reklama
Afja-Anetka
Fanka BB :)
No to ja pierwsza.
Tak jak to pamiętam po 2 tygodniach.
Rano w mieszkaniu odpłynęły wody - nie dało się nie zauważyć:-) - ,a po 4 h zaczęły się silniejsze skurcze - i dopiero wtedy ogarnęliśmy się doszpitala.
W szpitalu od przyjęcia do porodu - 6 godzin. Samo przyjęcie trwało godzinę -papierki, ktg, badanie położnej - podczas którego popchnęła główkę żeby resztawód odeszła - a było tego jeszcze sporo...
Początkowo byłam dzielna, ciepłą/gorącą wodą w skurczu starałam się niwelować siłę skurczu ale aż prawie mdlałam i zaczęłam błagać o znieczulenie przy rozwarciu 6-7 cm.... ;/
Znieczulenie było przecudowne, ale co z tego skoro minęło.... i w dodatku osłabiło skurcze ;/
Jeśli chodzi o bóle/skurcze parte to nie mam pojęcia ile ich było ale bardzo dużo - a teksty położnej, że jeszcze jeden i będzie po - mnie w pewnej chwili zaczęły bardzo denerwować a jak już ból był tak za****sty, że mówiłam, że chce cesarkę- wypędziłam męża z sali bo nie mogłam znieść widoku jak on na mnie patrzy -wyglądał na bardziej przerażonego niż ja . Podłączyli mi oksytocynę...
Jak w końcu się udało to przerażenie kolejne bo mały miał problemy z oddychaniem i zabrali go na obserwację - cały czas przy synku był mąż. Powtarzałam sobie, że wszystko będzie ok i było !
Ciężko opisać te wszystkie emocje, odczucia towarzyszące porodowi - totalna mieszanka wybuchowa...
Tak jak to pamiętam po 2 tygodniach.
Rano w mieszkaniu odpłynęły wody - nie dało się nie zauważyć:-) - ,a po 4 h zaczęły się silniejsze skurcze - i dopiero wtedy ogarnęliśmy się doszpitala.
W szpitalu od przyjęcia do porodu - 6 godzin. Samo przyjęcie trwało godzinę -papierki, ktg, badanie położnej - podczas którego popchnęła główkę żeby resztawód odeszła - a było tego jeszcze sporo...
Początkowo byłam dzielna, ciepłą/gorącą wodą w skurczu starałam się niwelować siłę skurczu ale aż prawie mdlałam i zaczęłam błagać o znieczulenie przy rozwarciu 6-7 cm.... ;/
Znieczulenie było przecudowne, ale co z tego skoro minęło.... i w dodatku osłabiło skurcze ;/
Jeśli chodzi o bóle/skurcze parte to nie mam pojęcia ile ich było ale bardzo dużo - a teksty położnej, że jeszcze jeden i będzie po - mnie w pewnej chwili zaczęły bardzo denerwować a jak już ból był tak za****sty, że mówiłam, że chce cesarkę- wypędziłam męża z sali bo nie mogłam znieść widoku jak on na mnie patrzy -wyglądał na bardziej przerażonego niż ja . Podłączyli mi oksytocynę...
Jak w końcu się udało to przerażenie kolejne bo mały miał problemy z oddychaniem i zabrali go na obserwację - cały czas przy synku był mąż. Powtarzałam sobie, że wszystko będzie ok i było !
Ciężko opisać te wszystkie emocje, odczucia towarzyszące porodowi - totalna mieszanka wybuchowa...
Ostatnia edycja:
to i ja jeszcze prosto ze szpitala ...
niestety termin porodu wyznaczony na 21 stycznia znacznie się zmienił po kolacji wigilijnej
o 3 w nocy w Boże Narodzenie odeszły wody, w szpitalu pojawiłam się o godzinie 7:00 rano,
spakowana, wykąpana z wszelką możliwą dokumentacją.
przyjęto mnie o 8 (byłam jedyną osobą na izbie przyjęć !!) gdy skurcze były regularnie co 3 minuty,
a ja nie mogłam usiedzieć na krześle,
pojechałam od razu na salę porodową gdzie stwierdzono tylko 1,5 cm rozwarcia, podłączono ktg i
zostawiono sama sobie na godzinę, bo poród za ściana się przedłużał ... po godzinie gdy skurcze
były juz nie do zniesienia i co 1 minutę odłączono ktg i pozwolono mi sie trochę poruszać, co w cale nie pomogło,po kolejnych 30 minutach położna przyniosła piłkę żeby mi ulżyć ale okazło się że rozwarcie
jest już na 9 cm i tylko wskoczyć na łóżko i rodzić ...
faktycznie po kolejnych 40 minutach, wielkiej strzykawce znieczulenia (którą otrzymałam po paru niecenzuralnych słowach które mi sie wyrwały) było po wszystkim
powiem szczerze że gdyby nie położna, która była ostoją spokoju, mimo moich krzyków i przekleństw i paniki,
( pierwsza ciąża, planowane cc) nie poszło by tak sprawnie
niestety Michałek urodził sie w drugim dniu 36 tygodnia, mimo że otrzymał 10 pkt teraz walczy w inkubatorze
z poporodowym zapaleniem płuc ... 5 stycznia kończy antybiotyki i mam nadzieję że zabiorę go już do domu :-(
niestety termin porodu wyznaczony na 21 stycznia znacznie się zmienił po kolacji wigilijnej
o 3 w nocy w Boże Narodzenie odeszły wody, w szpitalu pojawiłam się o godzinie 7:00 rano,
spakowana, wykąpana z wszelką możliwą dokumentacją.
przyjęto mnie o 8 (byłam jedyną osobą na izbie przyjęć !!) gdy skurcze były regularnie co 3 minuty,
a ja nie mogłam usiedzieć na krześle,
pojechałam od razu na salę porodową gdzie stwierdzono tylko 1,5 cm rozwarcia, podłączono ktg i
zostawiono sama sobie na godzinę, bo poród za ściana się przedłużał ... po godzinie gdy skurcze
były juz nie do zniesienia i co 1 minutę odłączono ktg i pozwolono mi sie trochę poruszać, co w cale nie pomogło,po kolejnych 30 minutach położna przyniosła piłkę żeby mi ulżyć ale okazło się że rozwarcie
jest już na 9 cm i tylko wskoczyć na łóżko i rodzić ...
faktycznie po kolejnych 40 minutach, wielkiej strzykawce znieczulenia (którą otrzymałam po paru niecenzuralnych słowach które mi sie wyrwały) było po wszystkim
powiem szczerze że gdyby nie położna, która była ostoją spokoju, mimo moich krzyków i przekleństw i paniki,
( pierwsza ciąża, planowane cc) nie poszło by tak sprawnie
niestety Michałek urodził sie w drugim dniu 36 tygodnia, mimo że otrzymał 10 pkt teraz walczy w inkubatorze
z poporodowym zapaleniem płuc ... 5 stycznia kończy antybiotyki i mam nadzieję że zabiorę go już do domu :-(
green flower
Fanka BB :)
Jeszcze tutaj na świeżo po 4 dniach bo wiem,że dla wszystkich w dwupaku to obecnie temat numer jeden.
A więc mój poród trwał 28 godzin od odejścia wód po pojawienie się Emilka i wspominam go bardzo dobrze.
