reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Brak dziecka, brak osiągnięć, poczucie bezsensu życia

iwaś

Aktywna w BB
Dołączył(a)
21 Kwiecień 2016
Postów
99
Dzień dobry :)

Zarejestrowałam się tu, ponieważ potrzebuję się komuś wygadać. Pisałam na 2 innych forach, ale mało osób tam chyba zagląda. Może któraś z Was ma też podobną sytuację i mogłybyśmy razem się wzajemnie wspierać...

Mam 42 lata, mój mąż ma 58 lat. Wbrew temu co niektórzy myślą, nie wyszłam za mąż dla pieniędzy - zakochałam się w jego inteligencji i włosach opadających na czoło, które nadal ma :) Niedawno obchodziliśmy 20. rocznicę ślubu.
Niby powinnam być szczęśliwa. Ale nie potrafię być do końca szczęśliwa. Miewam pretensje do samej siebie i czuję się niepotrzebna.

Nie mamy dziecka. Zacznę może od początku. Wyszłam za mąż jako 22-latka, byłam młoda, zwłaszcza w porównaniu do męża. Mąż przez pierwsze 5 lat wspominał o dziecku, ja chciałam skończyć studia, zrobić doktorat, zrobić uprawienia do wykonywania zawodu. Nie pochodzę z "dobrego domu", gdyby moje życie potoczyło się inaczej, nie miałabym szans ani na wykształcenie, ani na dobrą pracę. Chciałam jakoś odreagować, zrobić coś dla siebie, odpocząć od wszystkiego. Chciałam być tylko we dwoje - mąż i ja. Nie miałam wtedy poczucia, że robię coś złego i że coś tracę, uważałam, że mamy czas. Potem mąż poświęcił się kancelarii i rozwijał się naukowo, temat dziecka ucichł. Aż do teraz. Od ponad roku staramy się o dziecko. Kochamy się regularnie, dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Nie używam już żadnych środków antykoncepcyjnych - nie ma ich w moim organizmie prawie półtora roku. Jak nie byłam w ciąży, tak nie jestem.

Dostawałam najróżniejsze porady - od modlitwy (ale ja jestem agnostyczką, a mąż ateistą, więc to nic nie da), aż po adopcję. Co miesiąc czekam, że może tym razem nie będę mieć miesiączki. Ostatnio, kiedy miesiączka jednak była, właściwie się załamałam. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść.
Ja się badałam - niby wszystko jest ok, ale lekarz nie dał mi gwarancji, że w tym wieku na pewno zajdę w ciążę, bo ponoć jest ciężej, bo zaczynają się cykle bezowulacyjne, bo nawet zapłodnione komórki ulegają wydaleniu z organizmu zanim się zagnieżdżą (nie znam się na medycynie, ciężko mi to opisać, ale tak to zrozumiałam).
Mąż obiecał, że przebada się w wolnym czasie - choć martwię się, kiedy, bo jest dość zajęty i zapracowany.

Martwi mnie to, że martwię męża. Wiem, że frustruje go ta sytuacja. On nie przeżywa tak bardzo jak ja braku dziecka. Chciałby mieć dziecko, ale nie wpada w stany depresyjne albo stany otępienia jak ja. Żyje normalnie. Podchodzi do tego na zasadzie: będę w ciąży to świetnie, jeśli się nie uda, to trzeba albo szukać innego wyjścia, albo się z tym pogodzić. Ostatnio dostałam od męża - mówiąc kolokwialnie - porządny opiernicz za to, że nie jem i nie śpię. Nie robiłam tego celowo. Samo tak "wychodziło".
Męża frustrował też seks pod kalendarz. W końcu powiedział, że będzie się kochał ze mną, a nie z moją owulacją lub jej brakiem. Ale może faktycznie, popadałam w paranoję.

