reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Brak dziecka, brak osiągnięć, poczucie bezsensu życia

iwaś

Aktywna w BB
Dołączył(a)
21 Kwiecień 2016
Postów
99
Dzień dobry :)

Zarejestrowałam się tu, ponieważ potrzebuję się komuś wygadać. Pisałam na 2 innych forach, ale mało osób tam chyba zagląda. Może któraś z Was ma też podobną sytuację i mogłybyśmy razem się wzajemnie wspierać...

Mam 42 lata, mój mąż ma 58 lat. Wbrew temu co niektórzy myślą, nie wyszłam za mąż dla pieniędzy - zakochałam się w jego inteligencji i włosach opadających na czoło, które nadal ma :) Niedawno obchodziliśmy 20. rocznicę ślubu.
Niby powinnam być szczęśliwa. Ale nie potrafię być do końca szczęśliwa. Miewam pretensje do samej siebie i czuję się niepotrzebna.

Nie mamy dziecka. Zacznę może od początku. Wyszłam za mąż jako 22-latka, byłam młoda, zwłaszcza w porównaniu do męża. Mąż przez pierwsze 5 lat wspominał o dziecku, ja chciałam skończyć studia, zrobić doktorat, zrobić uprawienia do wykonywania zawodu. Nie pochodzę z "dobrego domu", gdyby moje życie potoczyło się inaczej, nie miałabym szans ani na wykształcenie, ani na dobrą pracę. Chciałam jakoś odreagować, zrobić coś dla siebie, odpocząć od wszystkiego. Chciałam być tylko we dwoje - mąż i ja. Nie miałam wtedy poczucia, że robię coś złego i że coś tracę, uważałam, że mamy czas. Potem mąż poświęcił się kancelarii i rozwijał się naukowo, temat dziecka ucichł. Aż do teraz. Od ponad roku staramy się o dziecko. Kochamy się regularnie, dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Nie używam już żadnych środków antykoncepcyjnych - nie ma ich w moim organizmie prawie półtora roku. Jak nie byłam w ciąży, tak nie jestem.

Dostawałam najróżniejsze porady - od modlitwy (ale ja jestem agnostyczką, a mąż ateistą, więc to nic nie da), aż po adopcję. Co miesiąc czekam, że może tym razem nie będę mieć miesiączki. Ostatnio, kiedy miesiączka jednak była, właściwie się załamałam. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść.
Ja się badałam - niby wszystko jest ok, ale lekarz nie dał mi gwarancji, że w tym wieku na pewno zajdę w ciążę, bo ponoć jest ciężej, bo zaczynają się cykle bezowulacyjne, bo nawet zapłodnione komórki ulegają wydaleniu z organizmu zanim się zagnieżdżą (nie znam się na medycynie, ciężko mi to opisać, ale tak to zrozumiałam).
Mąż obiecał, że przebada się w wolnym czasie - choć martwię się, kiedy, bo jest dość zajęty i zapracowany.

Martwi mnie to, że martwię męża. Wiem, że frustruje go ta sytuacja. On nie przeżywa tak bardzo jak ja braku dziecka. Chciałby mieć dziecko, ale nie wpada w stany depresyjne albo stany otępienia jak ja. Żyje normalnie. Podchodzi do tego na zasadzie: będę w ciąży to świetnie, jeśli się nie uda, to trzeba albo szukać innego wyjścia, albo się z tym pogodzić. Ostatnio dostałam od męża - mówiąc kolokwialnie - porządny opiernicz za to, że nie jem i nie śpię. Nie robiłam tego celowo. Samo tak "wychodziło".
Męża frustrował też seks pod kalendarz. W końcu powiedział, że będzie się kochał ze mną, a nie z moją owulacją lub jej brakiem. Ale może faktycznie, popadałam w paranoję.

Oprócz braku dziecka męczą mnie też inne rzeczy.
Przyszła czterdziestka, jakoś mimowolnie zaczęłam pewne rzeczy podsumowywać. I jakoś mi to podsumowanie blado wypadło.
Bo kim ja właściwie jestem i do czego doszłam w życiu?
Wszystko co mamy, formalnie jest wspólne (mamy małżeńską wspólność majątkową), ale tak naprawdę (choć oczywiście nigdy tego nie powiedział, bo mój mąż jest najlepszym człowiekiem na świecie) zapracował na to mój mąż. To nie moje pieniądze wybudowały dom, kupiły samochód, finansują wakacje czy też kupiły psa.
Niby mamy takie same uprawnienia zawodowe. Ale to do męża klienci przychodzą z najtrudniejszymi sprawami, to mąż prowadzi ciężkie sprawy (np. zabójstw kwalifikowanych czy wykorzystywania seksualnego albo o mienie znacznej wartości), ja jedynie te drobniejsze, albo pomagam mężowi w prowadzeniu jego spraw. To mąż ma wyższy tytuł naukowy, to męża studenci bardziej szanują, mnie może lubią, ale bezsprzecznie mąż cieszy się dużo większym autorytetem. To mąż jest bardziej oczytany, to mąż zna się na teatrze i muzyce poważnej. Gdyby nie mąż, to nie wiem nawet, gdzie bym pracowała. Niby nasze miejsce pracy jest też moją własnością, ale założył je mąż.
Czuję w sumie, że bez męża nic nie znaczę.
Bo co ja właściwie potrafię? Ugotować obiad albo upiec ciasto? Prowadzić lekkie sprawy? De facto nawet porządku na zajęciach do końca nie potrafię utrzymać, idealnej ciszy nie mam nigdy.

