.
Rozumiem, że wasza uczelnia się super-hiper prestiżowa, że ludzie zabiajają się by tam się dostać. Ale nadal uważam, że Twój mąż się wywyższa nad ludźmi, a nie tylko studentami. Sama napisałaś go, że irytują go tłumy ludzi w kinie którzy chrupią popcorn - z tym wiąże się kino, jest to jego nieodłączny element. Trzeba czuć się wyższym od ludzi aby móc to w ogóle zauważyć, a tym bardziej na nich narzekać. Napisałaś, że mąż nie lubi jak się ludzie zacinają mówiąc - on nie akceptuje żadnych słabości. Wszyscy mają być idealni. To chore. Śmiesznie by wyszło, gdyby wasze dziecko się jąkało... Już widzę jak dziecko irytuje Twojego męża, który wysyła je do logopedy, a potem katuje ćwiczeniami.
Przemoc słowna i obrażanie innych, także samym swoim stosunkiem do ich osoby jest dokładnie tym samym. Twój mąż robi to w białych rękawiczkach i z kamienną twarzą. Opis studentki, która przyszła na odpytanie, która była aż zielona ze strachu jest dowodem na to, że nie trzeba być chamem by znęcać się nad ludźmi psychicznie.
Fajnie, że mąż nie musi gonić za kasą, ale to jest wg mnie kolejny przykład na to, jak pieniądze psują ludzi. Jest zmanierowany przez środowisko, z którego pochodzi. Hermetyczne środowisko. Z tego tez wynika jego poczucie wyższości nad innymi, słabszymi, głupszymi, ułomnymi społecznie.
Niestety nawet w zwykłej zabawie, w czasie spędzonym pod pilnym okiem rodziców dochodzi do różnych sytuacji i zdarzają się wybite szyby. I dziecko jak nabroi to nie jest gówniarzem. Myślę, że masz bardzo wyidealizowane pojęcie o wychowywaniu dzieci.
Mówisz, że macie dom i mąż by nawet nie usłyszał, że dziecko płacze... Zaczniecie żyć osobno. Ty z dzieckiem sama, bo marzyłaś o dziecku, a on osobno, bo dziecko hałasuje, płacze, brudzi, jest absorbujące i męczące. Dziecko to nie jest pies. Poziom zrozumienia "komend" i tempo uczenia sie, sposób postrzegania swiata i komunikatywność już w wieku roku bardzo odbiega od umiejętności psa, nawet dorosłego.

Ciebie oburzyły moje spostrzeżenia, mnie Twoje usilne tłumaczenie męża i idealizowanie go na każdym kroku. Na pewno wynika to z Twojej przeszłości, która nie zmknięta codziennie się za Tobą ciągnie. Ja nie wyobrażam sobie życia w taki sposób. Może emocje, które wzbudziły w Tobie moje słowa coś zmienią. A może nie zmienią nic. To Twoje życie. Od Ciebie tylko zależy jak je przeżyjesz. Ja uważam, że powinnam była Ci to napisać.
Nawet jeśli masz zaburzone hormony, to pewnie da się je wyregulować, najważniejsze abyś miała jeszcze dobrą rezerwę jajnikową. Jeśli ten warunek będzie spełniony to zajście w ciążę jest możliwe jak najbardziej nawet naturalnie, choć w Waszym wieku, jako lekarz, podjęła bym szybko decyzję o inseminacji, aby nie tracić jajeczek. Myślę, że najpierw jednak powinniście skonsultować się z dobrym hematologiem, bo podejrzewam, że jest jakiś sposób na to, by udało się donosić ciążę, skoro nawet kobiety z poważnymi chorobami nowotworowymi rodzą zdrowe dzieci.
A co do przysposobienia - uważam, że dla Was byłoby to najwspanialsze rozwiązanie. Myślę, że Wasz dom, mimo pewnych rzeczy, byłby wspaniałym domem adopcyjnym - macie pieniądze, dalibyście szansę dziecku, które inaczej szans by nie miało. Leczenie w razie czego przecież też nie stanowiło by problemu, bo możecie zapewnić dziecku nawet bardzo kosztowną terapię.
Ja bardzo chciałabym adoptować dziecko (bo nasze szanse na ciążę w obecnej chwili spadły chyba poniżej 1% czyli czekamy na ewentualny cud), ale niestety my się nie kwalifikujemy, bo nie mamy własnego mieszkania i tułamy się po wynajmowanych "lokalach mieszkalnych". Niestety według naszych ośrodków adopcyjnych podstawą szczęścia dziecka jest zasobność portfela wychowujących go ludzi... Więc Wy się nadajecie idealnie. W dodatku w czasie procedury macie całą terapię, wiec wtedy dojrzelibyście, że sztywne prawo w domu to nie wszystko, a ludzie ułomni, biedni i głupi też są wartościowi.

Będę śledzić i trzymać kciuki, by się wam udało jeśli masz przekonanie, że powinniście być rodzicami. Nie będę też już więcej Cię bulwersować swoimi przekonaniami i moim zdaniem. Powiedziałam wszystko, co miałam do powiedzenia już.