A więc po kolei. W wigilie o 8.30 obudziłam się i poczułam, ze bielizna jest konkretnie mokra, wstałam ale nie byłam pewna czy to to bo oprócz wody żadnych objawów. Po chwili znowu chlupnęło trochę i jeszcze tak kilka razy więc przestałam mieć wątpliwości. W domu byłam sama czekając na rodziców którzy mieli przyjechać na wigilię. Zadzwoniłam więc do mamy aby się streszczali i w następującej kolejności zamieszałam ciasto na pierogi chyba ze stresu, poszłam spakować torbę do szpitala i zaczęłam nakrywac stół do kolacji, bo mezu poszedł do pracy po ataku biegunki w nocy, niestety z gorączką 39 jak się za chwile okazało po jego powrocie po moim telefonie że to już. Akurat przyjechali rodzice więc bojąc się, że mnie czymś zarazi musiał zostać w domu (choć jak wcześniej nie chciał to wtedy był przerażony, ze nie może być ze mną) a oni mnie zawieźli do szpitala. Zostałam przyjęta o 12 nadal bez skurczy. Do 14 się nie pojawiły wiec podłączyli mi oksytocynę która dostawałam do 20 mając lekkie skurcze i rozwarcie 1cm z długa szyjką. Cały czas oddychałam przeponowo bojąc się że mały będzie nie dotleniony skoro tyle to trwa miałam mega mobilizację i okazało się, ze to łagodzi skurcze. Na tym etapie pasowało mi skakanie na piłce. O 20.30 odłaczyli oxy i powiedzieli, że zobaczymy co z tego wyjdzie jak nic rano cięcie lub ewentualnie kolejna oxy. Byłam jedyna rodzącą na oddziale i wszyscy wokół mnie chodzili i pytali czy mogą pomóc wiedząc że jestem sama. O 21 położną zaproponowała przejście na salę do porodów rodzinnych z własna łazienką, tv i kosmicznym fotelem do porodów wertykalnych skoro póki co muszę walczy do rana, więc chętnie skorzystałam. Do północy miałam podłączone ktg skurcze były ale jeszcze nie bardzo mocne choć regularne skoro się do was odezwałam na bb i oglądałam tv ale skoro zapis by idealny od początku to mi je odłaczyli abym mogła korzystać z prysznica i rzeczywiście jak zaczęły być mocniejsze ze 4 razy siedziałam pod ciepłą woda bo bardzo łagodziła bóle krzyżowe. O 4 skurcze się trochę wyciszyły i przysnęłam tak budząc się na skurcz w amoku na 2h. O 6 okazało się ze szyjka dalej 1cm ale zupełnie plaska i mięciusieńka więc spowrotem ktg i o 7 kolejna oxy. Po tej dopadły mnie skurczybyki których na łóżku na plecach nie dałam rady i przez 3h nie schodziłam z tego fotela do porodów wertykalnych bardzo mi pomógł przetrwać najmocniejsze bóle plus oddech przeponowo, jak się to robi prawidłowo naprawdę pomaga no i szyjka otworzyłam się na full więc o 10 zaczęła się 2 faza która trwała 2 godziny. Ale długo dlatego, że choć skurcze miałam mocne to bardzo krótkie i nie na każdym mogłam przeć. Nacięli mnie 2 razy bo główka nie chciała wyjść a ja mam pono bardzo mocne mięśnie pochwy. Ale tego to wcale nie czułam mogę porównać jak takie uszczypniecie mocniejsze. No ale jak na koniec się okazało był inny problem z wyparciem maluszka. Mój mały akrobata miał nóżki skrzyżowane po turecku więc oprócz główki musiałam także nóżki wyprzeć i dlatego główka się cofała. No ale w ostatnich skurczach dwóch ginekologów mi pomagało oprócz położnej przyprzeć mocniej układając mi nogi w odpowiedniej pozycji a lekarz stwierdził,ze 100 lat już nie widział takiego ułożenia nóżek przy wypieraniu. Maluch wydarł paszczkę jak tylko wyszły główka i ramionka.No ale jak malucha położono mi na piersi i tak spokojnie zadzierał główkę i na mnie patrzył to nie ważne już były bóle i cała reszta wcześniej. Był cały i zdrowy i to było najważniejsze.
A więc mój poród trwał 28 godzin od odejścia wód po pojawienie się Emilka i wspominam go bardzo dobrze.
A więc po kolei. W wigilie o 8.30 obudziłam się i poczułam, ze bielizna jest konkretnie mokra, wstałam ale nie byłam pewna czy to to bo oprócz wody żadnych objawów. Po chwili znowu chlupnęło trochę i jeszcze tak kilka razy więc przestałam mieć wątpliwości. W domu byłam sama czekając na rodziców którzy mieli przyjechać na wigilię. Zadzwoniłam więc do mamy aby się streszczali i w następującej kolejności zamieszałam ciasto na pierogi chyba ze stresu, poszłam spakować torbę do szpitala i zaczęłam nakrywac stół do kolacji, bo mezu poszedł do pracy po ataku biegunki w nocy, niestety z gorączką 39 jak się za chwile okazało po jego powrocie po moim telefonie że to już. Akurat przyjechali rodzice więc bojąc się, że mnie czymś zarazi musiał zostać w domu (choć jak wcześniej nie chciał to wtedy był przerażony, ze nie może być ze mną) a oni mnie zawieźli do szpitala. Zostałam przyjęta o 12 nadal bez skurczy. Do 14 się nie pojawiły wiec podłączyli mi oksytocynę która dostawałam do 20 mając lekkie skurcze i rozwarcie 1cm z długa szyjką. Cały czas oddychałam przeponowo bojąc się że mały będzie nie dotleniony skoro tyle to trwa miałam mega mobilizację i okazało się, ze to łagodzi skurcze. Na tym etapie pasowało mi skakanie na piłce. O 20.30 odłaczyli oxy i powiedzieli, że zobaczymy co z tego wyjdzie jak nic rano cięcie lub ewentualnie kolejna oxy. Byłam jedyna rodzącą na oddziale i wszyscy wokół mnie chodzili i pytali czy mogą pomóc wiedząc że jestem sama. O 21 położną zaproponowała przejście na salę do porodów rodzinnych z własna łazienką, tv i kosmicznym fotelem do porodów wertykalnych skoro póki co muszę walczy do rana, więc chętnie skorzystałam. Do północy miałam podłączone ktg skurcze były ale jeszcze nie bardzo mocne choć regularne skoro się do was odezwałam na bb i oglądałam tv ale skoro zapis by idealny od początku to mi je odłaczyli abym mogła korzystać z prysznica i rzeczywiście jak zaczęły być mocniejsze ze 4 razy siedziałam pod ciepłą woda bo bardzo łagodziła bóle krzyżowe. O 4 skurcze się trochę wyciszyły i przysnęłam tak budząc się na skurcz w amoku na 2h. O 6 okazało się ze szyjka dalej 1cm ale zupełnie plaska i mięciusieńka więc spowrotem ktg i o 7 kolejna oxy. Po tej dopadły mnie skurczybyki których na łóżku na plecach nie dałam rady i przez 3h nie schodziłam z tego fotela do porodów wertykalnych bardzo mi pomógł przetrwać najmocniejsze bóle plus oddech przeponowo, jak się to robi prawidłowo naprawdę pomaga no i szyjka otworzyłam się na full więc o 10 zaczęła się 2 faza która trwała 2 godziny. Ale długo dlatego, że choć skurcze miałam mocne to bardzo krótkie i nie na każdym mogłam przeć. Nacięli mnie 2 razy bo główka nie chciała wyjść a ja mam pono bardzo mocne mięśnie pochwy. Ale tego to wcale nie czułam mogę porównać jak takie uszczypniecie mocniejsze. No ale jak na koniec się okazało był inny problem z wyparciem maluszka. Mój mały akrobata miał nóżki skrzyżowane po turecku więc oprócz główki musiałam także nóżki wyprzeć i dlatego główka się cofała. No ale w ostatnich skurczach dwóch ginekologów mi pomagało oprócz położnej przyprzeć mocniej układając mi nogi w odpowiedniej pozycji a lekarz stwierdził,ze 100 lat już nie widział takiego ułożenia nóżek przy wypieraniu. Maluch wydarł paszczkę jak tylko wyszły główka i ramionka.No ale jak malucha położono mi na piersi i tak spokojnie zadzierał główkę i na mnie patrzył to nie ważne już były bóle i cała reszta wcześniej. Był cały i zdrowy i to było najważniejsze.
milusia83
Podwójna mamuśka:)
- Dołączył(a)
- 16 Listopad 2009
- Postów
- 2 715
Hej kochane przepraszam, że się nie odzywam, ale wiadomo lekki chaosik hihih w domciu z brzdącem, więc czasu na necik nie ma
Postaram się opisać przebieg porodu....
Otóż dzień przed Sylwestrem z mężem nie chcialo mi się siedziec w domciu, co prawda wszystko już bolało: bioderka, spojenie, krzyż, ale stwierdziłam, że to może ostatni dzień kiedy na spokojnie możemy się wyrwać z domeczku....
Zatem nie czekając długo, tuż po obiadku zebraliśmy się do Krakowa (od nas jakieś 60 km)....śmialiśmy się, że jak coś to będziemy szybciuchno wracać (czas dojazdu ok. godzinki)...