Martwi mnie też to, że jestem już po 40stce. Niby nie wyglądam na 40 lat, ale boję się, że nie będę się już mężowi podobać. Wiem, że mnie kocha, ale chodzi mi o podobanie się tak, jak kobieta powinna podobać się mężczyźnie. Zwykle kochamy się 2 razy w tygodniu, rzadziej 3 - kiedyś, jeszcze kilka lat wstecz, kochaliśmy się o wiele częściej. Staram się dbać o siebie najlepiej jak umiem, naprawdę. A może to moja wina... Może zbyt wielką presję wywieram na mężu...

Myślałam o adopcji. Mój mąż jest dobrym człowiekiem, ale jest bardzo wymagający. I ma co do adopcji istotne obawy. Wiem, że nie wyobraża sobie adopcji innego dziecka niż niemowlęcia (a to i tak ewentualnie), wiem też że dziecku będzie pewnie dość ciężko (zwłaszcza gdyby to było starsze dziecko). Kilka razy byłam w domu dziecka - organizuję co roku zbiórkę na rzecz dzieciaków - i widziałam że nastoletnie, albo nawet kilkuletnie (już!) które przeklinają, trzaskają drzwiami, oglądają różne niewychowawcze rzeczy na komputerach albo w telewizji. Wiem, że to nie jest wina tych dzieci - przecież nie miał się nikimi kto zająć. Ale też wiem jaki jest mąż - jest bardzo opanowany, ale bardzo stanowczy, nigdy nie był pobłażliwy. I wiem, że by na to nie pozwolił, a takiemu dziecku, które nie zna zasad, ciężko będzie przystosować się do tego, że musi się uczyć po kilka godzin dziennie, że nie może schodzić poniżej czwórki (i to wyjątkowo), że nie wolno oglądać telewizji, że czytamy książki (i nie "debilną fantastykę" - słowa męża - jak dzieci znajomej) i chodzimy do teatru i że trzeba być grzecznym. Ciężko by pewnie było, a ja bym musiała tłumaczyć dziecko przed mężem, a męża przed dzieckiem.

Patrzę na znajome - szczęśliwe matki. Mają w życiu kogoś najcenniejszego, swoje dziecko. A ja nie mam.
I zupełnie nie wiem co z tym zrobić :( Myślicie że już straciłam szansę na dziecko? Czy jeszcze mogę mieć nadzieję?
 
reklama
Rozwiązanie
Iwaś, szukając wątku kobiet po 40-tce, które planują dziecko, trafiłam na Twój post.
Muszę przyznać, że czytając Twoją historię trochę się w niej sama odnalazłam. Jestem chyba podobna do Ciebie w sposobie myślenia (też lubię wszystko mieć zaplanowane i nie chciałabym całkowicie rezygnować z pracy po urodzeniu dziecka)

Minęły prawie 2 lata odkąd napisałaś na forum. Jestem ciekawa co u Ciebie? Czy udało Ci się zajść w ciążę?
Napisz proszę.

Serdecznie pozdrawiam!
Patrz masz fantastyczne zycie. Jakos Ci sie udalo mimo trudnego startu. Moze jednak nie jestes tak beznadziejna jak myslisz. Udalo ci sie zlapac fajnego meza i to nie na dziecko :D
Przekonanie o wlasnej osobie wyrobilas sobie majac pare lat. Jestes madrzejsza niz kazda dziesieciolatka wiec moze trzeba odciac sie od tego co bylo 30 lat temu. Przeciez dzis nie ma to znaczenia. Wiem ze latwo mowic ale jedynie zlapanie dystansu pozwala cieszyc sie zyciem. Wiem po sobie.
 
reklama
Ale to nie jest wina mojego męża, tylko moich rodziców.
To nie mój mąż się na mnie (swoją żonę) wydzierał codziennie po powrocie z pracy, to nie mój mąż mówi swojej żonie że jest nic niewarta, to nie mój mąż ma dobry humor tylko jak sie schleje (on pije max 2 kieliszki wina zresztą), to nie mój mąż wymusza seks na własnej żonie (taką sytuację widziałam jako dziecko w podstawówce jako dziecko).
Mam zaniżoną samoocenę - zdaniem psychologa - bo tak się ukształtowałam w dzieciństwie i wczesnej młodości.
Zawsze się obawiałam że spotkam takiego człowieka jak mój ojciec i średnio wierzyłam, że spotka mnie coś lepszego.
Mąż mnie nie traktuje jak poddanej :) nigdy tego nie robił. Generalnie mam najwięcej luzu wśród kobiet które znam ;) Np. dziś pracowałam razem z dojazdem 4 i pół godziny i nie muszę robić zupełnie nic do końca dnia (poza obowiązkami na uczelni, ale to inna sprawa zupełnie). Mąż mnie nie kontroluje. W innych domach - mam sporo znajomych kobiet z różnych środowisk - dziewczyny (mężatki) tłumaczą się mężom:
- gdzie wychodzą, po co, o której wrócą co do kwadransa (!!!)
- co kupują i ile wydają
- kto do nich dzwonił (!!!!)
- dlaczego nie ugotowały/nie posprzątały/nie zrobiły zakupów
-nie wolno im wyjeżdżać samym (!!!)
Wykrzykniki dałam przy tym co mnie szczególnie bulwersuje ;)
U nas jest tak że mamy do siebie zaufanie. Mąż nie kontroluje ani moich wydatków (mimo że nie mamy rozdzielności majątkowej), ani tego jak spędzam czas, nie kontroluje też mojej pracy (mimo że przecież mógłby, ma więcej udzialow).
Wspiera, nie kontroluje. Wychodzi z założenia, że jak będę chciała, to sama mu o czymś opowiem.
Jak uważam, że chcę gdzieś jechać - np. na jakąś konferencję - to mówię, że jadę, a nie pytam czy to będzie mężowi przeszkadzało czy nie, bo jestem przecież wolnym człowiekiem. Działa to też w drugą stronę.
Dlatego nie czuję się poddaną :) jestem mu po prostu niesamowicie wdzięczna za całe swoje życie od 22 lat.