Oprócz braku dziecka męczą mnie też inne rzeczy.
Przyszła czterdziestka, jakoś mimowolnie zaczęłam pewne rzeczy podsumowywać. I jakoś mi to podsumowanie blado wypadło.
Bo kim ja właściwie jestem i do czego doszłam w życiu?
Wszystko co mamy, formalnie jest wspólne (mamy małżeńską wspólność majątkową), ale tak naprawdę (choć oczywiście nigdy tego nie powiedział, bo mój mąż jest najlepszym człowiekiem na świecie) zapracował na to mój mąż. To nie moje pieniądze wybudowały dom, kupiły samochód, finansują wakacje czy też kupiły psa.
Niby mamy takie same uprawnienia zawodowe. Ale to do męża klienci przychodzą z najtrudniejszymi sprawami, to mąż prowadzi ciężkie sprawy (np. zabójstw kwalifikowanych czy wykorzystywania seksualnego albo o mienie znacznej wartości), ja jedynie te drobniejsze, albo pomagam mężowi w prowadzeniu jego spraw. To mąż ma wyższy tytuł naukowy, to męża studenci bardziej szanują, mnie może lubią, ale bezsprzecznie mąż cieszy się dużo większym autorytetem. To mąż jest bardziej oczytany, to mąż zna się na teatrze i muzyce poważnej. Gdyby nie mąż, to nie wiem nawet, gdzie bym pracowała. Niby nasze miejsce pracy jest też moją własnością, ale założył je mąż.
Czuję w sumie, że bez męża nic nie znaczę.
Bo co ja właściwie potrafię? Ugotować obiad albo upiec ciasto? Prowadzić lekkie sprawy? De facto nawet porządku na zajęciach do końca nie potrafię utrzymać, idealnej ciszy nie mam nigdy.

Martwi mnie też to, że jestem już po 40stce. Niby nie wyglądam na 40 lat, ale boję się, że nie będę się już mężowi podobać. Wiem, że mnie kocha, ale chodzi mi o podobanie się tak, jak kobieta powinna podobać się mężczyźnie. Zwykle kochamy się 2 razy w tygodniu, rzadziej 3 - kiedyś, jeszcze kilka lat wstecz, kochaliśmy się o wiele częściej. Staram się dbać o siebie najlepiej jak umiem, naprawdę. A może to moja wina... Może zbyt wielką presję wywieram na mężu...

Myślałam o adopcji. Mój mąż jest dobrym człowiekiem, ale jest bardzo wymagający. I ma co do adopcji istotne obawy. Wiem, że nie wyobraża sobie adopcji innego dziecka niż niemowlęcia (a to i tak ewentualnie), wiem też że dziecku będzie pewnie dość ciężko (zwłaszcza gdyby to było starsze dziecko). Kilka razy byłam w domu dziecka - organizuję co roku zbiórkę na rzecz dzieciaków - i widziałam że nastoletnie, albo nawet kilkuletnie (już!) które przeklinają, trzaskają drzwiami, oglądają różne niewychowawcze rzeczy na komputerach albo w telewizji. Wiem, że to nie jest wina tych dzieci - przecież nie miał się nikimi kto zająć. Ale też wiem jaki jest mąż - jest bardzo opanowany, ale bardzo stanowczy, nigdy nie był pobłażliwy. I wiem, że by na to nie pozwolił, a takiemu dziecku, które nie zna zasad, ciężko będzie przystosować się do tego, że musi się uczyć po kilka godzin dziennie, że nie może schodzić poniżej czwórki (i to wyjątkowo), że nie wolno oglądać telewizji, że czytamy książki (i nie "debilną fantastykę" - słowa męża - jak dzieci znajomej) i chodzimy do teatru i że trzeba być grzecznym. Ciężko by pewnie było, a ja bym musiała tłumaczyć dziecko przed mężem, a męża przed dzieckiem.

