reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Brak dziecka, brak osiągnięć, poczucie bezsensu życia

iwaś

Aktywna w BB
Dołączył(a)
21 Kwiecień 2016
Postów
99
Dzień dobry :)

Zarejestrowałam się tu, ponieważ potrzebuję się komuś wygadać. Pisałam na 2 innych forach, ale mało osób tam chyba zagląda. Może któraś z Was ma też podobną sytuację i mogłybyśmy razem się wzajemnie wspierać...

Mam 42 lata, mój mąż ma 58 lat. Wbrew temu co niektórzy myślą, nie wyszłam za mąż dla pieniędzy - zakochałam się w jego inteligencji i włosach opadających na czoło, które nadal ma :) Niedawno obchodziliśmy 20. rocznicę ślubu.
Niby powinnam być szczęśliwa. Ale nie potrafię być do końca szczęśliwa. Miewam pretensje do samej siebie i czuję się niepotrzebna.

Nie mamy dziecka. Zacznę może od początku. Wyszłam za mąż jako 22-latka, byłam młoda, zwłaszcza w porównaniu do męża. Mąż przez pierwsze 5 lat wspominał o dziecku, ja chciałam skończyć studia, zrobić doktorat, zrobić uprawienia do wykonywania zawodu. Nie pochodzę z "dobrego domu", gdyby moje życie potoczyło się inaczej, nie miałabym szans ani na wykształcenie, ani na dobrą pracę. Chciałam jakoś odreagować, zrobić coś dla siebie, odpocząć od wszystkiego. Chciałam być tylko we dwoje - mąż i ja. Nie miałam wtedy poczucia, że robię coś złego i że coś tracę, uważałam, że mamy czas. Potem mąż poświęcił się kancelarii i rozwijał się naukowo, temat dziecka ucichł. Aż do teraz. Od ponad roku staramy się o dziecko. Kochamy się regularnie, dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Nie używam już żadnych środków antykoncepcyjnych - nie ma ich w moim organizmie prawie półtora roku. Jak nie byłam w ciąży, tak nie jestem.

Dostawałam najróżniejsze porady - od modlitwy (ale ja jestem agnostyczką, a mąż ateistą, więc to nic nie da), aż po adopcję. Co miesiąc czekam, że może tym razem nie będę mieć miesiączki. Ostatnio, kiedy miesiączka jednak była, właściwie się załamałam. Nie mogłam spać, nie mogłam jeść.
Ja się badałam - niby wszystko jest ok, ale lekarz nie dał mi gwarancji, że w tym wieku na pewno zajdę w ciążę, bo ponoć jest ciężej, bo zaczynają się cykle bezowulacyjne, bo nawet zapłodnione komórki ulegają wydaleniu z organizmu zanim się zagnieżdżą (nie znam się na medycynie, ciężko mi to opisać, ale tak to zrozumiałam).
Mąż obiecał, że przebada się w wolnym czasie - choć martwię się, kiedy, bo jest dość zajęty i zapracowany.

Martwi mnie to, że martwię męża. Wiem, że frustruje go ta sytuacja. On nie przeżywa tak bardzo jak ja braku dziecka. Chciałby mieć dziecko, ale nie wpada w stany depresyjne albo stany otępienia jak ja. Żyje normalnie. Podchodzi do tego na zasadzie: będę w ciąży to świetnie, jeśli się nie uda, to trzeba albo szukać innego wyjścia, albo się z tym pogodzić. Ostatnio dostałam od męża - mówiąc kolokwialnie - porządny opiernicz za to, że nie jem i nie śpię. Nie robiłam tego celowo. Samo tak "wychodziło".
Męża frustrował też seks pod kalendarz. W końcu powiedział, że będzie się kochał ze mną, a nie z moją owulacją lub jej brakiem. Ale może faktycznie, popadałam w paranoję.