To co opisałas odnośnie Twoich znajomych i kontroli to patologia przecież. Jak dla mnie to trzeba mieć naprawdę coś nie tak z psychika, żeby siedzieć w takich związkach ;)
 
To co opisałas odnośnie Twoich znajomych i kontroli to patologia przecież. Jak dla mnie to trzeba mieć naprawdę coś nie tak z psychika, żeby siedzieć w takich związkach ;)

Ale zyja w takich zwiazkach i to wiele osob.
Znam kobiete (kolezanka z liceum) ktora zarabia lepiej od meza a i tak tlumaczy mu sie co kupila i dlaczego. Albo kiedys on cos rozlal i powiedzial do niej: "idz to wytrzyj". To mi sie z poddanstwem skojarzylo.
Albo gdzie on odbiera jej telefon - i nawet jej nie przekazal ze dzwonilam.
 
Iwaś, nie chodziło mi o to, że mąż traktuje cię jak poddaną tylko ty sama przyjęłaś taką rolę. Opisujesz go w samym superlatywach a siebie samą stawiasz w kącie. To nie jest właściwe. Nic tym nie zyskujesz.
Z moim mężem mamy krótszy staż niż ty ze swoim i sytuacje, które opisałaś nie są dla mnie jakoś szczególnie wyjątkowe czy niespotykane np. to, że mąż mnie nie kontroluje na każdym kroku. Uważam, że każdy mąż powinien wspierać swoją kobietę, szanować ją i jej ufać. Jeśli w twoim otoczeniu są mężowe, którzy tego nie potrafią to tylko wina tych żon, że zgadzają się na takie traktowanie. Ponadto powinnaś skończyć z tymi porównaniami, bo wydaję mi się, że do niczego dobrego to nie prowadzi,
Poza tym mamy bardzo podobne życiorysy (o dziwo!) :) Jestem DDA /DDD - przeszłam przez piekło mojego domu rodzinnego, ale skoro w mojej rodzinie nie byłam doceniana przez rodziców to zaczęłam sama na siebie samą patrzeć bardziej przychylnym wzrokiem, bo wiem ile miałam i mam do zaoferowania innym. Polecam - patrzenie na siebie w lustrze łagodniejszym wzrokiem i uświadomienie sobie własnej wartości :) Ja zaliczyłam też terapię z psycholożką - Ewa pomogła mi spojrzeć na moje dzieciństwo z innej perspektywy. Przypomniałam sobie o tym, co było pozytywne w przeszłości, choć z moimi rodzicami nie miało to wiele wspólnego.
Jeżeli twój mąż jest tak samo ci wdzięczny jak ty jesteś mu wdzięczna za te 22 lata to zgodzi się na wszystko... również na to, żeby wasze dziecko lub dzieci mogły żyć w domu pełnym swobody i zrozumienia. I wówczas nie będzie mógł się czuć zawiedziony, gdy dziecko nabroi :)

Ale ja nie chce pelnej swodoby ;) to szkodzi dzieciom. Ale nie mysle przy tym o maluchu tylko o dziecku ktore juz np. idzie do szkoly. Musi miec wyrazne granice i wymagania.
Zalezy jak nabroi. Mhm, maz rozumie to ze MALE dzieci broja i nie uwaza tego za cos szkodliwego. Moze meczacego owszem, ale nie szkodliwego. Przeciez nie bedzie mial pretensji do 2-3-4-latka ze nabroil, tak samo jak nie mial pretensji do psa o zdemolowanie domu :D (a nie wydaje mi sie zeby dziecko moglo wyrzadzic wiecej szkod niz pies wtedy ;) )
Schody sie zaczynaja przy dziecku od ktorego juz sie czegos wymaga. I przy dziecku ktore SWIADOMIE lamie nakazy i zakazy (nie da sie przeciez powiedziec ze 3-latek robi to z pelna swiadomoscia i premedytacja). Jezeli rodzicowi w pracy przeszkadza 3-latek to on nie do konca rozumie znaczenie tego co robi. Ale jezeli robi to 7-latek, uporczywie, to zaczyna sie problem. Tak samo jezeli np. maluch cos niszczy, to nie mozna powiedziec ze on ponosi wine za to co zrobil. Ale jezeli niszczy celowo 6-7-latek - juz mozna.
Tak samo co do wymagan - nikt nie bedzie wymagal wysilku intelektualnego od malucha, od starszego dziecka czy nastolatka i owszem, i zdaje sobie sprawe ze to bedzie duze wyzwanie dla dziecka, bo znam swojego meza. Maz uzywa trudnego - - jak dla mlodych ludzi - jezyka. Studenci nie jeden raz mi sie skarzyli ze nie rozumieja jego wykladow i podrecznika. I w sprawach zycia codziennego mowi podobnie.
Ja wiem ze maz jest "zauroczony" - w taki ojcowski sposob - jednym chlopakiem (a raczej mezczyzna, bo niedlugo sie juz zeni). Pozwala mu nawet przychodzic do nas do domu, co jest WIELKIM wyjatkiem. Chlopak skonczyl studia podyplomowe w Kanadzie, magisterke pisal u meza, teraz robi u niego doktorat, no i maz jest jego patronem na aplikacji. Chlopak ma wszystkie wyroznienia i nagrody jakie mozna, co roku jest stypendysta ministra. I maz czesto o nim gada :D
I mam wrazenie ze maz chcialby zeby kiedys jego dziecko takie bylo :D
Chociaz mowil ze on woli dziewczynki :D :D :D
 