Spaceerując po krakowskich plantach czułam, że godzina zero jest naprawdę blisko gdyż na Wawelu na biegu po ciemku szukałam kibelka i jak znalazłam to stwierdziłam, że z niego nie wychodzę - ot takie miałam parcie na mocz hehehe
Zrobiliśmy jeszcze spacer na rynek i do McDonalda (wstyd się przyznać, ale zeżarłam WieśMaca)
Nocka była troszkę uciążliwa, biodra dawaly się we znaki, bóle coraz silniejsze i wiedzialam, że to naprawdę blisko, ale fakt brudnych włosów (nie chciało mi się ich umyć wieczorkiem) wręcz ta myśl mi chyba zablokowała mi całą akcję
Rano pierwsze co zrobiłam to pod prysznic, dogalanie, dopieszczanie nóżek, mycie włosków, układanie....Ok. 14tej jeszcze strzelilam sobie make upik, żeby w Sylwestra jak dziad nie chodzić ubrałam kieckę, zjadłam pyszny obiadek (wręcz się nażarlam) no i o 17tej jak byłam zwarta i gotowa zaczęły się dosyć silne i regularne skurcze....Ale ze względu na fakt, iż u mnie występowały wieczne skurcze nic sobie z tego nie robiłam, pobawiłam się z synkiem, układaliśmy drewniane tory, puzzle, napiłam się lajtowej kawusi......i poczułam, że cholerka ból się nasila przy skurczach (częstotliwości nawet nie liczyłam bo po 3 tygodniach akcji rodzę, albo nie rodzę już mnie to nudziło).....
Ok. 18tej jednak coś mi podpowiadało "kochana szukaj opieki do dziecka" i poprosilam męża, żeby zadzwonił do mamy czy mają jakieś plany na Sylwestra bo wiadomo, że wszyscy, którzy wcześniej deklarowali się do opieki - wyruszyli na imprezki
Mama nie miała żadnych planów szybciutko przybiegła i była bardziej zestresowana niż cała reszta...Ja jeszcze gościom zrobiłam herbatki zielonej, naszykowałam poczęstunek i oglądaliśmy fakty no i w końcu spojrzałam na zegarek, bóle były co 6 minutek na siedząco, a jak wstalam do toalety to były co 4,5 - moim zamierzeniem było 5 minutek i szpital.....więc jeszcze się wahałam z wyjazdem....., ale mąż stwierdził, że różnie to bywa i się zbieramy....
Ja przed wejściem do samochodu jeszcze postękałam, zeby na skurczu nie wsiadać, jak tylko przeszedł to wsiadłam i fruuu do szpitalka...Jak tylko mąż zaparkowałam pod wejsciem to zbliżał się skurcz (sprintem był hehehe) i znowu wstałam, odsapałam i szłam dalej....
Weszliśmy na IP, babeczka, która przyjmowała z lekką irytacją - patrząc na mój uśmiech i w sumie dobre samopoczucie, brak paniki - wzięła ode mnie dokumenty.....W końcu jak powiedziałam, że to drugie dzieciątko to się bardziej spięła i zaprosiła na ktg...A tam skurczybyki co 4 min, na siłę 137 bo mąż patrzył, przybiegla od razu oczy jak 5 złotych i zaprosiła do pokoju grzebania....
Lekarz przyszedł pogrzebał i od razu do mnie "No mamy piękne 6/7 cm", po badaniu skurczybyki się rozkręciły, bardziej musiałam posapać i przeszłam na porodówkę.....
TAm cudowna człowiek, anioł do rany przyłóż...dawno takiego człowieka nie spotkałam....Sala cudna, nowiuchna, duża, z jednym mega wygodnym łóżeczkiem, lampeczką nocną, ze wszystkim dla dzidziulka - mogłabym tam mieszkać Człowiek anioł powiedział po delikatniuchnym badaniu - kurcze mamy 8 cm i w każdej chwili może pani rodzić....(to była 22), ja mówię "Trzymam do północy" i tak ze skurczami co 4 min jakoś dzielnie się trzymałam, same przerwy nie skracały się, ale bol się nasilał......
Przy każdym skurczu mąż do mnie mówił, żebym oddychała i myślała tylko o tym, ze to mięsień, macica, która się kurczy, że w brzuszku nic zlego się nie dzieje...to ona sobie ćwiczy i wypycha dzidziulka - mógłby być lekarzem, w sumie dostał się na medycynę, ale nie rozpoczął studiów
Kochane przy każdym skurczu wąchałam olejek grejpfrutowy - niesamowita sprawa....Szkolę z zakresu perfum i wpływu zapachu i wiedziałam, że zapachy, które określamy jako ładne mają siłę znoszenia bólu - nie sądziłam, że aż tak....W momencie powąchania olejku po prostu mój mózg się nie koncentrował na bólu, ale na przyjemności i naprawdę te skurcze do 23:30 były jak dla mnie znośne.....
Nie chciałam żadnych znieczulaczy, leków, nic, chciałam, aby było baaaaaardzo naturalnie...
O 23:30 odeszły mi samoistnie wody i bol był taki, że musiałam już generalnie przestawić się na pokonywanie barier oddychałam w tym momencie nie spokojnie, jak dotychczas, ale w postaci sapania szybkiego........O 23:45 pojawiły się parte i moja radocha, że teraz to mogę cisnąć ile fabryka dała I czekałam na moment przejścia główki.....Niestesty zostałam delikatnie nacięta, gdyż mój drugi synek, zarówno jak i pierwszy, rodził się z łokciami, rękami przy główce.....nosz kurcze myśliciele jedne
No i Borysek o OO:01 przyszedł na świat, na mój brzuszek, cieplutki, mięciutki, mokry....od razu szukał cyca, jeszcze z pępowinką.....Wszyscy mi gratulowali i się śmiali, że zawzięta jestem....
Potem przeszliśmy na salę poporodową, dwie godzinki cieszyliśmy się nowym czlonkiem rodzinki...cycał już jak stary chłop Ja na okres szycia dostałam jakiegoś oglupiacza przeciwbólowego po, którym przysnęłam......ale normalnie jakiś narkotyk - babeczki stwierdziły, że to na Nowy ROk gratis.....
Wszystko wspominam cudownie, kazdą chwilę, liczy się nastawienie i nie panikowanie......oddech, oddech i jeszcze raz oddech, który ma działanie łagodzące - jak najdłuższy i jak najmocniejszy przeponowy i przytrzymywanie w płucach......
Całuję.....
Postaram się opisać przebieg porodu....
Otóż dzień przed Sylwestrem z mężem nie chcialo mi się siedziec w domciu, co prawda wszystko już bolało: bioderka, spojenie, krzyż, ale stwierdziłam, że to może ostatni dzień kiedy na spokojnie możemy się wyrwać z domeczku....
Zatem nie czekając długo, tuż po obiadku zebraliśmy się do Krakowa (od nas jakieś 60 km)....śmialiśmy się, że jak coś to będziemy szybciuchno wracać (czas dojazdu ok. godzinki)...
Spaceerując po krakowskich plantach czułam, że godzina zero jest naprawdę blisko gdyż na Wawelu na biegu po ciemku szukałam kibelka i jak znalazłam to stwierdziłam, że z niego nie wychodzę - ot takie miałam parcie na mocz hehehe
Zrobiliśmy jeszcze spacer na rynek i do McDonalda (wstyd się przyznać, ale zeżarłam WieśMaca)
Nocka była troszkę uciążliwa, biodra dawaly się we znaki, bóle coraz silniejsze i wiedzialam, że to naprawdę blisko, ale fakt brudnych włosów (nie chciało mi się ich umyć wieczorkiem) wręcz ta myśl mi chyba zablokowała mi całą akcję
Rano pierwsze co zrobiłam to pod prysznic, dogalanie, dopieszczanie nóżek, mycie włosków, układanie....Ok. 14tej jeszcze strzelilam sobie make upik, żeby w Sylwestra jak dziad nie chodzić ubrałam kieckę, zjadłam pyszny obiadek (wręcz się nażarlam) no i o 17tej jak byłam zwarta i gotowa zaczęły się dosyć silne i regularne skurcze....Ale ze względu na fakt, iż u mnie występowały wieczne skurcze nic sobie z tego nie robiłam, pobawiłam się z synkiem, układaliśmy drewniane tory, puzzle, napiłam się lajtowej kawusi......i poczułam, że cholerka ból się nasila przy skurczach (częstotliwości nawet nie liczyłam bo po 3 tygodniach akcji rodzę, albo nie rodzę już mnie to nudziło).....
