Pierwszy poród- wywoływany, 10 godz na leżąco pod kroplówką, oddzial zamkniety, za zasłonką obok kobieta krzyczy...bóle parte nagle zanikają, dziecko stanęło w kanale rodnym...wbiega lekarz i krzyczy na mnie "co pani ma za bóle!!", slyszę że tętno malenstwa zanika...lekarz rzuca się na mój brzuch i mała wyskakuje...zero płaczu, nie pokazują mi dziecka, biorą je gdzieś, a ja leżę sama na porodowce przez dwie godziny...zero informacji co z moim dzieckiem, koszmar !!!Paula dostala 3 punkty w skali Abgar, przynieśli mi ją po paru godzinach... brak możliwości odwiedzin przez kogokolwiek :-( nie życzę nikomu takich przeżyć..
Drugi - oczekiwany, bo myślałam dam radę...mąż obok :-) wywoływany, bóle straszne, ale do zniesienia (zresztą ja jestem dosyć odporna na ból). Przy parciu mała zaklinowała się i nie mogła się ruszyć...znowu lekarka krzyczy (na szczęście nie na mnie, tylko do położnej) kto mnie tak pociął ostatnio i tak zszył ?? 30 min bóli partych i znowu zanikające tętno dzieciątka :-( polożna straszy kleszczami, lekarka ją wyzywa, masakra...nie wiem, jak udało się Karolcie wydobyć, ale rozcieta byłam niemiłosiernie...znowu nie słyszę placzu dziecka, biorą ją na inny oddział, ale na szczęście mąż mógł tam wejść.. po chwili przyniósł wiadomość, że jest ok, ale mala musi poleżeć pod tlenem :-( i znowu oczekiwanie na dziecko parę godzin..
nie nadaję się do rodzenia, ale warto wszystko przeżyć dla malutkich uśmiechniętych usteczek i rączek wyciągniętych :-) od pierwszego porodu minęło 13 lat, nigdy go nie zapomnę, ale córcia wynagradza ból...druga też :-)