Patrz masz fantastyczne zycie. Jakos Ci sie udalo mimo trudnego startu. Moze jednak nie jestes tak beznadziejna jak myslisz. Udalo ci sie zlapac fajnego meza i to nie na dziecko :D
Przekonanie o wlasnej osobie wyrobilas sobie majac pare lat. Jestes madrzejsza niz kazda dziesieciolatka wiec moze trzeba odciac sie od tego co bylo 30 lat temu. Przeciez dzis nie ma to znaczenia. Wiem ze latwo mowic ale jedynie zlapanie dystansu pozwala cieszyc sie zyciem. Wiem po sobie.

Ale łapanie męża chyba nie jest osiągnięciem :D
Przynajmniej zawsze mnie bawiły kobiety, dla których nic nie jest ważne (to zwykle młode dziewczyny) tylko "znaleźć dobrego męża". Zwykle nic z tego nie wychodzi, bo ich aktywność ogranicza się do pomalowania paznokci i zrobienia makijażu ;)

Może nie tyle jako dziecko zaczęłam tak myśleć, co jako nastolatka. Terapia mi nie pomogła.

A co do charakteru męża - mąż nie jest złym człowiekiem. Potrafi coś komuś powiedzieć, ale nie jest chamem i nie chce nikomu zrobić krzywdy. Mam taką refleksję po dzisiejszym dniu... Miałam zajęcia, jedna dziewczyna przyszła cała zapłakana. Tak ją potraktował jeden - dość młody - doktor na zajęciach półtorej godziny wcześniej, przeczytał treść jej maila skierowanego do niego, tylko dlatego, że pomyliła jego tytuł (napisała do niego panie profesorze) i zrobiła literówkę w treści - tak mi mówili jej koledzy. I przy całym roku omawiał w bardzo złośliwy sposób tego maila.
U nas na uczelni to jest częste. A mąż tak nie robi. Denerwuje się, zwłaszcza kiedy studenci uczą się ze skryptów (a nie z podręcznika, który wydaje jak tylko wejdą jakieś zmiany w ustawie), ale nie robi takich rzeczy.
 
Ja też tu wpadłam przez przypadek. Przeczytałam cały wątek.

Niestety, ale mam w sobie przeczucie, że Wasz potomek będzie nieszczęśliwy jako dziecko i później w dorosłości. Dla mnie to wręcz chore, że mąż już zaplanował gdzie urodzisz (choć to akurat powinna być tylko Twoja decyzja, bo to Ty będziesz rodzić, a nie on) i do jakiej podstawówki wyśle dziecko całkowicie pomijając Twoje zdanie w tych sprawach. Zastanawiam się czy w jego wyobrażeniu w ogóle znajduje się miejsce na dzieciństwo, zabawę, spontaniczność, radość i uczucia. Dziecko w jego oczach chyba będzie kolejnym planem zawodowym i powodem do wywyższania się nad słabszymi (ja z doświadczenia bogatego wiem, że elitarne szkoła wcale nie jest gwarantem ani wykształcenia, ani dalszych sukcesów w życiu). Wytresowane będzie składać ciuchy pod linijkę, będzie miało szereg 5 i 6 w dzienniku, ale nie będzie szczęśliwe, bo nie będzie miało kolegów i zamiast bawić się z rówieśnikami będzie ślęczało nad "mądrą książką" - "bo tata kazał". Do kolegi nie pójdzie, bo tata kazał się uczyć. Tata będzie wybierać godnych znajomości z jego dzieckiem kolegów... I nie daj Boże jąkały albo dziecka niezbyt bystrego!
Tak jak Ty jesteś przytłoczona swoim mężem, tak i dziecko będzie przytłoczone. Będzie tresowane, a nie wychowywane.
On boi się, że nie będziesz miała dla niego czasu. A jaka ma być jego rola w wychowaniu? Czy wiesz jak on widzi siebie w roli ojca? Będzie tylko wymagał i karał, nakazywał i zakazywał? Własnemu dziecku też nie pozwoli wejść na dywan (w ogóle nie mieści mi się w głowie zabronić dziecku jakiemukolwiek wchodzenia na dywan?!)? A jeśli dziecko pomaluje ściany, zaleje ów dywan sokiem? Albo wybije szybę? Rozerwana kanapa to mały pikuś wobec zniszczeń, które potrafi zafundować dziecko i nastolatek (tak, nastolatki też niszczą, broją i psują i nie zawsze z świadomie). Jak on sobie z tym poradzi? Co jeśli dziecko nie będzie chciało się podporządkować jego wyobrażeniom? Co jeśli Ty przestaniesz być taka idealna, bo jako kobieta-matka będziesz wykończona, zalana mlekiem lub wymiocinami, a wieczorami jedyne o czym będziesz mierzyć to sen? Jak on będzie czytał książę przy dziecku z kolkami? Opiekunka to nie jest rozwiązanie - wiem, bo jestem "ofiarą" opiekunki w domu - deficytu czasu niepoświęconego dziecko nie zastąpią żadne pieniądze i późniejsze wysiłki. Nie da się odrobić straconej szansy.