Ok. 18tej jednak coś mi podpowiadało "kochana szukaj opieki do dziecka" i poprosilam męża, żeby zadzwonił do mamy czy mają jakieś plany na Sylwestra bo wiadomo, że wszyscy, którzy wcześniej deklarowali się do opieki - wyruszyli na imprezki
Mama nie miała żadnych planów szybciutko przybiegła i była bardziej zestresowana niż cała reszta...Ja jeszcze gościom zrobiłam herbatki zielonej, naszykowałam poczęstunek i oglądaliśmy fakty no i w końcu spojrzałam na zegarek, bóle były co 6 minutek na siedząco, a jak wstalam do toalety to były co 4,5 - moim zamierzeniem było 5 minutek i szpital.....więc jeszcze się wahałam z wyjazdem....., ale mąż stwierdził, że różnie to bywa i się zbieramy....
Ja przed wejściem do samochodu jeszcze postękałam, zeby na skurczu nie wsiadać, jak tylko przeszedł to wsiadłam i fruuu do szpitalka...Jak tylko mąż zaparkowałam pod wejsciem to zbliżał się skurcz (sprintem był hehehe) i znowu wstałam, odsapałam i szłam dalej....
Weszliśmy na IP, babeczka, która przyjmowała z lekką irytacją - patrząc na mój uśmiech i w sumie dobre samopoczucie, brak paniki - wzięła ode mnie dokumenty.....W końcu jak powiedziałam, że to drugie dzieciątko to się bardziej spięła i zaprosiła na ktg...A tam skurczybyki co 4 min, na siłę 137 bo mąż patrzył, przybiegla od razu oczy jak 5 złotych i zaprosiła do pokoju grzebania....
Lekarz przyszedł pogrzebał i od razu do mnie "No mamy piękne 6/7 cm", po badaniu skurczybyki się rozkręciły, bardziej musiałam posapać i przeszłam na porodówkę.....
TAm cudowna człowiek, anioł do rany przyłóż...dawno takiego człowieka nie spotkałam....Sala cudna, nowiuchna, duża, z jednym mega wygodnym łóżeczkiem, lampeczką nocną, ze wszystkim dla dzidziulka - mogłabym tam mieszkać Człowiek anioł powiedział po delikatniuchnym badaniu - kurcze mamy 8 cm i w każdej chwili może pani rodzić....(to była 22), ja mówię "Trzymam do północy" i tak ze skurczami co 4 min jakoś dzielnie się trzymałam, same przerwy nie skracały się, ale bol się nasilał......
Przy każdym skurczu mąż do mnie mówił, żebym oddychała i myślała tylko o tym, ze to mięsień, macica, która się kurczy, że w brzuszku nic zlego się nie dzieje...to ona sobie ćwiczy i wypycha dzidziulka - mógłby być lekarzem, w sumie dostał się na medycynę, ale nie rozpoczął studiów
Kochane przy każdym skurczu wąchałam olejek grejpfrutowy - niesamowita sprawa....Szkolę z zakresu perfum i wpływu zapachu i wiedziałam, że zapachy, które określamy jako ładne mają siłę znoszenia bólu - nie sądziłam, że aż tak....W momencie powąchania olejku po prostu mój mózg się nie koncentrował na bólu, ale na przyjemności i naprawdę te skurcze do 23:30 były jak dla mnie znośne.....
Nie chciałam żadnych znieczulaczy, leków, nic, chciałam, aby było baaaaaardzo naturalnie...
O 23:30 odeszły mi samoistnie wody i bol był taki, że musiałam już generalnie przestawić się na pokonywanie barier oddychałam w tym momencie nie spokojnie, jak dotychczas, ale w postaci sapania szybkiego........O 23:45 pojawiły się parte i moja radocha, że teraz to mogę cisnąć ile fabryka dała I czekałam na moment przejścia główki.....Niestesty zostałam delikatnie nacięta, gdyż mój drugi synek, zarówno jak i pierwszy, rodził się z łokciami, rękami przy główce.....nosz kurcze myśliciele jedne
No i Borysek o OO:01 przyszedł na świat, na mój brzuszek, cieplutki, mięciutki, mokry....od razu szukał cyca, jeszcze z pępowinką.....Wszyscy mi gratulowali i się śmiali, że zawzięta jestem....
Potem przeszliśmy na salę poporodową, dwie godzinki cieszyliśmy się nowym czlonkiem rodzinki...cycał już jak stary chłop Ja na okres szycia dostałam jakiegoś oglupiacza przeciwbólowego po, którym przysnęłam......ale normalnie jakiś narkotyk - babeczki stwierdziły, że to na Nowy ROk gratis.....
Wszystko wspominam cudownie, kazdą chwilę, liczy się nastawienie i nie panikowanie......oddech, oddech i jeszcze raz oddech, który ma działanie łagodzące - jak najdłuższy i jak najmocniejszy przeponowy i przytrzymywanie w płucach......
Całuję.....
martinek
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 9 Maj 2012
- Postów
- 344
Moje planowane CC:
Do szpitala przy ul. Polnej w Poznaniu przyjechałam na spokojnie z mężem i walizką 16.12.2012r ok.godz. 8 rano. Ponieważ byłam już wcześniej przyjmowana na oddział w związku z badaniami , do wypełnienia miałam tylko dwa dokumenty. Zadzwoniłam do mojej lekarki po kilku minutach pojawiła się przy rejestracji i kazała podłączyć mnie pod ktg i zrobić usg. Na czas badań mąż czekał w poczekalni. Opłacił poród rodzinny i już po badaniach byliśmy razem...poczekaliśmy ok.godziny na przyjście lekarza dyzurnego , który podpisał jakiś papierek i przeszliśmy razem z położną na oddział porodowy. Mąż został w korytarzu , siedział sobie i czekał a mi w sali przy salach porodowych panie zrobiły wywiad , pytały o choroby, przebieg ciąży , wzięły wyniki badań...najważniejsze było dla nich to czy miałam paciorkowce i dlaczego będę miała CC Przyszła moja Pani doktor zrobiła mi jeszcze raz usg i pokierowała mnie i męża do sali porodowej. Sala bardzo ładna ..wyglądała jak sypialnia...wygodne łóżko sterowane elektrycznie, tv, lampka nocna, fotel i stolik dla męża...wszystko elegancko. Podłączyli mi kroplówkę i ktg. I tak od ok. 11 do 19 leżałam sobie z mężem w tej sali. Skurcze się powiększały...pani doktor włożyła mi w wiadome miejsce prawie całą rękę , co wywołało krwawienie i okropny ból..wrzeszczałam jakbym już rodziła Skurcze były już bolesne.
Ok.19 przeszłam do sali operacyjnej. Mąż siedział i czekał przed salą. Wszystko działo się strasznie szybko...Kazali mi usiaść na stole operacyjnym a nogi postawic na krzesle ktore stalo obok i tak zwinieta z wypietym kregoslupem przyjełam znieczulenie dopiero w 3 ukłuciu się udało...niefajny ból;/
Potem kazali strasznie szybko mi sie położyć przesunąć w dół...krzyczeli zebym to robiła szybciej szybciej...zestresowało mnie to troche. Poczułam ciepło w nogach. Załóżyli mi cewnik ..troche czułam , ale to tak jakby coś lekko zaszczypało. I szybko rozpoczęło się cięcie, na tyle szybko, ze czułam z prawej strony skalpel na ciele i trochę mnie bolało. Po jakimś czasie zrobiło mi się słabo...i zrobiło mi się niedobrze, ponieważ od 24h nic nie jadłam ..wymiotowałam tylko płynami.
o 19.35 wyjęli małą, niestety nie zapłakała...widziałam tylko kątem oka ze coś się dzieje a moja Pani doktor mówi do położnej szybciej szybciej...Naszczęście po chwili usłyszałam płacz. Przyszła pediatra, przedstawiła się bardzo sympatycznie i powiedziała ze mam córeczkę, że był problem bo po wyjęciu była sina i nie oddychała, dostałą 6/10 ale już jest ok i ma 10/10.
Zszyli mnie dosyć szybko..generalnie nie dłużyła mi się operacja. Pewnie dlatego że cały dzień już na to czekałam i samo szycie to była chwila moment w porównaniu do leżenia w sali porodowej.