Oprócz braku dziecka męczą mnie też inne rzeczy.
Przyszła czterdziestka, jakoś mimowolnie zaczęłam pewne rzeczy podsumowywać. I jakoś mi to podsumowanie blado wypadło.
Bo kim ja właściwie jestem i do czego doszłam w życiu?
Wszystko co mamy, formalnie jest wspólne (mamy małżeńską wspólność majątkową), ale tak naprawdę (choć oczywiście nigdy tego nie powiedział, bo mój mąż jest najlepszym człowiekiem na świecie) zapracował na to mój mąż. To nie moje pieniądze wybudowały dom, kupiły samochód, finansują wakacje czy też kupiły psa.
Niby mamy takie same uprawnienia zawodowe. Ale to do męża klienci przychodzą z najtrudniejszymi sprawami, to mąż prowadzi ciężkie sprawy (np. zabójstw kwalifikowanych czy wykorzystywania seksualnego albo o mienie znacznej wartości), ja jedynie te drobniejsze, albo pomagam mężowi w prowadzeniu jego spraw. To mąż ma wyższy tytuł naukowy, to męża studenci bardziej szanują, mnie może lubią, ale bezsprzecznie mąż cieszy się dużo większym autorytetem. To mąż jest bardziej oczytany, to mąż zna się na teatrze i muzyce poważnej. Gdyby nie mąż, to nie wiem nawet, gdzie bym pracowała. Niby nasze miejsce pracy jest też moją własnością, ale założył je mąż.
Czuję w sumie, że bez męża nic nie znaczę.
Bo co ja właściwie potrafię? Ugotować obiad albo upiec ciasto? Prowadzić lekkie sprawy? De facto nawet porządku na zajęciach do końca nie potrafię utrzymać, idealnej ciszy nie mam nigdy.

Martwi mnie też to, że jestem już po 40stce. Niby nie wyglądam na 40 lat, ale boję się, że nie będę się już mężowi podobać. Wiem, że mnie kocha, ale chodzi mi o podobanie się tak, jak kobieta powinna podobać się mężczyźnie. Zwykle kochamy się 2 razy w tygodniu, rzadziej 3 - kiedyś, jeszcze kilka lat wstecz, kochaliśmy się o wiele częściej. Staram się dbać o siebie najlepiej jak umiem, naprawdę. A może to moja wina... Może zbyt wielką presję wywieram na mężu...

Myślałam o adopcji. Mój mąż jest dobrym człowiekiem, ale jest bardzo wymagający. I ma co do adopcji istotne obawy. Wiem, że nie wyobraża sobie adopcji innego dziecka niż niemowlęcia (a to i tak ewentualnie), wiem też że dziecku będzie pewnie dość ciężko (zwłaszcza gdyby to było starsze dziecko). Kilka razy byłam w domu dziecka - organizuję co roku zbiórkę na rzecz dzieciaków - i widziałam że nastoletnie, albo nawet kilkuletnie (już!) które przeklinają, trzaskają drzwiami, oglądają różne niewychowawcze rzeczy na komputerach albo w telewizji. Wiem, że to nie jest wina tych dzieci - przecież nie miał się nikimi kto zająć. Ale też wiem jaki jest mąż - jest bardzo opanowany, ale bardzo stanowczy, nigdy nie był pobłażliwy. I wiem, że by na to nie pozwolił, a takiemu dziecku, które nie zna zasad, ciężko będzie przystosować się do tego, że musi się uczyć po kilka godzin dziennie, że nie może schodzić poniżej czwórki (i to wyjątkowo), że nie wolno oglądać telewizji, że czytamy książki (i nie "debilną fantastykę" - słowa męża - jak dzieci znajomej) i chodzimy do teatru i że trzeba być grzecznym. Ciężko by pewnie było, a ja bym musiała tłumaczyć dziecko przed mężem, a męża przed dzieckiem.

Patrzę na znajome - szczęśliwe matki. Mają w życiu kogoś najcenniejszego, swoje dziecko. A ja nie mam.
I zupełnie nie wiem co z tym zrobić :( Myślicie że już straciłam szansę na dziecko? Czy jeszcze mogę mieć nadzieję?
 
reklama
Rozwiązanie
Iwaś, szukając wątku kobiet po 40-tce, które planują dziecko, trafiłam na Twój post.
Muszę przyznać, że czytając Twoją historię trochę się w niej sama odnalazłam. Jestem chyba podobna do Ciebie w sposobie myślenia (też lubię wszystko mieć zaplanowane i nie chciałabym całkowicie rezygnować z pracy po urodzeniu dziecka)

Minęły prawie 2 lata odkąd napisałaś na forum. Jestem ciekawa co u Ciebie? Czy udało Ci się zajść w ciążę?
Napisz proszę.

Serdecznie pozdrawiam!
A jak mam sprawdzić?
Wnioskuję z szeregu różnych sytuacji, nie tylko tej jednej.