Patrzę na znajome - szczęśliwe matki. Mają w życiu kogoś najcenniejszego, swoje dziecko. A ja nie mam.
I zupełnie nie wiem co z tym zrobić :( Myślicie że już straciłam szansę na dziecko? Czy jeszcze mogę mieć nadzieję?
 
reklama
Rozwiązanie
Iwaś, szukając wątku kobiet po 40-tce, które planują dziecko, trafiłam na Twój post.
Muszę przyznać, że czytając Twoją historię trochę się w niej sama odnalazłam. Jestem chyba podobna do Ciebie w sposobie myślenia (też lubię wszystko mieć zaplanowane i nie chciałabym całkowicie rezygnować z pracy po urodzeniu dziecka)

Minęły prawie 2 lata odkąd napisałaś na forum. Jestem ciekawa co u Ciebie? Czy udało Ci się zajść w ciążę?
Napisz proszę.

Serdecznie pozdrawiam!
A jeszcze gdzieś widziałam zarzut, że jesteście zbyt bogaci na dzieci bo pieniądze psują... Bardzo mądre to było :D
W każdym razie Iwaś jakbyście chcieli się pozbyć trochę majątku i lepiej wyglądać w oczach społeczeństwa, to mogę Ci podać mój nr konta. A niech tam, już ja to zepsucie przejmę :D

Z tym to do męża :D :D :D
On jest chyba bardziej zepsuty :D

Rzecz w tym - już tak poważnie - że mąż się nie obnosi z pieniędzmi i nigdy tego nie robił. No chyba że ktoś myśli że on ze sobą ten NIESZCZĘSNY dywan na plecach targa :D
Za to - jak sam mawia - ma alergię na ludzi "wstecz myślących" :D ALE nie ma tu na myśli ludzi którzy nie mają wykształcenia czy upośledzonych, jak ktoś mówił. Ma raczej na myśli "pożytecznych" idiotów, w stylu np. naszej pani premier (z całym szacunkiem), co to nawet nie wie, kiedy Polska wstąpiła do UE. Albo Ziobrę, który "pierwsze słyszy że wyroki się wcześniej projektuje" (pozostawiam bez komentarza, bo jak długo pracuję, tak się projektowało, a pan rzekomo jest prawnikiem).
Albo ludzi, którzy układali arkusze maturalne i "walnęli się" przy pytaniu z prawa karnego.
Takie sytuacje mąż komentuje dość dobitnie i nie interesuje go jak się "wstecz myślący" czuje, skoro ten "wstecz myślący" uważa, że może zajmować stanowisko na świeczniku, to sam sobie jest winny.
 
reklama
Ciężko było ale wyprowadziłam się dopiero po ślubie. Wcześniej najzwyczajniej w świecie nie było mnie na to stać.

Rozumiem :)
Chociaż ja uciekłam - wolałam podnajmować pokój i pracować wieczorami niż mieszkać w domu. Myślę, że dobrze zrobiłam.
Z mężem mieszkaliśmy razem przed ślubem, no ale my jesteśmy niewierzący, więc nie mieliśmy takich problemów.
O - nawet o tym dziś pomyślałam, kiedy mijałam dziewczynkę w białej sukience z wiankiem na głowie - to będzie problem, bo wszystkie dzieci będą szły do komunii, a nasze nie. I weź wytłumacz że nie idzie, bo rodzice nie wierzą w Pana Boga. A zauważyłam że dzieci chcą robić wszystko "jak inni".
Ja nie chciałabym żeby moje dziecko chodziło na religię. To znaczy gdyby chciało chodzić do kościoła, to niech chodzi, ale nie ze mną, bo ja tam chodzić nie zamierzam. I to jest mój zdecydowany pogląd odkąd skończyłam bodajże z 15 lat. Nigdy się nie zmienił.
Czytałam kiedyś artykuł (trochę ironiczny) gdzie była opisana sytuacja, w której ksiądz zapytał dziewczynkę czy odmawia wieczorem modlitwę z rodzicami. A ona odpowiedziała: "nie, bo rodzice mówią że nie mają czasu na takie pierdoły". Popłakałam się ze śmiechu. Szczere dziecko :D

Edytowałam wyżej - odnośnie tego, kogo mąż uważa za idiotę, a kogo nie, bo o tym też była mowa :D
 
Ostatnia edycja:
Ja też jestem niewierząca ale człowiek musi żyć w społeczeństwie i postanowiliśmy z mężem, że dzieci przyjmą sakramenty. Wiem, że to hipokryzja, jednak taka jest nasza decyzja.
Rozumiem. Mnie w sumie wszystko jedno co ludzie na ten temat sądzą.
Miałam w klasie zielonoświątkowca, jednego który powiedział że do bierzmowania nie pójdzie i koniec (za zgodą jego rodziców) i jednego chłopaka jeszcze z jakiejś innej wiary i nie byli jakoś odrzucani przez klasę.

Powiem Ci, że ja bym nie wytrzymała, gdyby ksiądz zaczął mnie lub męża pouczać - a koleżanka niedawno miała bierzmowanie córki i wiem, że takie sytuacje się zdarzają dość często. No po prostu bym wyszła z siebie. Denerwuje mnie też to żebranie o pieniądze i wpychanie się w politykę.

Poza tym co miałabym powiedzieć dziecku, które usłyszałoby na religii że tylko ślub kościelny się liczy? Rodzice nie mają ślubu kościelnego (mimo że możemy, bo 1. żona męża nie żyje, nie rozwodził się nigdy).
Albo co powiedzieć dziecku które usłyszy że rozwód to grzech śmiertelny? Że mamusia pomaga popełniać grzech śmiertelny, bo się czasami tym zajmuje w pracy?
Już i tak nas kiedyś przerosło (i to 4 dorosłe osoby) tłumaczenie 7-latkowi (który na nasze nieszczęście biegle surfuje po Internecie) dlaczego mąż bronił pana, który zabił innego pana. Chłopiec nie zrozumiał. Dalej uważa, że jeżeli się kogoś broni, to znaczy że się go popiera i trzyma jego stronę.
 
Przeczytałam i się przestraszyłam i sama już nie chcę mieć dzieci, bo wygląda, że to jakiś koszmar;) A tak serio, kiedy myślisz, że w Waszym domu pojawia się maluch, to jakby wyglądało wasze życie? Czego byś chciała go nauczyć, co pokazać? Kiedy myślisz o przyszłości we trójkę, co by cię cieszyło, bawiło? Czy ty rzeczywiście chcesz zmieniać swoje życie?

Wydaje mi się, że jesteś fajną kobietą z udanym życiem, która właśnie robi jakieś podsumowanie, bo minęła 40-tkę ( tu doskonale cię rozumiem;)). Pojawił się pomysł, że może czas na dziecko . Tylko, czy ty rzeczywiście tego chcesz i czy to cię uszczęśliwi?

Kiedy opisujesz wasz dom i swój związek to wygląda, że doskonale się dopełniacie, dobrze ze sobą czujecie. W mężu masz mentora i opiekuna. I to super. Dziecko to zmiana i to duża, dlatego może warto żebyś zadbała najpierw o siebie i sposób w jaki o sobie myślisz? Może dobrze gdybyś znalazła osobę, która pomogłaby Ci się uporać z przeszłością? Może to sprawi, że o dziecku pomyślisz z radością i ekscytacją, a na drugi plan zejdą zakazy i nakazy oraz pomysły wychowawcze (oczywiście to ważna kwestia, ale nie jedyna) i może będziesz się mniej bała macierzyństwa:)
A przede wszystkim, jak zaczniesz myśleć o sobie, jako o wartościowej, fajnej, mądrej osobie to wtedy w ogóle różne rzeczy staną się łatwiejsze:)
 
Przeczytałam i się przestraszyłam i sama już nie chcę mieć dzieci, bo wygląda, że to jakiś koszmar;) A tak serio, kiedy myślisz, że w Waszym domu pojawia się maluch, to jakby wyglądało wasze życie? Czego byś chciała go nauczyć, co pokazać? Kiedy myślisz o przyszłości we trójkę, co by cię cieszyło, bawiło? Czy ty rzeczywiście chcesz zmieniać swoje życie?

Wydaje mi się, że jesteś fajną kobietą z udanym życiem, która właśnie robi jakieś podsumowanie, bo minęła 40-tkę ( tu doskonale cię rozumiem;)). Pojawił się pomysł, że może czas na dziecko . Tylko, czy ty rzeczywiście tego chcesz i czy to cię uszczęśliwi?

Kiedy opisujesz wasz dom i swój związek to wygląda, że doskonale się dopełniacie, dobrze ze sobą czujecie. W mężu masz mentora i opiekuna. I to super. Dziecko to zmiana i to duża, dlatego może warto żebyś zadbała najpierw o siebie i sposób w jaki o sobie myślisz? Może dobrze gdybyś znalazła osobę, która pomogłaby Ci się uporać z przeszłością? Może to sprawi, że o dziecku pomyślisz z radością i ekscytacją, a na drugi plan zejdą zakazy i nakazy oraz pomysły wychowawcze (oczywiście to ważna kwestia, ale nie jedyna) i może będziesz się mniej bała macierzyństwa:)
A przede wszystkim, jak zaczniesz myśleć o sobie, jako o wartościowej, fajnej, mądrej osobie to wtedy w ogóle różne rzeczy staną się łatwiejsze:)

Mnie przerazilo to ze tyle osob napisalo tu jakie dzieci i ich wychowanie jest straszne ;) ale tak sobie mysle, ze jezeli radza sobie nastolatki, radza sobie kobiety z 11 dzieci (choc dla mnie to nieodpowiedzialnosc, jesli sie nie ma srodkow, a ta rodzina o ktorej czytalam zyje w skrajnej nedzy), radza sobie samotne matki albo kobiety ktore maja zlych mezow (alkoholikow np.) to i ja sobie chyba poradze :)
Aaaa :) fajne pytanie :) chcialabym zeby kochalo zwierzeta - jak ja kocham. Chcialabym z nim podrozowac. Pokazac mu troche swiata. Chcialabym zeby bylo tolerancyjne - wobec innego koloru skory, innych pogladow, wyznania itd. Chcialabym sie z nim bawic - codziennie. Nie wiem czemu w moich wyobrazeniach pojawia sie dziewczynka. To znaczy podejrzewam czemu - ciezko rozmawia mi sie z chlopcami, mam wrazenie ze dla chlopcow jestem nudna - autentycznie nie sa zainteresowani moja osoba jako potencjalnym partnerem do zabawy. I to mowa i o maluchach i o troche starszych. Za to bardzo latwo lapie kontakt z dziewczynkami. Lubie je czesac, one ogladaja mi paznokcie, pierscionek i takie tam :D i co ciekawe juz 4-latki maja takie typowo dziewczynskie upodobania. 5-letni chlopiec mowil mi cos o pilce, staralam sie z nim rozmawiac ale nie wiedzialam o co chodzi, wiec przestal ze mna gadac i bawil sie sam :D
Nie wiem czemu balabym sie wlasnie miec chlopca. I wydaje mi sie ze sa trudniejsi w wychowaniu. Sama mialam nieprzyjemne doswiadczenia z chlopcami w szkole jako dziecko. Nawet kopali dziewczynki. A dziewczynki byly zawsze grzeczniejsze ;) nie tylko jako male dzieci ale i jako nastolatki sprawialysmy mniej klopotow niz chlopcy.
A dziewczynki same do mnie przychodzą gadac, bo one sie interesuja takimi "pierdołami" :D i mam wrażenie że mają więcej cierpliwości - zawsze jak chciałam rysować z jakimś dzieckiem, to dziewczynki dłużej wytrzymywały, lubiły kolorować, same proponowały żeby coś malować, chłopców nudziło po 5 minutach (w tym samym wieku). A ja nie umiem się bawić w żadne zderzenia samochodów :D
6-latki juz wiedza co to jest hybryda i same zaczynaja temat :D 10-latka mnie ostatnio prosila zebym przekonala jej rodzicow zeby pozwolili jej pocieniowac wlosy :D Nawet mi się udało, przecież to w sumie tylko nierówne cięcie włosów które i tak odrosną :)