Po zszyciu, przenieśli mnie na łóżko i przewieżli do sali wybudzeń... Tam czekała już na mnie przemiła położna, która wszystko wyjaśniła, że będę powoli miała czucie w nogach , że jak tylko poczuje ból dostanę kroplówkę , później morfine. Po 15 minutach, zaczełam się strasznie trząść...nie byłam w stanie tego powstrzymać. Ale to podobno normalne ..tak organizm reaguje na zejscie znieczulenia. Na sali wybudzeń był już ze mną mąż i po jakimś czasie także Helenka...troszkę później ja przywieźli bo robili jej badania i trochę ją ogrzewali ze względu na to ze wcześniej nie oddychała. Pani położna przystawiła mi małą do cycka i tak sobie leżałyśmy z godzinkę... Jak zaczęłam już ruszać nogami mogłam już wreszcie się napić. Czułam się super, gdyby nie namowy położnej nie brałabym tej morfiny.
O godz. 1 w nocy przewiezli mnie na sale poporodowa , w której byłam razem z 3 dziewczynami. Męża już tam nie wpuścili , pojechałam tam z Helenką.
Opieka w szpitalu na Polnej jest naprawdę super, nie mogę powiedzieć złego słowa o położnych, salowych...rewelacja...zawsze pomocne, na każde zawołanie.
O 6 rano przyszła położna i wstałam już z łóżka, nie miałam z tym problemu, zero zawrotów, bardzo mały ból. Poszłąm pod prysznic, wyjęto mi cewnik. Póżniej okazało się że mam zapalenie pęcherza i to w sumie najbardziej mnie denerwowało, bo rany prawie nie czułam. Od momentu w stania z łóżka opiekowałam się sama córeczką.
Ze szpitala wyszłam 20.12 - tylko dlatego że dobę przetrzymali mnie bo Malutka miała żółtaczkę 11,4. Ponieważ szybko spadała wyszłyśmy na poziomie 10,2.
Moje cesarskie cięcie mnie zaskoczyło bardzo pozytywnie, byłam w lepszym stanie niż dwie dziewczyny po naturalnych porodach. W czasie porodu jedynym małym bólem było znieczulenie w kregosłup, ale to naprawdę już szukając na siłe bólu Bardzo szybko chodziłam, rana zagoiła mi się po kilku dniach. Po dwóch tygodniach od cc mogłam już spać na brzuchu. Nie zauważyłam też większego problemu z laktacją.
Powodzenia dla wszystkim kobitek które rodzą cc...naprawdę nie taki diabeł straszny...
Ja drugi raz rodzę napewno CC!!!
Do szpitala przy ul. Polnej w Poznaniu przyjechałam na spokojnie z mężem i walizką 16.12.2012r ok.godz. 8 rano. Ponieważ byłam już wcześniej przyjmowana na oddział w związku z badaniami , do wypełnienia miałam tylko dwa dokumenty. Zadzwoniłam do mojej lekarki po kilku minutach pojawiła się przy rejestracji i kazała podłączyć mnie pod ktg i zrobić usg. Na czas badań mąż czekał w poczekalni. Opłacił poród rodzinny i już po badaniach byliśmy razem...poczekaliśmy ok.godziny na przyjście lekarza dyzurnego , który podpisał jakiś papierek i przeszliśmy razem z położną na oddział porodowy. Mąż został w korytarzu , siedział sobie i czekał a mi w sali przy salach porodowych panie zrobiły wywiad , pytały o choroby, przebieg ciąży , wzięły wyniki badań...najważniejsze było dla nich to czy miałam paciorkowce i dlaczego będę miała CC Przyszła moja Pani doktor zrobiła mi jeszcze raz usg i pokierowała mnie i męża do sali porodowej. Sala bardzo ładna ..wyglądała jak sypialnia...wygodne łóżko sterowane elektrycznie, tv, lampka nocna, fotel i stolik dla męża...wszystko elegancko. Podłączyli mi kroplówkę i ktg. I tak od ok. 11 do 19 leżałam sobie z mężem w tej sali. Skurcze się powiększały...pani doktor włożyła mi w wiadome miejsce prawie całą rękę , co wywołało krwawienie i okropny ból..wrzeszczałam jakbym już rodziła Skurcze były już bolesne.
Ok.19 przeszłam do sali operacyjnej. Mąż siedział i czekał przed salą. Wszystko działo się strasznie szybko...Kazali mi usiaść na stole operacyjnym a nogi postawic na krzesle ktore stalo obok i tak zwinieta z wypietym kregoslupem przyjełam znieczulenie dopiero w 3 ukłuciu się udało...niefajny ból;/
Potem kazali strasznie szybko mi sie położyć przesunąć w dół...krzyczeli zebym to robiła szybciej szybciej...zestresowało mnie to troche. Poczułam ciepło w nogach. Załóżyli mi cewnik ..troche czułam , ale to tak jakby coś lekko zaszczypało. I szybko rozpoczęło się cięcie, na tyle szybko, ze czułam z prawej strony skalpel na ciele i trochę mnie bolało. Po jakimś czasie zrobiło mi się słabo...i zrobiło mi się niedobrze, ponieważ od 24h nic nie jadłam ..wymiotowałam tylko płynami.
o 19.35 wyjęli małą, niestety nie zapłakała...widziałam tylko kątem oka ze coś się dzieje a moja Pani doktor mówi do położnej szybciej szybciej...Naszczęście po chwili usłyszałam płacz. Przyszła pediatra, przedstawiła się bardzo sympatycznie i powiedziała ze mam córeczkę, że był problem bo po wyjęciu była sina i nie oddychała, dostałą 6/10 ale już jest ok i ma 10/10.
Zszyli mnie dosyć szybko..generalnie nie dłużyła mi się operacja. Pewnie dlatego że cały dzień już na to czekałam i samo szycie to była chwila moment w porównaniu do leżenia w sali porodowej.
Po zszyciu, przenieśli mnie na łóżko i przewieżli do sali wybudzeń... Tam czekała już na mnie przemiła położna, która wszystko wyjaśniła, że będę powoli miała czucie w nogach , że jak tylko poczuje ból dostanę kroplówkę , później morfine. Po 15 minutach, zaczełam się strasznie trząść...nie byłam w stanie tego powstrzymać. Ale to podobno normalne ..tak organizm reaguje na zejscie znieczulenia. Na sali wybudzeń był już ze mną mąż i po jakimś czasie także Helenka...troszkę później ja przywieźli bo robili jej badania i trochę ją ogrzewali ze względu na to ze wcześniej nie oddychała. Pani położna przystawiła mi małą do cycka i tak sobie leżałyśmy z godzinkę... Jak zaczęłam już ruszać nogami mogłam już wreszcie się napić. Czułam się super, gdyby nie namowy położnej nie brałabym tej morfiny.
O godz. 1 w nocy przewiezli mnie na sale poporodowa , w której byłam razem z 3 dziewczynami. Męża już tam nie wpuścili , pojechałam tam z Helenką.
Opieka w szpitalu na Polnej jest naprawdę super, nie mogę powiedzieć złego słowa o położnych, salowych...rewelacja...zawsze pomocne, na każde zawołanie.
O 6 rano przyszła położna i wstałam już z łóżka, nie miałam z tym problemu, zero zawrotów, bardzo mały ból. Poszłąm pod prysznic, wyjęto mi cewnik. Póżniej okazało się że mam zapalenie pęcherza i to w sumie najbardziej mnie denerwowało, bo rany prawie nie czułam. Od momentu w stania z łóżka opiekowałam się sama córeczką.
Ze szpitala wyszłam 20.12 - tylko dlatego że dobę przetrzymali mnie bo Malutka miała żółtaczkę 11,4. Ponieważ szybko spadała wyszłyśmy na poziomie 10,2.
Moje cesarskie cięcie mnie zaskoczyło bardzo pozytywnie, byłam w lepszym stanie niż dwie dziewczyny po naturalnych porodach. W czasie porodu jedynym małym bólem było znieczulenie w kregosłup, ale to naprawdę już szukając na siłe bólu Bardzo szybko chodziłam, rana zagoiła mi się po kilku dniach. Po dwóch tygodniach od cc mogłam już spać na brzuchu. Nie zauważyłam też większego problemu z laktacją.
Powodzenia dla wszystkim kobitek które rodzą cc...naprawdę nie taki diabeł straszny...
Ja drugi raz rodzę napewno CC!!!
madziamadzia
Fanka BB :)
Wreszcie znalazłam trochę czasu, żeby opisać Wam mój poród...