Nie spytam go przecież, bo 1. i tak mi nie powie bo co miałby powiedzieć? "nie, nie podobasz mi się, jesteś za stara" :D jakoś tego nie widzę ;) 2. mąż posiada (dość przydatną, chociaż nie dla mnie) umiejętność powiedzenia 400 zdań i nie powiedzenia niczego. Generalnie będziesz go słuchać i będziesz zadowolona z tego słuchania, a jak się potem zastanowisz, to stwierdzisz, że i tak nic z tego nie wynika. Zdarza mu się - czasem, na szczęście nie zawsze - z tej umiejętności korzystać w sytuacjach podbramkowych. 3. liczenie na to że mój mąż komukolwiek powie cokolwiek prosto z mostu, zwłaszcza jeżeli będzie to dla tej osoby niekorzystne, jest liczeniem na cud ;) on to owinie w ładne słowa, jak zawsze :D co czasami jest nawet zabawne, ale nie dla osoby, do której to jest skierowane.
 
reklama
A może on się tobą martwi i nie wie, jak zareagować więc się wycofał. Może na prawdę warto żebyś zadbała o swój stan emocjonalny? Jeśli masz huśtawki nastroju, a wcześniej byłaś stabilna, a z tego co piszesz twój m. nie lubi zmian i jest raczej proceduralny to może w ogóle nie wie, jak się zachować i jest po prostu zmęczony sytuacją?
 
A może on się tobą martwi i nie wie, jak zareagować więc się wycofał. Może na prawdę warto żebyś zadbała o swój stan emocjonalny? Jeśli masz huśtawki nastroju, a wcześniej byłaś stabilna, a z tego co piszesz twój m. nie lubi zmian i jest raczej proceduralny to może w ogóle nie wie, jak się zachować i jest po prostu zmęczony sytuacją?

Ciężko mi powiedzieć, czy wcześniej byłam bardzo stabilna, czy nie.
Nie miałam takich wahań nastroju, to prawda. Jako 20-paro-latka miałam głupawkę - oceniam z perspektywy czasu ;)
Zresztą jak przyszedł wcale nie miałam złego nastroju, wręcz przeciwnie.
 
Tak sobie myślę... chyba każda kobieta by była niezadowolona.
Wyobraź sobie że: idziesz do sklepu specjalnie po czerwoną sukienkę, szukasz jej godzinę. Potem siedzisz nie wiem ile jak Ci kleją te durne rzęsy. Po drodze kupujesz wino, przychodzisz do domu, zamawiasz sushi, wstawiasz je do lodówki, idziesz pod prysznic, myjesz włosy, suszysz je a potem katujesz lokówką i lakierem (co ładnie wygląda, ale je niszczy), robisz bardzo dokładny makijaż (od nowa, mimo że robiłaś też rano), pakujesz się w tę sukienkę i niezbyt wygodne pończochy, a mąż przychodzi, pobawi się z psem chwilę i obiera kurs na gabinet, w którym przez prawie 2 godziny (!!!) gada z kolegą (drzwi miał uchylone, żadne pilne, istotne sprawy), a następnie czyta książkę (oczywiście w międzyczasie się przebrałam i związałam włosy, żeby w dalszym ciągu nie robić z siebie idiotki).
Tak to mniej więcej wyglądało. Dlatego uważam, że mu się nie podobam. Nie jest ślepy, oczu mu w tej Szwabii nie wypalili.
 
Ostatnia edycja:
Chcialam sie dowiedziec, to sie dowiedzialam - teraz zaluje, dociekliwosc nie poplaca. Leze z telefonem, ale nie moge zasnac, watpie zebym dzisiaj zasnela. Pierwszy raz (nie liczac wyjazdow) spimy osobno - ja sobie poszlam do innego pokoju.
Zle ocenilam swojego meza - jest szczery. Wrecz do bolu.
Chcialam mu cos zasugerować, ale powiedzial mi tylko: "z tego co mi wiadomo, to chyba nie masz owulacji, wiec to bez sensu, jak sama twierdzisz".
Raz cos takiego powiedzialam. Wiem, ze nie powinnam. Mialam okropny dzien. Nie chcialam go urazic i nie wiedzialam ze go to zabolalo.
Probowalam powiedziec ze chcialam dzisiaj zebysmy razem spedzili czas, zeby bylo milo, to mi odpowiedzial, ze niemozliwoscia jest (cytuje) "wykrzesanie jakichkolwiek emocji" jezeli kobieta planuje "obowiazki prokreacyjne" co do dnia i godziny, nie baczac na nic innego. Na koniec mi jeszcze powiedzial (i to bylo chyba najgorsze): "jak wiesz sama impossibilium nulla obligatio est" (to znaczy ze nikt nie moze byc zobowiazany do czynienia rzeczy niemozliwych- czyli w tym kontekscie do wykrzesania tych emocji).
Nie wiedzialam nawet co odpowiedziec. Skoro nie jest w stanie "wykrzesac jakichkolwiek emocji" wobec mojej osoby, to uznalam ze nie powinnismy razem zasypiac.
Mowil spokojnie. Wolalabym chyba zeby sie denerwowal.
Mialam ochote sie poryczec, ale stwierdzilam, ze zachowam resztki godnosci.
 