Twój mąż może nie jest chamem, ale lubi się wywyższać nad słabszymi. A to nie jest fajne i bardzo krzywdzi osoby mniej inteligentne czy po prostu gorzej radzące sobie w życiu. Nie lubię takich ludzi i Twojego męża też bym nie polubiła (nie lubię go nawet czytając o nim). Razi mnie to jak postępuje ze studentami i jak oderwany jest od rzeczywistości, jak nie akceptuje ludzkich słabości.

Ja też jestem w związku z dużą różnicą wieku. Ale ja nigdy nie porównuję się do męża. Jego zawód jest moją pasją i choć dużo mniej wiem, to bardzo wspiera mnie, pokazując różne rzeczy i popychając do dalszego rozwoju, zadając pytania i budując we mnie poczucie bycia autorytetem na polu, który jest w moim zasięgu, czyli w teorii (niestety nie jestem w stanie, na obecną chwilę, dorównać wiedzą, a w sumie umiejętnościami praktycznymi). Ty natomiast napisałaś, że mąż chcąc Cię chronić wolałby abyś nie chodziła do aresztu czy nawet akt nie czytała - dla mnie brzmi to jak podcinanie skrzydeł i usilne utrzymywanie Cię tam, gdzie jesteś obecnie w jego hierarchii. Z resztą sama siebie ciągle stawiasz na przegranej pozycji pisząc, że mu nigdy nie dorównasz - ja uważam, że możesz być lepsza we wszystkim, jeśli tylko byś w to uwierzyła.
Jedna z koleżanek dobrze napisała - żyjesz zamknięta w złotej klatce. Nasuwa mi się także taka myśl, że nie do końca zdajesz sobie z tego sprawę i wmawiasz sobie, że to Twój wybór i że jesteś wolna. Mam wrażenie, że jesteś nadal w głębi siebie, na poziomie emocjonalnym, taką małą dziewczynką. Dlatego on Cię tak fascynuje. Jesteś od niego emocjonalnie uzależniona i ubezwłasnowolniona. A co najgorsze, Tobie to pasuje, bo czujesz się bezpiecznie.

Też jestem dda. Przeszłam także piekło w domu, kilka poważnych traum, a potem, na granicy dorosłości, bardzo głęboką depresję. Jednak wieloletnia terpia pozwoliła mi stanąć na własne nogi. Jestem niezależna, myślę niezależnie i znam swoją wartość. Dlatego myślę, że terapia, którą przeszłaś była albo źle prowadzona, albo zbyt wcześnie zakończona. Myślę także, że ta sztuczna stateczność Twojego męża i jego sposób patrzenia na świat też nie są normalne i wynikają z jakiegoś lęku, być może przed byciem niedoskonałym, słabym i gorszym.
Patrząc z perspektywy wydaje mi sie, że terapia przydałaby się obojgu. Może nawet w jakiejś formie terapii obojga jednocześnie lub równolegle. Bo wtedy dostalibyście szansę na to, by on zszedł z wybudowanego przez Ciebie piedestału, a Ty byś mogła poczuć się w jego oczach równowartościową partnerką. Bez tego nie widzę Was jako szczesliwych rodziców szczęśliwego dziecka.

Tak myślę. Może się mylę. Inaczej patrzę na świat.
U nas w domu rodzinnym były ogromne pieniądze (i wcale tego dobrze nie wspominam) i straszliwe długi po pechowej inwestycji. Znam smak bogactwa i biedy, a mimo to pieniądze i kariera są dla mnie zawsze na dalekim planie. Dla mnie i dla męża (choć pochodzi z biednej rodziny) na pierwszych miejscach są uczucia, emocje, rodzina i partnerstwo. Wszystkie nasze mankamenty staramy się przekuwać w zalety, choć oboje jesteśmy bardzo niedoskonali. Pieniądze są nam potrzebne do przeżycia, opłacenia podstawowych potrzeb. Moim priorytetem było całkowite przeciwieństwo Twoich planów - od zawsze marzyłam o byciu "kurką domową", przysłowiową "matką polką", choć w czasie czekania na odpowiedniego męża udało mi się licencjat zrobić. Na szczęście najbardziej mojemu mężowi zależy na tym, bym była przede wszystkim sobą.
Obecnie, mimo stosunkowo młodego wieku, nie mogę zajść w ciążę. Od 11 lat każdego dnia budzę się marząc o zostaniu matką. 5 lat bez zabezpieczenia z eks-narzeczonym - jałowe (ze względu na zawiłą historię mojej edukacji nie wspierałam starań od strony medycznej). Z mężem 4 lata bez zabezpieczenia plus 2 lata wykańczających starań pod okiem medycyny. Wydaliśmy już wszystkie oszczędności. Na dalsze leczenie już nas nie stać. W dodatku podważono moje diagnozy i na obecną chwilę nie wiadomo co mi jest.

Więc jeśli Ty jesteś zdecydowana by zostać matką, pomimo tego wszystkiego, co wyżej napisałam, to uważam, że powinnaś jak najszybciej i jak najintensywniej, z wykorzystaniem wszystkich dostępnych narzędzi, przystąpić do działania. Nasza płodność jest bardzo ograniczona niestety. Dlatego nie wolno czekać ani minuty dłużej. Kochasz męża takim, jaki jest i to dla Ciebie jest najważniejsze. Nikt nie jest doskonały, a Wasze, i Twoje przede wszystkim, problemy da się rozwiązać. Masz ostatni dzwonek na to, by nie obudzić się z ręką w nocniku i żalem, że przegapiłaś coś ważnego w życiu. Masz bardzo dużo szczęścia w życiu, więc i z ewentualną ciążą nie będziesz mieć problemów, a nawet jeśli, to macie środki by wdrożyć wszelkie zdobycze medycyny i osiągnąć sukces.
Tylko musisz uwierzyć w siebie i w to, że wszystko jest w Twoim zasięgu. Nikt nie ma na to wpływu, poza Tobą.

Przepraszam za przydługi post. Pewnie jest trochę chaotyczny. Ale pisałam Ci z serca.

Napisane na LG-D855 w aplikacji Forum BabyBoom
 
Spokojnie!
Weszłam tu żeby zapytać o coś zupełnie innego (pracowałam w nocy, lubię), ale zobaczyłam że napisałaś.

Trochę się oburzyłam :/
Mój mąż się nie wywyższa nad słabszymi.
Jak traktuje studentów? Owszem, nie przymila się do nich, ale jest wiele osób które traktują studentów O WIELE gorzej. Mąż akurat na naszej uczelni za postrach nie robi. Może na innych - słabszych wydziałach (nie będę rzucać kierunkami) i owszem, ale u nas jest dużo chętnych na jedno miejsce i nikt łaski nie robi, że się będzie uczył. Mąż (zresztą ja też) wykłada jeden z najważniejszych przedmiotów w toku edukacji.
Wszyscy potem narzekają na niedokształconych ludzi (np. lekarzy). A chciałabyś iść do niedokształconego prawnika? Dlatego mąż wymaga od studentów nauczenia się około 1000 stron na egzamin i nie robi żadnych wyjątków. Ale te osoby dobrze wiedziały co robią, decydując się na takie studia - w dodatku w trybie dziennym, gdzie są wszyscy najbardziej wymagający wykładowcy (zaocznych mąż nie uczy).
To nie mój mąż drze się na cały korytarz jak ktoś się raz pomyli, to nie mój mąż wywala z 2 dlatego że ktoś zapomni jednego słowa w przypisie, to nie mój mąż jest na jakiś "demotywatorach" (cokolwiek to jest, studenci mi pokazywali że jedna pani profesor od nas nawet tam jest znana), to nie mój mąż mówi ludziom że są debilami, to nie mój mąż pyta "a po cholerę pani tu w ogóle studiuje". Mąż jest zawsze opanowany, zresztą mi się od pierwszego spotkania niezmiennie kojarzy z oazą spokoju Jak komuś dogryzie, to inteligentnie.

Mąż mówi że ma 4 słabości w życiu :D od 20 lat to mówi :D mnie, kawę, psy (mąż uwielbia psy) i samochód :D Ale ja wiem, że on tak żartuje.

Mąż mnie PYTAŁ co myślę o tym szpitalu i tej szkole. I jedno i drugie jest przecudne. Na co mam marudzić? Na opiekę przed i po porodzie na wyłączność czy na to że moje dziecko mogłoby się od 5-letniego malucha uczyć w szkole brytyjskiej? Mam mieć do męża pretensje? O co? O to że się o mnie troszczy? Czy o to że powiedział (dzisiaj, przez telefon), że nigdy nie będzie w jego życiu ważniejszej osoby ode mnie (aż się popłakałam). Mój mąż pochował jedną żonę (miała nowotwór mózgu) i nie zamierzam sprawiać mu przykrości przez to, że nie pozwalam o siebie dbać.

To nie jest zwykły dywam i ja RÓWNIEŻ na niego nie wchodzę nawet na bosaka. Nawet mąż na niego nie wchodzi.
Mąż ma specyficzne hobby, bo lubi antyki. A antyków się nie dotyka, nie siada na nich ani po nich nie chodzi :) jeszcze by mi tego było trzeba, żeby była taka afera jak kiedyś jak praktykantka zbiła wazon (chociaż na mój gust piękny on nie był, ale nie znam się, to się nie odzywałam, nie moja praktykantka, nie mój wazon, nie moje roszczenie o zwrot kosztów - z racji wykonywanego zawodu oboje wiemy na ile nam wolno się wtrącać :D ).
Przyznam się - może to nie jest zbyt chwalebne - nauczyłam się wygodnego życia przy mężu, więc po co mam i sobie i jemu je zmieniać?
Tak, ja wiem, że dla męża ważne są pieniądze i że ich nie poświęci, "prestiżu" (jakkolwiek to brzmi) również. Ale mąż KOCHA swoją pracę - jedną i drugą, zresztą wykonujemy te same zawody, ja sobie nie wyobrażam z nich zrezygnować, a co dopiero on - człowiek, który jest do tego stworzony. To nie jest tak, że mąż goni za pieniędzmi - on tego nie musi robić, bo teraz klienci już sami przychodzą, mąż się rozwija, jeździ na konferencje (kocha mówić) pisze. Ale wiem, że życia na niższym poziomie sobie nie wyobraża. Poza tym mąż jest (w przeciwieństwie do mnie) "prawniczym" dzieckiem - on nie zna innego życia. Teraz młodzi prawnicy mają często problemy żeby się utrzymać, jak on zaczynał (zresztą jak ja zaczynałam to też tak jeszcze było), to nie było takich problemów, już nawet sam tytuł zawodowy zapewniał pewien poziom.

Wybacz, ale nie wyobrażam sobie, żeby dziecko które jeszcze NIE ROZUMIE co robi miało wybić szybę. Widzisz trzylatka walącego kamieniem z taką siłą, że wybija grubą (mamy wzmacniane szyby) szybę? Ja nie, bo dorosły mężczyzna musiałby użyć przy tym siły. Jeżeli trzylatek wyrządza szkody, to dlatego, że rodzice/opiekunka go NIE DOPILNOWALI, i to jest ich wina. Natomiast jeżeli nastolatek zbiłby szybę, to i ja wyszłabym z siebie - krótko mówiąc - i to pewnie szybciej ja niż mąż, bo jestem bardziej emocjonalna i chciałabym się policzyć z gówniarzem tu i teraz, mąż nie jest impulsywny.

A to mąż musi zajmować się dzieckiem z kolkami? Albo nawet ja jeśli nie będę miała siły? Mamy duży dom, mąż tych kolek nawet nie usłyszy.

Mam wrażenie, że jesteś zwolenniczką bezstresowego wychowania. I nie mówię o maluchach, ale usprawiedliwianie nastolatka który rozbija szybę jest absurdem. Co więcej - jestem pewna że poniósłby konsekwencje finansowe, zwłaszcza gdyby skończył 18 lat. A jeśli nie to po prostu nie dostawałby kieszonkowego do spłacenia równowartości zniszczonego mienia.
I moim zdaniem w przypadku NASTOLATKA to dobre rozwiązanie. Mi takie idiotyczne rzeczy do głowy nie przychodziły, całe gimnazjum i liceum się tylko uczyłam, a nie miałam takich warunków jakie miałoby nasze dziecko.


Mąż nigdy nie podcinał mi skrzydeł. Wręcz przeciwnie.
Chodzenie do aresztu nijak nie rozwija. Wysłuchasz steku bluzgów, nie daj Boże traf na to jak idą gotować obiad albo mają "dzień dentysty". Albo jak któryś jest doprowadzany z aresztu do sądu i mija Cię w drzwiach. Mąż dobrze wie, co mówią, a wątpię żeby którykolwiek mężczyzna chciał żeby ktoś nazywał jego żonę "suczką", albo gapił się i gwizdał. Różni są oskarżeni. Jedni grzeczniejsi, drudzy nie. Wiesz, że kobiety (skazane) potrafią się masturbować "na widoku"? Albo że była sprawa w której jedna drugiej rozwaliła głowę o kaloryfer z powodu rzekomego przywłaszczenia kredki do oczu? Pójdź kilka razy, przekonasz się. Nie wygląda to tak pięknie jak na filmach, a w zimie przez to choruję (mam leukopenię i wszystko łapię) - bo autentycznie jest tam cholernie zimno, a płaszcz ściągasz przy wejściu.
Co do czytania akt - miło ogląda się zdjęcie psa z odrąbaną głową a potem spotyka z człowiekiem który to zwierzę zabił tylko dlatego że było głodne? Akta to nie tylko postanowienia i wyroki sądów czy notatki Policji. Akta to też zdjęcia, nagrania. Mąż nie chce żebym czytała ten brutalniejsze akta, chociaż i tak je czytam, przecież mąż mi ich nie zabiera i nie chowa przede mną.
Rozwijają nas konferencje, ewentualna habilitacja i bardziej "prestiżowe" sprawy. A tutaj to już klienci wybierają obrońców - to ich wola. Mąż się nie rozwinął przez chodzenie do zakładu karnego ;)

Owszem, muszę przyznać Ci rację - czuję się bezpiecznie, a mam znaczne niedobory poczucia bezpieczeństwa przez pierwsze 20 lat życia. Pamiętam sytuację w której miałam jakieś 21 lat i wtedy bałam się że jestem w ciąży. Na początku wpadłam w histerię. Mąż - wtedy jeszcze nie mój mąż - przedstawił sytuację tak, że natychmiast poczułam, że nie mam się czym martwić, bo generalnie on jest od tego, żeby rozwiązywać problemy i on sobie zawsze poradzi z naszymi problemami. No i tak jakoś zostało.

Mąż się niczego nie boi, nie ma w sobie lęku. On jest naprawdę opanowanym, pewnym siebie człowiekiem. Wierz mi, zdążyłam go poznać przez 22 lata aż za dobrze ;) wiem nawet które z jego poglądów są dość... kontrowersyjne ;) moja przyjaciółka usiłowała się z mężem kłócić o to że nie ma podstaw do twierdzenia, że miesiączka u kobiety może (nie musi, tak nigdy nie twierdził) wpływać na ograniczenie jej poczytalności w rozumieniu prawa karnego. Potem mąż był bardzo zdziwiony o co się tak kłóciła bo to przecież twierdzenie dla kobiety która jest sprawcą korzystne :D (nie ponosi winy lub jej wina ma mniejszy stopień). Ale ona dalej ciągle mi o tym mówi :D

Ja nie chcę siedzieć w domu. Nie uszczęśliwia mnie to. A nie musiałabym pracować, ale byłabym nieszczęśliwa, wiem o tym. Poza tym większość mam to pracujące mamy.