[FONT="] W sobotę jak co tydzień od rana zabrałam się z mężusiem za sprzątanie. Uszykowałam do końca łóżeczko itd. Oleńka jak nigdy miała bardzo leniwy dzień [/FONT][FONT="] Ok. 18-stej źle się poczułam: zaczął mnie boleć co jakiś czas brzuch, więc wzięłam nospę. Jednak nie wiem co mnie tknęło i zerkałam na zegarek, co ile ten brzuch mnie boli. Minęła 19 i w ciągu godziny skurcze były co 5 minut. Pewnie bym się nimi tak nie przejęła, ale poszłam do łazienki , a tam na papierze pojawił się śluz podbarwiony ciemną krwią (zaczął odchodzić czop). Cała zdenerwowana wyszłam z łazienki i mówię do mężusia, żeby dzwonił do mamy, żeby przyszła do Hanusi i do szwagierki, bo chyba będę rodzić [/FONT][FONT="] Szwagierka akurat skończyła pracę, więc przyjechała ok. 20-stej, ja przez ten czas wzięłam prysznic i spakowała resztę rzeczy do torby. Skurcze zaczęły się pojawiać co ok. 4 minuty. W domu miałam 2 cm rozwarcia, ale szyjka nie była jeszcze gotowa do końca. Po 20-stej pojechaliśmy na KTG do szpitala – w drodze skurcze miałam już co 3 minuty i silniejsze. Pod KTG leżałam ok. 30 minut. Skurcze były, w miarę regularne, ale największe ok. 50. Przyszedł lekarz (stary gbur), zbadał mnie i mówi, że rozwarcie na 3cm. Poszłam wpisać się na IP, a skurcze w tym czasie robiły się coraz silniejsze. Ok. 21 dostałam antybiotyk (przez wyhodowanego paciorkowca), potem lewatywa, prysznic i niespodzianka… rozwarcie na 6cm [/FONT][FONT="] Ok. 22:30 poszłam na porodówkę. Szwagierka przebiła mi pęcherz, wody były zielone, a skurcze po tym jeszcze mocniejsze – oddychanie przeponą było zbawieniem. Mężuś, mimo, że wcześniej mówił, że nie będzie przy porodzie cały czas mnie wspierał i był przy mnie [/FONT][FONT="]Jak zaczęłam czuć skurcze parte – wyszedł na korytarz. Potem były mocne 3 skurcze parte i po nich o 23:30 przyszła na świat nasza Oleńka. Gwiazdeczka była poowijana pępowiną jeszcze gorzej niż Hanusia, bo miała zrobiony węzeł i pępowiną owinięta była wokół szyi. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i po chwili mogłam ją przytulić[/FONT] [FONT="] Ja mocno popękałam, a lekarz gbur chyba zszywał mnie godzinę, aż mi przestało działać znieczulenie a nogi trzęsły mi się z zimna i nerwów. Potem zawieźli mnie na salę poporodową, a tam czekał mężuś ze łzami w oczach i pierwsze co od niego usłyszałam, to „dziękuję” – i dwa wariaty beczały [/FONT]:-)[FONT="]
Jestem bardzo wdzięczna mężusiowi, że by przy mnie w tym momencie, bo wiem, jak bardzo to przeżywał i oczywiście szwagierce, dzięki której tak szybko urodziłam.[/FONT]
[FONT="]Po 2 porodach powiem Wam tylko tyle, że ten był wymarzony – kilka dni przed terminem, bez oxytocyny. Te skurcze parte, które miałam przy pierwszym, to nie były skurcze.[/FONT]
[FONT="] W sobotę jak co tydzień od rana zabrałam się z mężusiem za sprzątanie. Uszykowałam do końca łóżeczko itd. Oleńka jak nigdy miała bardzo leniwy dzień [/FONT][FONT="] Ok. 18-stej źle się poczułam: zaczął mnie boleć co jakiś czas brzuch, więc wzięłam nospę. Jednak nie wiem co mnie tknęło i zerkałam na zegarek, co ile ten brzuch mnie boli. Minęła 19 i w ciągu godziny skurcze były co 5 minut. Pewnie bym się nimi tak nie przejęła, ale poszłam do łazienki , a tam na papierze pojawił się śluz podbarwiony ciemną krwią (zaczął odchodzić czop). Cała zdenerwowana wyszłam z łazienki i mówię do mężusia, żeby dzwonił do mamy, żeby przyszła do Hanusi i do szwagierki, bo chyba będę rodzić [/FONT][FONT="] Szwagierka akurat skończyła pracę, więc przyjechała ok. 20-stej, ja przez ten czas wzięłam prysznic i spakowała resztę rzeczy do torby. Skurcze zaczęły się pojawiać co ok. 4 minuty. W domu miałam 2 cm rozwarcia, ale szyjka nie była jeszcze gotowa do końca. Po 20-stej pojechaliśmy na KTG do szpitala – w drodze skurcze miałam już co 3 minuty i silniejsze. Pod KTG leżałam ok. 30 minut. Skurcze były, w miarę regularne, ale największe ok. 50. Przyszedł lekarz (stary gbur), zbadał mnie i mówi, że rozwarcie na 3cm. Poszłam wpisać się na IP, a skurcze w tym czasie robiły się coraz silniejsze. Ok. 21 dostałam antybiotyk (przez wyhodowanego paciorkowca), potem lewatywa, prysznic i niespodzianka… rozwarcie na 6cm [/FONT][FONT="] Ok. 22:30 poszłam na porodówkę. Szwagierka przebiła mi pęcherz, wody były zielone, a skurcze po tym jeszcze mocniejsze – oddychanie przeponą było zbawieniem. Mężuś, mimo, że wcześniej mówił, że nie będzie przy porodzie cały czas mnie wspierał i był przy mnie [/FONT][FONT="]Jak zaczęłam czuć skurcze parte – wyszedł na korytarz. Potem były mocne 3 skurcze parte i po nich o 23:30 przyszła na świat nasza Oleńka. Gwiazdeczka była poowijana pępowiną jeszcze gorzej niż Hanusia, bo miała zrobiony węzeł i pępowiną owinięta była wokół szyi. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i po chwili mogłam ją przytulić[/FONT] [FONT="] Ja mocno popękałam, a lekarz gbur chyba zszywał mnie godzinę, aż mi przestało działać znieczulenie a nogi trzęsły mi się z zimna i nerwów. Potem zawieźli mnie na salę poporodową, a tam czekał mężuś ze łzami w oczach i pierwsze co od niego usłyszałam, to „dziękuję” – i dwa wariaty beczały [/FONT]:-)[FONT="]
Jestem bardzo wdzięczna mężusiowi, że by przy mnie w tym momencie, bo wiem, jak bardzo to przeżywał i oczywiście szwagierce, dzięki której tak szybko urodziłam.[/FONT]
[FONT="]Po 2 porodach powiem Wam tylko tyle, że ten był wymarzony – kilka dni przed terminem, bez oxytocyny. Te skurcze parte, które miałam przy pierwszym, to nie były skurcze.[/FONT]
januarka
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 5 Lipiec 2012
- Postów
- 577
Minutka na opisanie porodu ,moze zdaze zanim maly sie obudzi
A wiec zaczelo sie jak wiecie 29 zaowazylam,ze cos mi zaczyna sluz wyplywac taki brudnawy przykrwiony lekko,zastanawialam sie wody czy czop, po kilku godzinach pojechalismy do szpiutala sprawdzic na wszelki wypadek i zostawili mnie tam po przebadaniu stwierdzono,ze czop odchodzi,ale juz blisko wiec do porodu zostajemy, przerazona bylam bo nigdy w szpitalu jeszcze nie lezalam:/ dzien nastepny wygladal tak samo czop odchodzil ale jakby coraz wiecej, no nic myslalam,ze to jeszcze potrwa do terminu, ale 30 wieczorem cos mnie zaczely bolec krzyze wcale nie jakos silno wiec poszlam normalnie spac, ale w nocy co pol godziny a czasem co 10 minut skorczybyki sie nasilaly i mnie budzily, choc nie byly jakies nie do zniesienia to zaczelo mnie ciagnac cos w nogach przelezalam tak do ok3 az w koncu poczulam,ze chyba wody mi odchodza,obudzilam wiec oddzialowa i odrazu do badania : Tak to wody i na porodowke na poczatku skorcze byly znosne a rozwarcie 2ipol i tak do 4 cm nie bardzo z tym rozwarciem szlo wiec sie