Chcialam sie dowiedziec, to sie dowiedzialam - teraz zaluje, dociekliwosc nie poplaca. Leze z telefonem, ale nie moge zasnac, watpie zebym dzisiaj zasnela. Pierwszy raz (nie liczac wyjazdow) spimy osobno - ja sobie poszlam do innego pokoju.
Zle ocenilam swojego meza - jest szczery. Wrecz do bolu.
Chcialam mu cos zasugerować, ale powiedzial mi tylko: "z tego co mi wiadomo, to chyba nie masz owulacji, wiec to bez sensu, jak sama twierdzisz".
Raz cos takiego powiedzialam. Wiem, ze nie powinnam. Mialam okropny dzien. Nie chcialam go urazic i nie wiedzialam ze go to zabolalo.
Probowalam powiedziec ze chcialam dzisiaj zebysmy razem spedzili czas, zeby bylo milo, to mi odpowiedzial, ze niemozliwoscia jest (cytuje) "wykrzesanie jakichkolwiek emocji" jezeli kobieta planuje "obowiazki prokreacyjne" co do dnia i godziny, nie baczac na nic innego. Na koniec mi jeszcze powiedzial (i to bylo chyba najgorsze): "jak wiesz sama impossibilium nulla obligatio est" (to znaczy ze nikt nie moze byc zobowiazany do czynienia rzeczy niemozliwych- czyli w tym kontekscie do wykrzesania tych emocji).
Nie wiedzialam nawet co odpowiedziec. Skoro nie jest w stanie "wykrzesac jakichkolwiek emocji" wobec mojej osoby, to uznalam ze nie powinnismy razem zasypiac.
Mowil spokojnie. Wolalabym chyba zeby sie denerwowal.
Mialam ochote sie poryczec, ale stwierdzilam, ze zachowam resztki godnosci.

Nie czytałam poprzednich postów, wiec może wyskocze z tym postem jak Filip z konopi, ale stwierdzenie typu nie masz owulacji, jest chyba na tym etapie zbyt ogólne ;) Kobieta w ciągu całego swojego życia może nie mieć owulacji w n-cyklach i jest to całkiem normalne. Na owulacje wpływa masa czynników, między innymi stres i jeżeli faktycznie się stwierdza, że jest coś nie tak z tym tematem, podczas monitorowania cykli, nie jednorazowo(!), a miesiąc za miesiącem chodzisz co kilka dni na usg;) zwyczajnie podaje się leki na unormowane cyklu. Jak po pół roku regularnych monitoringow okaże się, że Twoje pęcherzyki są do d. bo nie rosną, nie pękają, może za jakiś czas już ich nie będzie bo masz np. za niski poziom AMH, to mogę się zgodzić z mężem, że masz problemy z owulacja, ale to się zwyczajnie leczy, no chyba ze wiek + AMH na to nie pozwoli (ale wtedy też są jeszcze inne wyjścia). Ale nie brałabym żadnych leków dopóki szanowny partner nie ruszylby dupskiem i nie poszedł sie przepadac, bo może na przykład nie mieć plemników w spermie i zostaje Wam tylko invitro z nasienia dawcy ;)

Co do planowania co dnia i godziny, niech on zejdzie na ziemię... jak są poważne problemy to sie planuje, skoro samo się nie dzieje i pewnie nie podzieję, to co zostaje? Ale takie planowanie można też potraktować jako zabawę, kwestia nastawienia ;)
 
Ostatnia edycja:
Nie czytałam poprzednich postów, wiec może wyskocze z tym postem jak Filip z konopi, ale stwierdzenie typu nie masz owulacji, jest chyba na tym etapie zbyt ogólne ;) Kobieta w ciągu całego swojego życia może nie mieć owulacji w n-cyklach i jest to całkiem normalne. Na owulacje wpływa masa czynników, między innymi stres i jeżeli faktycznie się stwierdza, że jest coś nie tak z tym tematem, podczas monitorowania cykli, nie jednorazowo(!), a miesiąc za miesiącem chodzisz co kilka dni na usg;) zwyczajnie podaje się leki na unormowane cyklu. Jak po pół roku regularnych monitoringow okaże się, że Twoje pęcherzyki są do d. bo nie rosną, nie pękają, może za jakiś czas już ich nie będzie bo masz np. za niski poziom AMH, to mogę się zgodzić z mężem, że masz problemy z owulacja, ale to się zwyczajnie leczy, no chyba ze wiek + AMH na to nie pozwoli. Ale nie brałabym żadnych leków dopóki szanowny partner nie ruszylby dupskiem i nie poszedł sie przepadac, bo może na przykład nie mieć plemników w spermie i zostaje Wam tylko invitro z nasienia dawcy ;)

Co do planowania co dnia i godziny, niech on zejdzie na ziemię... jak są poważne problemy to sie planuje, skoro samo się nie dzieje i pewnie nie podzieję, to co zostaje? Ale takie planowanie można też potraktować jako zabawę, kwestia nastawienia ;)

Zupełnie inaczej, Filipie :p
Nie, nie, z tą owulacją chodzi o coś zupełnie innego. O to że zgodnie z cyklem zaraz będę miała okres.
A mówiąc że to "bez sensu" odniósł się do tego co ja sama powiedziałam, w kontekście że bez sensu się kochać, skoro nie mam akurat owulacji (zgodnie z dniami cyklu). Wiem, że nie powinnam tak mówić i to jest akurat moja wina.
Generalnie zacytował moje słowa, w tożsamym kontekście. I teraz wiem, jak one zabrzmiały wtedy kiedy ja je powiedziałam. Właściwie równie dobrze mogłabym powiedzieć: "chodzę z tobą do lóżka tylko i wyłącznie po to żeby mieć dziecko, a teraz i tak nie ma na nie szans, więc to bez sensu i się odczep, mam gdzieś twoje potrzeby" i inne podobne rzeczy. Nie powiedziałam tego w taki sposób, ale wydźwięk był ten sam. To dostałam "rykoszetem". I tak będę mieć jutro/pojutrze okres, to po cholerę czekam z kolacją i się stroje w nie wiadomo co? W szpilkach po domu chodzę, parkiet zniszczę (tego nie mówił, to ja mówię, jak mieć dokopane, to po całości, dokopię sobie jeszcze bardziej, a co). Z kolegą chciał sobie porozmawiać o wadliwej konstrukcji przepisu, z psem się pobawić, książkę poczytać. A ta mu łazi w czerwonej kiecce, a i tak fizycznie niemożliwe żeby zaszła w ciążę, no idiotka, spokoju nie da.

No właśnie póki ja nie zaczęłam planować, to się samo działo, a teraz to wszystko szlag trafił.

Co do badań - umówił się na czwartek. Poodwoływał zajęcia i się umówił. Jednym słowem - jak olać, to studentów, którzy się za miesiąc bronią (i potrzebują teraz swojego promotora najbardziej na świecie - bardziej niż matki, ojca, żony, męża, nawet bardziej niż tlenu :D ), nigdy własny hajs.
Ale nie komentuję, nie narzekam, jego studenci, jego sprawa. Najwyżej się ktoś nie obroni :D

Przykro mi to mówić, ale w kwestii całego tego dzisiejszego przykrego wydarzenia to mi można "obiektywnie przypisać skutek". Czyli to moja wina. Niezaprzeczalnie moja, jakby sąd miał orzekać, to by tak orzekł, więc nawet za bardzo nie mam się jak tłumaczyć.
 