Ostatnio mam strasznie zmienne nastroje. Znaczy nie bez zadnego powodu, ale wystarczy blahy powod zeby moj nastroj sie znacznie zmienil. No i niestety to na pewno nie z powodu ciazy - pewnie za 2 dni bede miec okres, juz czuje lekki (niezbyt uciazliwy, ale odczuwalny) bol w dole brzucha i w dole plecow jak co miesiac. Dodam jeszcze, że nigdy wcześniej cykl nie wpływał na mój nastrój, więc to nie to.


Zastanawiam się czy nie iść za ciosem (teraz mi to przyszło do głowy, znaczy wcześniej o tym myślałam, ale - zgodnie z zaleceniami lekarza - odłożyłam w czasie, bo zdaniem lekarza najpierw powinno się próbować naturalnie, pewnie ma rację, ale chyba ja jako pacjent decyduję) i nie zadzwonić jutro do kliniki (pracują też w soboty) i nie umówić się na inseminację.
Skoro mąż mnie ignoruje to 1. po pierwsze - z kim mam być w ciąży, wiatropylna nie jestem (a szkoda w tym wypadku), 2. po drugie - nie mówiąc nawet o ciąży, bo i tak wiem że mam dni niepłodne i zaraz będę mieć okres, zwyczajnie mi przykro. A ja - idiotka - specjalnie dzisiaj kupiłam sukienkę i pierwszy raz w życiu przedłużyłam rzęsy 1:1 (od dawna mnie kusiło, ale miałam jakąś obawę przed ewentualną alergią i majstrowaniem przy oczach), nie wspominając już o innych pierdołach, które robiłam. A, przepraszam, nie wyszłam na idiotkę, bo on tego nawet nie zauważył. Ciekawe czy zauważy, jak jutro wyjdę z domu rano i wrócę koło północy (konferencja jest, potem jest jakiś bankiet, na który nie miałam ochoty iść, ale chyba zmieniłam zdanie i pójdę - zresztą moja koleżanka z gabinetu będzie, to jej potowarzyszę). Może nie. Może będzie cały dzień rozmawiał przez telefon (tak jak teraz, nawet wiem z kim) o (uwaga!) wadliwości konstrukcji przepisu. Może uważa że jestem wadliwa jak ten przepis.
Rozgoryczona jestem, ale to chyba łatwo zauważyć po tonie moich wypowiedzi. Przepraszam.
Ale jak mam nie być skoro mój mąż po kilku dniach nieobecności w domu poświęcił o wiele więcej czasu naszemu psu niż własnej żonie. Żeby nie było - nie jestem zazdrosna o psa, kocham go prawie jak dziecko, jak miał podejrzenie (na szczęście tylko podejrzenie) nowotworu w okolicach wątroby to dobre kilka dni przeryczałam (na szczęście to było tylko zwłóknienie).

Masz rację, robię podsumowanie - 40stka jest straszna. Taka świadomość, że jako młodą określi mnie już tylko starsza pani z laseczką :D Nie wiem, kto mógłby mi pomóc uporać się z przeszłością. Bardzo ciężko jest mi mówić o tym, co czuję komuś prosto w oczy. Dla mnie to wręcz niemożliwe. Lubię rozmawiać z ludźmi, ale nie o czymś, co mnie boli. Tak samo jak - dzwoniąc do swojej przyjaciółki - nie potrafiłabym się jej wygadać z tego że mąż mnie ignoruje. Chodziłam na psychoterapię, nie zauważyłam wielkiej zmiany.
 
reklama
Do góry