pomeczylam, dostalam dwa czopki, ale nic potem oksy i dopiero rozwarcie zaczelo sie powiekszac, skakalam na pilce i chodzilam pod prysznic krzyczalam w nieboglosy prosilam o koniec i tyle z tego pamietam, na drugi dzien zachryplam z krzyku,glowka ciagle sie cofala i gdyby nie lekarz moj porod trwalby pewnie do nowego roku a tak tylko 6 godzin,przy skurczu polozna zrobila naciecie a lekarz pomogl mi wypchnac malucha poszlo na raz jak tylko wyszedl to odrazu poczulam ulge i caly bol poszedl w niepamiec, dzis wiem,ze byl znosny. Polozono mi malego na piersi CUDOWNY, oczka mial otwarte wlosow las, i paluszek w buzi spogladal na mnie i odrazu sie zakochalam nie chcialam go z rak wypuszczac,pamietam tez ze lekarze potem kazali mi znowu przec zdziwiona bylam dlaczego a przeciez jeszcze lozysko trzeba bylo urodzic ;p ale wyszlo przy drugim parciu bezbolesnie, jedyny bol jaki pamietam to szycie bo bylo juz po wrrrr, ale minol ponad tydzien a ja juz jestem na chodzie zaskoczona jak szybko wracam do siebie 10kg mniej zostalo mi tylko 2 i do tego brzuch mam chyba nawet mniejszy niz przed ciaza ;p
A wiec zaczelo sie jak wiecie 29 zaowazylam,ze cos mi zaczyna sluz wyplywac taki brudnawy przykrwiony lekko,zastanawialam sie wody czy czop, po kilku godzinach pojechalismy do szpiutala sprawdzic na wszelki wypadek i zostawili mnie tam po przebadaniu stwierdzono,ze czop odchodzi,ale juz blisko wiec do porodu zostajemy, przerazona bylam bo nigdy w szpitalu jeszcze nie lezalam:/ dzien nastepny wygladal tak samo czop odchodzil ale jakby coraz wiecej, no nic myslalam,ze to jeszcze potrwa do terminu, ale 30 wieczorem cos mnie zaczely bolec krzyze wcale nie jakos silno wiec poszlam normalnie spac, ale w nocy co pol godziny a czasem co 10 minut skorczybyki sie nasilaly i mnie budzily, choc nie byly jakies nie do zniesienia to zaczelo mnie ciagnac cos w nogach przelezalam tak do ok3 az w koncu poczulam,ze chyba wody mi odchodza,obudzilam wiec oddzialowa i odrazu do badania : Tak to wody i na porodowke na poczatku skorcze byly znosne a rozwarcie 2ipol i tak do 4 cm nie bardzo z tym rozwarciem szlo wiec sie pomeczylam, dostalam dwa czopki, ale nic potem oksy i dopiero rozwarcie zaczelo sie powiekszac, skakalam na pilce i chodzilam pod prysznic krzyczalam w nieboglosy prosilam o koniec i tyle z tego pamietam, na drugi dzien zachryplam z krzyku,glowka ciagle sie cofala i gdyby nie lekarz moj porod trwalby pewnie do nowego roku a tak tylko 6 godzin,przy skurczu polozna zrobila naciecie a lekarz pomogl mi wypchnac malucha poszlo na raz jak tylko wyszedl to odrazu poczulam ulge i caly bol poszedl w niepamiec, dzis wiem,ze byl znosny. Polozono mi malego na piersi CUDOWNY, oczka mial otwarte wlosow las, i paluszek w buzi spogladal na mnie i odrazu sie zakochalam nie chcialam go z rak wypuszczac,pamietam tez ze lekarze potem kazali mi znowu przec zdziwiona bylam dlaczego a przeciez jeszcze lozysko trzeba bylo urodzic ;p ale wyszlo przy drugim parciu bezbolesnie, jedyny bol jaki pamietam to szycie bo bylo juz po wrrrr, ale minol ponad tydzien a ja juz jestem na chodzie zaskoczona jak szybko wracam do siebie 10kg mniej zostalo mi tylko 2 i do tego brzuch mam chyba nawet mniejszy niz przed ciaza ;p
Ostatnia edycja:
To i ja opowiem jak to było u Nas
zaczęło się w sobotę chociaż ja sobie kompletnie z tego sprawy nie zdawałam, brzuch bolał jak na okres, mały nie kopał tylko wypinał się w dziwacznych dla mnie pozycjach.. sobota jednak przeszła bez echa, po ciepłej kąpieli położyłam się do łóżka z zamiarem przespania nocy, ale mogłam sobie zamierzać, mały tak się prężył, że w nocy nie zmrużyłam oka, do toalety wstawałam niezliczoną ilość razy! Po którejś z kolei wizycie w WC stwierdziłam, że chyba bardziej opłacalne byłoby spać na sedesie bo miałam wrażenie, że mocz uleje mi się dosłownie oczami przysnęłam około 9 na dwie godzinki po czym wstałam zjadłam śniadanie i mówie do mamy, że coś dziwnego sie ze mną dzieje, że chciałabym podjechać do szpitala na ktg sprawdzić czy z małym wszystko ok..
około godziny 14 znalazłam się na IP, jakie było moje zdziwienie kiedy położna powiedziała mi, że przyjmuje mnie na oddział. W głowie od razu wizja "Boże jaka ja głupia, będą mnie tu trzymać do porodu, po co ja tu przyjechałam skoro nic takiego się nie dzieje?"
po przebraniu się w koszule, szlafroczek i kapciochy trafiłam na badanie do młodej Pani ginekolog.. wskoczyłam na samolocik a tu nagle słysze kochana połowe porodu masz już za sobą 4cm rozwarcia, jak się dobrze sprężysz to jeszcze dziś urodzisz :-):-) nie wiem czy panika była silniejsza od radości, ale jak zadzwonił mój facet nie mogłam słowa wydusić z siebie tak mi się język plątał.. po rozmowie z ginką trafiłam na lewatywkę, później prysznic, przebranie w szpitalne wdzianko i wielkie oczekiwanie co dalej? Długo jednak czekać nie trzeba było około godziny 18 zaczęły mnie męczyć coraz silniejsze skurczybyki, chodziłam sobie po sali bo usiąść ani leżeć nie mogłam.. oddychałam, oddychałam i popijałam wode mineralną kojąco na mnie wtedy działała..
około godziny 20 zaczęły odchodzić wody, Pani ginekolog zaprosiła mnie do zabiegowego na kolejne badanie na samolociku i jakie było jej zdziwienie kiedy chlusnęły ze mnie zielone wody, dodam jeszcze, że chlusnęły wprost na nią cała mokra była .. Panika ogarnęła cały personel, nic nie musiały mówić widać było po minach, szybciorem na porodówke podłączyli mnie pod ktg na szczęście z maluchem było wszystko wporządku.. Przyleciał ordynator skurcze się nasilały a ja nad głową słyszałam cały czas tłumaczenia tej młodej ginki, że jak mnie przyjmowała o 14 wody były czyste i ona nie ma pojęcia co się stało.. Stali tak nade mną chyba łącznie w 7 osób, zaczęły się parte ból jednak do zniesienia mały cofał się do góry, wezwali anestezjologa i padła decyzja, że będa mnie kroić.. jednak zanim dotarł Pan znieczulacz ja ostatkami sił zdążyłam na kilku partych wypchnąć tego mojego uparciucha..
no i oto tym sposobem o 21.30 urodził się Olek
położyli mi go na brzuchu, mokrutki, cieplutki klusek z czarną czuprynką z wpatrzonymi we mnie oczkami coś pięknego! panie położne zajęły się oczyszczaniem noska i w ogóle ważeniem, mierzeniem itd.
mnie przejęła moja ulubienica Pani ginekolog.. tej części nie wspominam miło
urodziłam łożysko i usłyszałam, że jest paskudne, poszarpane i musi mnie czyścić.. hmm... chyba Wam tego oszczędze powiem tylko tyle nic przyjemnego! podczas porodu zostałam delikatnie nacięta, ale dodatkowo też pękłam, szwów miałam od groma nie wiem dokładnie ile bo jak o to zapytałam usłyszałam od ginki " a nawet nie liczyłam" cerowała mnie godzinę więc musiało być ich dużo..