Ostatnia edycja:
Zupełnie inaczej, Filipie :p
Nie, nie, z tą owulacją chodzi o coś zupełnie innego. O to że zgodnie z cyklem zaraz będę miała okres.
A mówiąc że to "bez sensu" odniósł się do tego co ja sama powiedziałam, w kontekście że bez sensu się kochać, skoro nie mam akurat owulacji (zgodnie z dniami cyklu). Wiem, że nie powinnam tak mówić i to jest akurat moja wina.
Generalnie zacytował moje słowa, w tożsamym kontekście. I teraz wiem, jak one zabrzmiały wtedy kiedy ja je powiedziałam. Właściwie równie dobrze mogłabym powiedzieć: "chodzę z tobą do lóżka tylko i wyłącznie po to żeby mieć dziecko, a teraz i tak nie ma na nie szans, więc to bez sensu i się odczep, mam gdzieś twoje potrzeby" i inne podobne rzeczy. Nie powiedziałam tego w taki sposób, ale wydźwięk był ten sam. To dostałam "rykoszetem". I tak będę mieć jutro/pojutrze okres, to po cholerę czekam z kolacją i się stroje w nie wiadomo co? W szpilkach po domu chodzę, parkiet zniszczę (tego nie mówił, to ja mówię, jak mieć dokopane, to po całości, dokopię sobie jeszcze bardziej, a co). Z kolegą chciał sobie porozmawiać o wadliwej konstrukcji przepisu, z psem się pobawić, książkę poczytać. A ta mu łazi w czerwonej kiecce, a i tak fizycznie niemożliwe żeby zaszła w ciążę, no idiotka, spokoju nie da.

No właśnie póki ja nie zaczęłam planować, to się samo działo, a teraz to wszystko szlag trafił.

Co do badań - umówił się na czwartek. Poodwoływał zajęcia i się umówił. Jednym słowem - jak olać, to studentów, którzy się za miesiąc bronią (i potrzebują teraz swojego promotora najbardziej na świecie - bardziej niż matki, ojca, żony, męża, nawet bardziej niż tlenu :D ), nigdy własny hajs.
Ale nie komentuję, nie narzekam, jego studenci, jego sprawa. Najwyżej się ktoś nie obroni :D

Przykro mi to mówić, ale w kwestii całego tego dzisiejszego przykrego wydarzenia to mi można "obiektywnie przypisać skutek". Czyli to moja wina. Niezaprzeczalnie moja, jakby sąd miał orzekać, to by tak orzekł, więc nawet za bardzo nie mam się jak tłumaczyć.

Stało się, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem ;) Rada na przyszłość, jednak takie przemyślenia warto zachować dla siebie ;) Nie ze wszystkim musisz się dzielić z partnerem;)
 
Hm. Trafiłam na ten watek przez przypadek i nie wiem o czym on tak naprawdę jest.
Twój nastrój wynika z chęci posiadania potomka. Zaczęłaś starania, nie udało się raz, drugi i jesteś poirytowana, to jak najbardziej zrozumiałe. Ja starania kojarzę, jako najgorszy czas małżeński, moje instynkty wzięły górę, mąż podchodził do pierwszych cykli zbyt swobodnie, awantura za awanturą, bo przecież mnie nie rozumie. Po kilku nieudanych cyklach załamałam się, chciałam nawet odejść od męża. Z czasem jakoś starałam się poukładać siebie w całość, jak straciłam nadzieję (choć górę wzięły też inne problemy) zobaczyłam dwie kreski, teraz jestem w 16tc ale panicznie się boję o synka, nie przeżyłabym drugich starań. Choć wiem, iż niektórzy starają się długimi latami. Zmierzam do tego, że jeśli instynkt bierze górę, nie zapanujesz nad emocjami i nie chowaj ich w sobie.
Jesli czujesz, że tylko tylko klinika może wam pomóc idźcie.
Jeszcze jedno. Podstawą związku jest rozmowa a ty nie potrafisz rozmawiać z mężem. Gracie do jednej bramki, nie zapomnij. Przestań wytykać sama przed sobą jego błędy- chciałaś żeby poszedł na badania? Idzie. Tym samym pokazując Ci, że zależy mu na Tobie, nie na studentach, a ty szukasz dziury w całym.

A tak poza wszystkim, bardzo wątpię w prawdziwość tego wątku.
 
Ostatnia edycja:
reklama
To jest takie zwykle przekomarzanie sie. Ty mu powiedzialas, ze seks tylko w owulacje a on ze zwyklej ludzkiej zlosliwosci odpowiedzial pieknym za nadobne. Nie ma co sie obwiniac. To nie koniec swiata, nie koniec malzenstwa. Tak jak @justjestem napisala, starania o dziecko to bardzo trudny czas w zwiazkach. Pojawiaja sie skrajne emocje. Co chwile ktoras ze stron czuje sie niedowartosciowana myslac, ze to jej wina. Jest tu taki watek "staraczki" moze tam dziewczyny pomoga w trudnych dla was kwestiach.
 
Do góry