Na początku się wkurzyłam (na męża też potrafię, tylko tu o tym nie piszę i też mu wtedy gadam i gadam, chociaż on nie szuka zaczepki, to przestaję, bo nie mam się z kim kłócić ;) ). Przeczytałam końcówkę - może masz rację, chociaż po części na pewno.

Poza tym mąż dzisiaj odebrał moje wyniki i przesłał mi skany wieczorem. O tyle o ile rozumiem niemiecki (rozumiem około 70-80 procent, resztę sobie przetłumaczyłam ze słownikiem) to nie wiem czy ja będę mogła mieć dziecko. Nie znam się na określeniach medycznych, ale mam rozregulowane wszystkie hormony jakie chyba tylko można, i to zapewne one są na złym poziomie od x lat, tylko że się tym nie interesowałam. I niezmiennie - co miesiąc - mam za mało białych krwinek, od 10 lat (nie jest to białaczka i nie ma z tym nic wspólnego, to nawet nie choroba tylko stan hematologiczny). Zajść w ciąże owszem, można, ale można mieć problemy z donoszeniem i ze zdrowiem płodu.
Zresztą... coraz częściej i tak myślę o przysposobieniu.

Też pewnie napisałam chaotycznie ;)
 
Dziewczyny wybaczcie ale dwie powyzsze wypowiedzi przeczytalam tylko pobieznie ale mam troche ograniczony czas. Wcalr nie bylabym taka pewna, ze dziecko w domu pelnym antykow z tatusiem troche sztywniakiem (moze niezbyt celne okreslenie ale pominmy to :) ) bedzie nieszczesliwe. Wiecie jacy ludzie maja dzieci? Debile, psychopaci, zyjacy w skrajnej nedzy i rozne inne wynaturzenia. Oni na pewno maja szczesliwe dzieci. :/ Zgodze sie ze przy dziecku konieczna jest pewna doza spontanicznosci ale znamy "meza" tylko z opowiesci. Ja uwazam ze szkoda marnowac material genetyczny i jesli jest taka wola to jak najbardziej dzialajcie, zeby sie rozmnazac.
Mam sasiadke, ma 20 lat. Zaliczyla wpade z innym 20-latkiem. Pobrali sie, zyja za 1500 miesiecznie. On sporo pije. Dziecko ma juz poltora roku. Taki przyklad z brzegu dalam. A ktos powie, ze w waszym domu to dziecko bedzie mialo zle bo ojciec zastanawia sie nad szkola dla jeszcze niepoczetego dziecka. No rzeczywiscie tragedia. Jakby tak analizowac kazda sytuacje to nikt nie mialby dzieci.
 
Nad szkołą dla psa mąż też się zastanawiał zanim pies w ogóle się na tym świecie pojawił :D a dzisiaj pies woli jego niż mnie (co uważam za trochę niesprawiedliwe, bo ja z nim więcej czasu spędzam, ale przeboleję).
Myślałam że mąż będzie go właśnie tylko szkolił i szkolił, a teraz często słyszę jak mąż z nim "dyskutuje" :D
Ostatnio mąż się bardzo bulwersował z powodu jednej wypowiedzi Ziobry i do kogo mówił? Do psa :D (ja się akurat obudziłam)
Ostatnio mu nawet powiedział, że jakby był człowiekiem to powinien być adwokatem :D (pies ma nim wymusił psie kabanosy, bo my go uczyliśmy że jak wychodził siku na dwór dostawal psiego kabanosa, a teraz OSZUKUJE - udaje ze idzie na dwor i zaraz wraca - zeby tego kabanosa dostac)
Mąż mówił czego by nie chciał. Nie chciałby żebyśmy zabierali dziecko ze sobą wszędzie (zresztą ja też się zgadzam że sąd albo np. teatr to nie jest miejsce dla dziecka), nie chciałby też (i zauważyłam że dość kategorycznie nie) żeby dziecko spało z nami (ale ja męża rozumiem, też uważam że sen jest od regeneracji). Psu też nie wolno chociaż usilował :D a psycholog mi mówił że wychowanie dziecka do pewnego wieku wiele się nie różni (wiem że to brzmi źle ale chodziło o poziom rozumienia niektórych poleceń). Że pies też bada granice, i dziecko tak samo.
 
Ostatnia edycja:
reklama
Ja trenowalam psy i konie i sadze, ze wychowanie dziecka jest w pewnym sensie podobne. Tyle tylko, ze w moim przypadku przynajmniej, trudniej jest zlapac dystans do dziecka i wyznaczyc granice nieprzekraczalne.
W tych czasach do wychowania dziecka podchodzi sie dosyc luzno gdyz pokutuje bardzo szkodliwy, zle rozumiany newageowski poglad ze dziecko nie moze byc w zadnym stopniu ograniczane. Guzik prawda. Zbyt wiele luzu w wychowaniu prowadzi do zaburzen psychicznych i wcale nie daje poczucia bezpieczenstwa. Ale to juz inny temat. Z dzieckiem nie da sie wszystkiego przewidziec ale zawsze dobrze jest miec jakis plan. W kazdej sferze z reszta. A maz moze zdawac dziecku relacje z programow tv. To calkiem fajne :) No ale mysle ze o tych kwestiach pogadamy jak juz bedziesz w ciazy albo na drodze do adopcji. Milego, slonecznego dnia zycze :)
 
Do góry