Pozdrawiam Cię ciepło :)


Napisane na LG-D855 w aplikacji Forum BabyBoom
 
Nie chcę denerwować autorki tematu, ale nie rozumiem tego wątku już zupełnie. Raz piszesz, że mąż chce dziecko, innym razem, że nie- potem znowu tak i w ''koło Macieju''. Z góry zakładasz jak będzie wychowywane, jakie będą wobec dziecka oczekiwania, szkoła itp. Jedyne co się we wszystkim zgadza to Twój mąż - cała dyskusja i Twoje posty opierają się na Nim. Co do ''fantazji'' o dziecku, jego wychowaniu et cetera, etc ... to jestem zdania by albo brać się do realizacji owych fantazji albo odpuścić i przestać dalej gdybywać.
Czasami piszesz z głową a czasami :

tak sie mimowolnie zastanawiam... No nie podobam mu się :(
Jakby pisała to nastolatka.

Jesteś adwokatem tak ?:) Nie za dużo w Twojej historii wątków pobocznych ?:)
 
Ja nie jestem na wokandzie i nie mam się komu wygadać. Dlatego nie trzymam się sztywno "przedmiotu sporu".
Mąż mówił różne rzeczy na temat dziecka - więc piszę to, co mówił :) w miarę na bieżąco. Wiem, że duża część wątku dotyczy męża, ale ja odpowiadam, bo o niego pytacie, albo odpieram zarzuty ;)

PanaKotka - fajnie, że wiesz w czym się mąż rozwinął. Mąż się rozwinął głównie dzięki teorii i uczelni.
Nasza uczelnia to zwyczajny państwowy Uniwersytet. Tylko kierunek studiów jest wymagający. Generalnie prawo jest dość obleganym kierunkiem niezależnie od uczelni, więc nikt się ze studentami nie cacka. Bo np. na fizyce, gdzie wykłada znajomy, jest już inaczej - brakuje im studentów, więc muszą ich jakoś zatrzymać. A na medycynie mają jeszcze gorzej.
Mój mąż np. do stanika studentce nie zaglądał (a był jeden wykładowca, który to zrobił), żeby sprawdzić czy nie ma ściąg.
Nie jest tyranem.
I mylisz się - nikim nie gardzi.

Nikt nie karałby malucha za wybicie szyby! Proszę Cię, nie przeinaczaj moich słów. Pisałam o nastolatkach.
I ja i mąż odróżniamy umyślność od nieumyślnosci ;)

Nie mam siły. Naprawdę, nie mam siły się tłumaczyć ze wszystkie, a głównie z tego co zrobił albo czego nie zrobił mój mąż.
 
Ostatnia edycja:
PanaKotka jestes chyba wrozka, ze dokladnie wiesz jak bedzie wygladala ich przyszlosc z dzieckiem. Facet nie pozwoli dziecku wejsc na dywan a ja nie pozwalam sie bawic moim telefonem, podchodzic do zwierzat na podworku ani dotykac brudnych kol samochodu. Wychowanie w pewnym sensie polega na ustanowieniu nakazow i zakazow. Oni pewnie maja wiecej pokoi niz ten ze slynnym dywanem. W zamian kupia dziecku trampoline.
 
Nie jestem za liberalnym wychowaniem. Sa setki rzeczy o ktorych nie rozmawialismy z mezem a ja wiem ze bym na nie nie pozwolila.
Np. na mocny makijaz nastolatki, ktory tak czesto widze na ulicy i zastanawiam sie gdzie sa ich rodzice. Maz nawet o tym nie wspomnial, ja wiem ze bym tego kategorycznie zabronila. Uczylabym robic STOSOWNY makijaz, a nie makijaz w stylu taniej prostytutki - widywany u 13-letnich dziewczynek.
Nie pozwalalabym na ogladanie niewartosciowych i oenozdzajacych programow w tv albo na granie calymi dniami na komputerze.
Nie pozwolilabym na noszenie odkrytego brzucha, biustu na wierzchu czy szortow ktore nawet nie zakrywaja posladkow.
Nie podoba mi sie spedzanie wolnego czasu przez wiekszosc mlodziezy i nie tolerowalabym tego u swojego dziecka - komputer, tv albo wystawanie z kolegami pod blokiem.
Wlasnie poszlam na spacer i minelam 2 dziewczyny, na oko lat chyba 13- 14. Jednej spodnica ledwo zakrywala tylek. Na to bym nie pozwolila. To nie jest ubior ani dla dziewczynki, ani dla kobiety. Niezaleznie od tego jak szczupla by byla.

Jak widzisz moje nakazy i zakazy dotycza STARSZEGO dziecka a nie malucha.
 
I taka afera o dywan...
Dla mnie dywan jak dywan, dla meza jest wazny.
Ja nie pozwalalabym maziac moich kosmetykow. A moze maz nie uznaje ich za cos waznego? Ale nie chcialabym zeby maz podwazal moje zdanie co do moich rzeczy, dlatego nie zrobie tego w przypadku jego wlasnosci. A ten dywan jest starszy ode mnie.

Oczywiscie ze nikt nie da dziecku swojego telefonu. Z prostego powodu - za duzo tam jest kontaktow, informacji, maz w telefonie ma caly kalendarz (ja wole wersje papierowa ktora rowniez bylaby nie do zabawy dla dziecka).
 
reklama
Do góry