po wszystkim trafiłam na salę, przywieźli mi malucha czyściutkiego, zawiniętego w rożek spał tak słodko, napatrzeć się na niego nie mogłam.. jednak z powodu jak to określiły ciężkiego porodu (chociaż ja jako ciężkie określam czyszczenie i szycie, poród to przy tym przyjemność!) położna zabrała go do siebie a ja miałam odespać, zapomniałam jednak o jednej ważnej kwestii przed porodem wypiłam prawie 3l wody mineralnej
po godzinie mój pęcherz prosił o skorzystanie z wc.. zlazłam więc z łóżka i pytam się ich czy moge wziąść prysznic bo czuje się dobrze itd
zgodziły się :-) i to był mój błąd.. prysznic super sprawa, woda ciepła, pęcherz opróżniony, jednak nie wiem jak to się stało ale obudziłam się jak wbiegła do mnie położna i zbierała mnie z kafelek.. zaprowadziły mnie do lozka, trzeslam sie jak galareta, obejrzały mi głowe czy nigdzie sobie guza nie nabiłam.. dostałam przeciwbólowe i kazały mi iść lulu.. no i tak minela mi ta pierwsza noc po porodzie..
jednak teraz po tych dwóch tygodniach stwierdzam, ze nie taki diabeł straszny ból podczas porodu idzie w niepamięć, brzuch powoli się zasysa, kg lecą w dół i co najważniejsze ile radości potrafi dać ta mała istotka!!
zaczęło się w sobotę chociaż ja sobie kompletnie z tego sprawy nie zdawałam, brzuch bolał jak na okres, mały nie kopał tylko wypinał się w dziwacznych dla mnie pozycjach.. sobota jednak przeszła bez echa, po ciepłej kąpieli położyłam się do łóżka z zamiarem przespania nocy, ale mogłam sobie zamierzać, mały tak się prężył, że w nocy nie zmrużyłam oka, do toalety wstawałam niezliczoną ilość razy! Po którejś z kolei wizycie w WC stwierdziłam, że chyba bardziej opłacalne byłoby spać na sedesie bo miałam wrażenie, że mocz uleje mi się dosłownie oczami przysnęłam około 9 na dwie godzinki po czym wstałam zjadłam śniadanie i mówie do mamy, że coś dziwnego sie ze mną dzieje, że chciałabym podjechać do szpitala na ktg sprawdzić czy z małym wszystko ok..
około godziny 14 znalazłam się na IP, jakie było moje zdziwienie kiedy położna powiedziała mi, że przyjmuje mnie na oddział. W głowie od razu wizja "Boże jaka ja głupia, będą mnie tu trzymać do porodu, po co ja tu przyjechałam skoro nic takiego się nie dzieje?"
po przebraniu się w koszule, szlafroczek i kapciochy trafiłam na badanie do młodej Pani ginekolog.. wskoczyłam na samolocik a tu nagle słysze kochana połowe porodu masz już za sobą 4cm rozwarcia, jak się dobrze sprężysz to jeszcze dziś urodzisz :-):-) nie wiem czy panika była silniejsza od radości, ale jak zadzwonił mój facet nie mogłam słowa wydusić z siebie tak mi się język plątał.. po rozmowie z ginką trafiłam na lewatywkę, później prysznic, przebranie w szpitalne wdzianko i wielkie oczekiwanie co dalej? Długo jednak czekać nie trzeba było około godziny 18 zaczęły mnie męczyć coraz silniejsze skurczybyki, chodziłam sobie po sali bo usiąść ani leżeć nie mogłam.. oddychałam, oddychałam i popijałam wode mineralną kojąco na mnie wtedy działała..
około godziny 20 zaczęły odchodzić wody, Pani ginekolog zaprosiła mnie do zabiegowego na kolejne badanie na samolociku i jakie było jej zdziwienie kiedy chlusnęły ze mnie zielone wody, dodam jeszcze, że chlusnęły wprost na nią cała mokra była .. Panika ogarnęła cały personel, nic nie musiały mówić widać było po minach, szybciorem na porodówke podłączyli mnie pod ktg na szczęście z maluchem było wszystko wporządku.. Przyleciał ordynator skurcze się nasilały a ja nad głową słyszałam cały czas tłumaczenia tej młodej ginki, że jak mnie przyjmowała o 14 wody były czyste i ona nie ma pojęcia co się stało.. Stali tak nade mną chyba łącznie w 7 osób, zaczęły się parte ból jednak do zniesienia mały cofał się do góry, wezwali anestezjologa i padła decyzja, że będa mnie kroić.. jednak zanim dotarł Pan znieczulacz ja ostatkami sił zdążyłam na kilku partych wypchnąć tego mojego uparciucha..
no i oto tym sposobem o 21.30 urodził się Olek
położyli mi go na brzuchu, mokrutki, cieplutki klusek z czarną czuprynką z wpatrzonymi we mnie oczkami coś pięknego! panie położne zajęły się oczyszczaniem noska i w ogóle ważeniem, mierzeniem itd.
mnie przejęła moja ulubienica Pani ginekolog.. tej części nie wspominam miło
urodziłam łożysko i usłyszałam, że jest paskudne, poszarpane i musi mnie czyścić.. hmm... chyba Wam tego oszczędze powiem tylko tyle nic przyjemnego! podczas porodu zostałam delikatnie nacięta, ale dodatkowo też pękłam, szwów miałam od groma nie wiem dokładnie ile bo jak o to zapytałam usłyszałam od ginki " a nawet nie liczyłam" cerowała mnie godzinę więc musiało być ich dużo..
po wszystkim trafiłam na salę, przywieźli mi malucha czyściutkiego, zawiniętego w rożek spał tak słodko, napatrzeć się na niego nie mogłam.. jednak z powodu jak to określiły ciężkiego porodu (chociaż ja jako ciężkie określam czyszczenie i szycie, poród to przy tym przyjemność!) położna zabrała go do siebie a ja miałam odespać, zapomniałam jednak o jednej ważnej kwestii przed porodem wypiłam prawie 3l wody mineralnej
po godzinie mój pęcherz prosił o skorzystanie z wc.. zlazłam więc z łóżka i pytam się ich czy moge wziąść prysznic bo czuje się dobrze itd
zgodziły się :-) i to był mój błąd.. prysznic super sprawa, woda ciepła, pęcherz opróżniony, jednak nie wiem jak to się stało ale obudziłam się jak wbiegła do mnie położna i zbierała mnie z kafelek.. zaprowadziły mnie do lozka, trzeslam sie jak galareta, obejrzały mi głowe czy nigdzie sobie guza nie nabiłam.. dostałam przeciwbólowe i kazały mi iść lulu.. no i tak minela mi ta pierwsza noc po porodzie..
jednak teraz po tych dwóch tygodniach stwierdzam, ze nie taki diabeł straszny ból podczas porodu idzie w niepamięć, brzuch powoli się zasysa, kg lecą w dół i co najważniejsze ile radości potrafi dać ta mała istotka!!
reklama
wikcia2007
Aktywna w BB
Po tygodniu leżenia w szpitalu ze względu na wysoki tętno niuni poszłam 10.01 na wywołanie juz pół godziny od podłączenia oksytocyny odeszły mi wody. Skurcze były coraz silniejsze i w końcu a ja coraz bardziej wyczerpana. Na szczęście miałam fajna położna która dodawała mi otuchy.
W końcu dopadły mnie skurcze parte myślałam już że nie dam rady ale po 4godz.10 min miałam na piersi moje maleństwo.
Po około 20-30 min. wpadłam we wytrząs ciśnienie miałam 45/35. Wszyscy stali koło mnie dostałam tlen i 2 kroplówki ciśnienie zaczęło się podnosić. Jak to mówią wszystko dobre co się dobrze kończy !
W końcu dopadły mnie skurcze parte myślałam już że nie dam rady ale po 4godz.10 min miałam na piersi moje maleństwo.
Po około 20-30 min. wpadłam we wytrząs ciśnienie miałam 45/35. Wszyscy stali koło mnie dostałam tlen i 2 kroplówki ciśnienie zaczęło się podnosić. Jak to mówią wszystko dobre co się dobrze kończy !
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 58
- Wyświetleń
- 31 tys
- Odpowiedzi
- 9
- Wyświetleń
- 2 tys
- Odpowiedzi
- 391
- Wyświetleń
- 20 tys
- Odpowiedzi
- 73
- Wyświetleń
- 30 tys
Podziel się: