u mnie pierwsze skurcze zaczely sie ze srody na czwartek w nocy ,o 4 nad ranem pojechalismy do szpitala bo juz mialam co 10 min.i bardzo bolesne,lekarz zbadal i stwierdzil,ze to dopiero 2cm rozwarcia wiec do porodu daleka droga tym bardziej ze skurcze jakby ustapily i byly rzadziej wiec kazal wrocic za ok 5 godzin.skurcze sie nasilaly wiec znowu ok.9 pojechalismy na ip i tym razem podlaczyli mnie do ktg gdzie nic nie wykazalo, pani doktor stwierdzila ze sa to skurcze przepowiadajace a nie te wlasciwe i odeslala do domu.kazala przyjechac jak beda skurcze przynajmniej przez godzine co 5 minut.po powrocie do domu probowalam sie drzemnac ale bole nie dawaly mi zasnac.w koncu po 13 znowu wybralismy sie do szpitala ale tym razem innego i okazalo sie ze mam juz 5 cm rozwarcia wiec przyjeli mnie na oddzial.po badaniach juz w sali porodowej kazali mi chodzic zeby rozwarcie sie powiekszalo i tak krazylismy po korytarzu a mnie skurcze jak lapaly to z takim bolem ze myslalam ze nie dam rady,w sali mialam wanne wiec weszlam na pol godzinki a moj.p polewal mnie woda po brzuchu dla zlagodzenia bolu ale po wyjsciu dalej skurcze byly nie do zniesienia.juz poare razy zwatpilam czy dam rade,ale polozne i lekarz byli bardzo kompetentni i pomocni co jakis czas badali tetno maluszka ,sprawdzali rozwarcie i tak na okraglo fotel,spacery az doszlo do 8 cm i trzeba bylo przyspieszyc porod wiec podali oxy mala mial problemy zeby wejsc w kanal rodny ale po wielu godzinach meczarni udalo sie.w koncu.podali mi tez nospe.wody mi nie odchodzily wiec przebili mi ,a potem to juz jak w jakims amoku wiele nie pamietam,modlilam sie tylko zeby to juz sie skonczylo ,mialam chwile ze chcialam sie poddac ale moj p.mnie wspieral ,trzymal za reke podawal wode i robil mi oklady.w koncu same parcia posz;ly juz w miare szybko,ale krocze musieli mi naciac bo zielone wody mialam ,ale okazalo sie ze jest wszystko ok z dzidzia i kiedy mi polozyli na brzuch to odrazu wielka ulga i szczescie ze juz po,moj p.az sie wzruszyl jak malenka spojrzala na niego swoimi ciemnymi oczkami,odetchnelismy z ulga.mala okazala sie okazem zdrowia.po 2 godzinach przewiezli nas na oddzial gdzie matki z malenstwami razem non stop ,polozne tylko dogladaja albo pomagaja w razie problemow.w sali bylo nas 4,w tym dwie ktore przede mna rodzily.mimo ze takiego bolu jeszcze nigdy nie doznalam ,po tym jak malenstwo juz jest ze mna powoli zapominam i ciesze sie ze mamy taka slodka istotke.ktora kocha sie bezgranicznie...
reklama
Magda_z_uk
Po pierwsze MAMA ;)
To i ja dorzucę swoje planowe cc
W rejestracji oddziału porodowego stawiliśmy się z mężem o 8.10 rano. Dzwoniąc wcześniej do szpitala, zapewniano mnie, że nie mają nic na "już" i żeby przyjeżdżać. Jak się jednak kazało na miejscu posypały się cc nie planowane i musieliśmy czekać w poczekalni. Do 12 w południe zemściłam ile się dało, bo ileż można czekać? Później już mi się płakać chciało, bo tak mi było nie wygodnie. O 13 położyłam się na dwóch krzesełkach i zasnęłam na kolanach męża. Obudziłam się po 14, kiedy to zawitała do nas jedna położna, zapewniając, że "już nie długo"...I tak w końcu przed 15 nas zgarnęli do pojedynczej sali, żeby biegiem przygotować do operacji, bo a nóż ktoś znowu się trafi i znowu będziemy czekać....
Tu spotkała nas miła niespodzianka. Położna asystująca operacji okazała się być tą samą, która była przy porodzie Nikusi i tą, która mnie w 32t tej ciąży przyjęła na oddział. Ponad to lekarz, która miała mnie ciąć była Polką i co dziwne, mogliśmy rozmawiać po polsku. Choć język nie stanowi dla mnie problemu, to jednak jakoś lżej mi było. Niektóre sprawy, typu ryzyko operacji zabrzmiały strasznie i pewnie po angielsku by mnie tak nie przeraziły, ale cóż...musiałam się o nich dowiedzieć.Po szybkim wywiadzie zawitał pan anestezjolog. Człowiek strasznie dziwny. Mówił szybko i nie zrozumiale i zachowywał się, jakby mądrzejszych od niego nie było. Kiedy jednak zakładał mi weflon do operacji, to dość szybko przekonałam się o braku fachowości z jego strony. Wbił się na wierzchniej stronie dłoni tak boleśnie, że nigdy tak nie miałam. No nic. Jakoś trzeba było przeżyć. Po tym wszystkim podpisałam papiery i poszliśmy z mężem na salę operacyjną. Tam już tylko na stół, no i znieczulenie.
Szczerze? Masakra! Koleś wbijał się 4 razy tak boleśnie, że już miałam krzyczeć. Nie wiem, co on tam robił i czemu tak długo grzebał, ale bolało strasznie. Nie pierwszy raz mnie tak znieczulali i wiem, że mogło być inaczej. Cóż....nie wszystko musi być idealnePrzeżyłam znieczulenie, położyli mnie, sprawdzili czy działa, cewnik założyli no i zaczęli. Nagle czuję smród. Takiego jakby palonego białka. Wiecie,włosy, paznokcie Pytam męża co to? Na to pani doktor uspakaja, że to od noża laserowego, którym musi powycinać zrosty i że ten zapach jest normalny. Ufff.....Bo już się wystraszyłam
Długo czekaliśmy na pierwszy krzyk mojego okruszka. Nim się udało do niego dokopać minęła przeszło godzina. Ja oczywiście już panikowałam, że coś jest nie tak, bo zawsze to po 5-10minutach dziecko wyciągają, ale pani doktor znów uspokoiła. Wytłumaczyła, że musiała wyciąć sporo i ostrożnie oddzielić np. pęcherz, który zrósł się z łożyskiem Ciągle jednak zapewniała, że oboje jesteśmy bezpieczni.
W między czasie pojawił się problem z oddychaniem. Podano mi deczko za dużo znieczulenia i brakowało mi chwilami powietrza. Podano tlen i już było ok.
W końcu nastał moment najważniejszy. Mąż mógł popatrzeć, a ja tylko usłyszeć:-) Cudowny płacz naszego synka! Piękny, dorodny i cały nasz. Ja się popłakałam, mąż też, malutki zaraz się uspokoił, jak tylko przyłożyli mi go do buzi (inaczej nie mogli), a ja po raz kolejny starałam się zapamiętać ten cudowny zapach. Chwila piękna i nie zapomniana. Okupiona strasznymi nerwami, ale w tej jednej chwili zapomniałam o wszystkim, co było nie tak....
Lekarze zaczęli szycie, mąż kręcił film jak malutkiego ważą, ubierają, ciął pępowinę, a jedna z położnych nagrywała mu to, żebyśmy mieli pamiątkę. Później w czasie szycia podali mleczko dla Marcysia, więc mąż mógł go nakarmić. Szycie się przedłużało, zaczęło mi sie robić nie dobrze i słabo, więc podali mi coś w kroplówkę, później antybiotyki i jeszcze coś i w końcu po ponad 2 godzinach zjechaliśmy do jednoosobowej sali pooperacyjnej, gdzie opieka była rewelacyjna.
Zaraz po zejściu znieczulenia mogłam siedzieć po turecku, więc kiedy mąż pojechał do domu, sama zajmowałam się Marcysiem. Nie mówię, że czułam się super. Czułam się strasznie. Było mi bardzo nie dobrze i strasznie słabo, ale jak tylko mi przynieśli jedzonko, to poczułam się lepiej. O 24 przewieźli mnie na oddział poporodowy diabetologiczny, gdzie zostaliśmy do wypisu.
Wstałam zaraz rano, poszłam sama pod prysznic, a ponieważ byłam na strasznie silnych lekach p/bólowych, to poruszałam się dość sprawnie. Miałam problem z tym nieszczęsnym weflonem operacyjnym, bo on miał 4 odnogi, które wisiały i ciągnęły mnie strasznie za żyłę. Nie mogłam nic robić tą ręką, a ok południa tak mi dłoń spuchła, że ledwo szło ruszać nią. Po kilku prośbach przyszedł w końcu lekarz i stwierdził stan zapalny. Weflon zmienili na mniejszy i podali kolejny antybiotyk. Poza tym, po tej zbyt dużej dawce znieczulenia nie mogła robić siku. To było takie dziwne uczucie nie panowania nad własnym ciałem. Bo ja parłam, a mocz jakby się cofał....Kazali czekać. Inna rzecz....swędząca skóra. To reakcja na znieczulenie. Dość powszechna podobno, ale strasznie uciążliwa. No i wiadomo, piloty non stop, słabość, ospałość po lekach.
W czwartek rano przyszła do mnie ta lekarz polska, co mnie kroiła, pogadałyśmy i pozwoliła mnie wypisać do domu, przy czym dostałam mnóstwo zaleceń odnośnie trybu życia po tej dość skomplikowanej operacji.
Ogólnie stwierdzam, że lekko nie było. Na pewno 2 poprzednie cesarki miałam zdecydowanie lżejsze, ale nie mam żalu o nic do nikogo. Najważniejsze, że daliśmy radę, a moje maleńkie szczęście bezpiecznie mogło przywitać nas na świecie:-)
W rejestracji oddziału porodowego stawiliśmy się z mężem o 8.10 rano. Dzwoniąc wcześniej do szpitala, zapewniano mnie, że nie mają nic na "już" i żeby przyjeżdżać. Jak się jednak kazało na miejscu posypały się cc nie planowane i musieliśmy czekać w poczekalni. Do 12 w południe zemściłam ile się dało, bo ileż można czekać? Później już mi się płakać chciało, bo tak mi było nie wygodnie. O 13 położyłam się na dwóch krzesełkach i zasnęłam na kolanach męża. Obudziłam się po 14, kiedy to zawitała do nas jedna położna, zapewniając, że "już nie długo"...I tak w końcu przed 15 nas zgarnęli do pojedynczej sali, żeby biegiem przygotować do operacji, bo a nóż ktoś znowu się trafi i znowu będziemy czekać....
Tu spotkała nas miła niespodzianka. Położna asystująca operacji okazała się być tą samą, która była przy porodzie Nikusi i tą, która mnie w 32t tej ciąży przyjęła na oddział. Ponad to lekarz, która miała mnie ciąć była Polką i co dziwne, mogliśmy rozmawiać po polsku. Choć język nie stanowi dla mnie problemu, to jednak jakoś lżej mi było. Niektóre sprawy, typu ryzyko operacji zabrzmiały strasznie i pewnie po angielsku by mnie tak nie przeraziły, ale cóż...musiałam się o nich dowiedzieć.Po szybkim wywiadzie zawitał pan anestezjolog. Człowiek strasznie dziwny. Mówił szybko i nie zrozumiale i zachowywał się, jakby mądrzejszych od niego nie było. Kiedy jednak zakładał mi weflon do operacji, to dość szybko przekonałam się o braku fachowości z jego strony. Wbił się na wierzchniej stronie dłoni tak boleśnie, że nigdy tak nie miałam. No nic. Jakoś trzeba było przeżyć. Po tym wszystkim podpisałam papiery i poszliśmy z mężem na salę operacyjną. Tam już tylko na stół, no i znieczulenie.
Szczerze? Masakra! Koleś wbijał się 4 razy tak boleśnie, że już miałam krzyczeć. Nie wiem, co on tam robił i czemu tak długo grzebał, ale bolało strasznie. Nie pierwszy raz mnie tak znieczulali i wiem, że mogło być inaczej. Cóż....nie wszystko musi być idealnePrzeżyłam znieczulenie, położyli mnie, sprawdzili czy działa, cewnik założyli no i zaczęli. Nagle czuję smród. Takiego jakby palonego białka. Wiecie,włosy, paznokcie Pytam męża co to? Na to pani doktor uspakaja, że to od noża laserowego, którym musi powycinać zrosty i że ten zapach jest normalny. Ufff.....Bo już się wystraszyłam
Długo czekaliśmy na pierwszy krzyk mojego okruszka. Nim się udało do niego dokopać minęła przeszło godzina. Ja oczywiście już panikowałam, że coś jest nie tak, bo zawsze to po 5-10minutach dziecko wyciągają, ale pani doktor znów uspokoiła. Wytłumaczyła, że musiała wyciąć sporo i ostrożnie oddzielić np. pęcherz, który zrósł się z łożyskiem Ciągle jednak zapewniała, że oboje jesteśmy bezpieczni.
W między czasie pojawił się problem z oddychaniem. Podano mi deczko za dużo znieczulenia i brakowało mi chwilami powietrza. Podano tlen i już było ok.
W końcu nastał moment najważniejszy. Mąż mógł popatrzeć, a ja tylko usłyszeć:-) Cudowny płacz naszego synka! Piękny, dorodny i cały nasz. Ja się popłakałam, mąż też, malutki zaraz się uspokoił, jak tylko przyłożyli mi go do buzi (inaczej nie mogli), a ja po raz kolejny starałam się zapamiętać ten cudowny zapach. Chwila piękna i nie zapomniana. Okupiona strasznymi nerwami, ale w tej jednej chwili zapomniałam o wszystkim, co było nie tak....
Lekarze zaczęli szycie, mąż kręcił film jak malutkiego ważą, ubierają, ciął pępowinę, a jedna z położnych nagrywała mu to, żebyśmy mieli pamiątkę. Później w czasie szycia podali mleczko dla Marcysia, więc mąż mógł go nakarmić. Szycie się przedłużało, zaczęło mi sie robić nie dobrze i słabo, więc podali mi coś w kroplówkę, później antybiotyki i jeszcze coś i w końcu po ponad 2 godzinach zjechaliśmy do jednoosobowej sali pooperacyjnej, gdzie opieka była rewelacyjna.
Zaraz po zejściu znieczulenia mogłam siedzieć po turecku, więc kiedy mąż pojechał do domu, sama zajmowałam się Marcysiem. Nie mówię, że czułam się super. Czułam się strasznie. Było mi bardzo nie dobrze i strasznie słabo, ale jak tylko mi przynieśli jedzonko, to poczułam się lepiej. O 24 przewieźli mnie na oddział poporodowy diabetologiczny, gdzie zostaliśmy do wypisu.
Wstałam zaraz rano, poszłam sama pod prysznic, a ponieważ byłam na strasznie silnych lekach p/bólowych, to poruszałam się dość sprawnie. Miałam problem z tym nieszczęsnym weflonem operacyjnym, bo on miał 4 odnogi, które wisiały i ciągnęły mnie strasznie za żyłę. Nie mogłam nic robić tą ręką, a ok południa tak mi dłoń spuchła, że ledwo szło ruszać nią. Po kilku prośbach przyszedł w końcu lekarz i stwierdził stan zapalny. Weflon zmienili na mniejszy i podali kolejny antybiotyk. Poza tym, po tej zbyt dużej dawce znieczulenia nie mogła robić siku. To było takie dziwne uczucie nie panowania nad własnym ciałem. Bo ja parłam, a mocz jakby się cofał....Kazali czekać. Inna rzecz....swędząca skóra. To reakcja na znieczulenie. Dość powszechna podobno, ale strasznie uciążliwa. No i wiadomo, piloty non stop, słabość, ospałość po lekach.
W czwartek rano przyszła do mnie ta lekarz polska, co mnie kroiła, pogadałyśmy i pozwoliła mnie wypisać do domu, przy czym dostałam mnóstwo zaleceń odnośnie trybu życia po tej dość skomplikowanej operacji.
Ogólnie stwierdzam, że lekko nie było. Na pewno 2 poprzednie cesarki miałam zdecydowanie lżejsze, ale nie mam żalu o nic do nikogo. Najważniejsze, że daliśmy radę, a moje maleńkie szczęście bezpiecznie mogło przywitać nas na świecie:-)
EmiliaM
Fanka BB :)
U nas poniedzialek 14.01 zlecial w miare aktywnie, ulepilam z Andersem balwana, posprzatalam w domku i wieczorkiem wskoczylam na moja pilke. Poszlam spac okolo 10.30, okolo 11 wrocil moj maz z pracy.... okolo polnocy obudzil mnie straszny bol podbrzusza, taki jak na okres. Za jakies 10 minut znow ten sam bol, i tak kilka razy w odstepach 10 minutowych, zawolalam meza zeby przyszedl sie polozyc i troche odpoczal bo byc moze bedzie trzeba jechac do szpitala.. o godzinie 1 w nocy mialam te bole i skurcze juz co 5-6 minut wiec zadzwonilam do szpitala, powiedziala polozna ze mozemy przyjechac ale jak mi w domu wygodnie to zebysmy jeszcze poczekali. Ja postanowialm ze wezme paracetamol i ciepla kapiel zeby sie troszke zrelaksowac, po tej calej kapieli dopadla mnie straszna biegunka, tak mnie przeczyscilo ze szok. Po tym moje skurcze byly strasznie mocne i mialam mega bol w krzyzu. Chris zadzwonil po rodzicow zeby przyszli. Ja zadzwonilam do szpitala i zapowiedzialam ze juz nie daje rady w domu i bedziemy przyjezdzac.
Do szpitala zawitalismy okolo 2, jakies 20 min pozniej polozna mnie zbadala i mialam 4 cm rozwarcia. Powiedziala ze szyjka mimo ze rozwarta to dluga i kazala pochodzic i poskakac na pilce. No to pochodzilismy, troche poskalalam na pilce, polozna zrobila mi herbatke. Skurcze byly bardzo nieregularne i chaotyczne, bardzo bolal mnie krzyz. Wyslalam meza po polozna bo mialam przeczucie ze cos jest nie tak jak powinno, chcialam tez dostac jakies leki przeciwbolowe. Polozna przyszla ze studentka, ktora nie mogla znalezc pulsu Ani i po kilku probach polozna poszla po nowy aparacik. Wciaz bylo ciezko znalezc puls, powiedzialam poloznej ze czuje jakby mala byla odwrocona glowa do gory i ze strasznie duzo sie rusza. BOl plecow byl nie do zniesienia i sie darlam na polozna zeby mi wkoncu cos przeciwbolowego dala, ta zdecydowala ze najpierw musi sprawdzic jak rozwarcie, przy badaniu okazalo sie ze w ciagu okolo 4 godzin od przyjazdu do szpitala bylo tylko 6 cm, polozna tez stwierdzila ze nie czuje glowki w kanale rodnym i ze musi zawolac lekarza zeby sprawdzic. Przyszla pani doktor i potwierdzila ze nie czuc glowki w kanale i ze dzidzia chyba jest glowka do gory. Przyprowadzili maszyne do USG i potwierdzili ze mala sie przefikolkowala. Dali nam 2 opcje, rodzic posladkowo albo cesarka. Ja oczywiscie wiedzialam ze na porod posladkowy w zyciu bym sie poszla wiec wysluchalam o ryzykach ciecia cesarskiego i podpisalam papiery. Polozna mnie przygotowala do operacji, zalozyla wenflon, dala szpitalna koszule, zalozyla specjalne skarpetki uciskowe i zaprowadzila na sale. Dzialo sie t wszystko w czasie zmiany poloznych wiec mega zamieszanie. Maz w tym czasie przebral sie w szpitalne ubranko i czekal az mi podadza znieczulenie. Ogolnie poszlo to wszystko bardzo sprawnie, biarac pod uwage fakt ze jedna pani dawala mi znieczulenie a za 5 minut ktos inny sie przedstawial ze bedzie sie mna opiekowac. Meza wpuscili na sale, posadzili go mi kolo glowy i zaczeli ciecie. Jakies 10 minut po tym uslyszelismy Anie, polozna ja podniosla nad zaslonke zebysmy mogli ja zobaczyc i zabrala ja zeby powazyc i ja owinac. Dali Ani mezowi i mnie pozszywali, umyli, ogarneli i zawiezli na sale pooperacyjna. Anie dali mi zebym mogla sie potulic.
Na sali pooperacyjnej spedzilam 4 godziny, wszystko bylo ok, wiec powiedzili ze moge juz wstawac. Mna strasznie telepalo, skutecz uboczny lekow i znieczulenia, ale szybko przeszlo, zdecydowalam ze pojde pod prysznic sama. Bylam zaskoczona ze poszlo mi tak sprawnie, polozna sie smaila ze superwoman jestem. Po prysznicu poczulam sie jak czlowiek znowu. Przeniesli mnie na prywatna sale, tesciowie mi zafundowali pokoj pojedynczy na oddziale poporodowym. Po 24 godzinach pani doktor powiedziala ze moge pod prysznicem sciagnac opatrunek, bylam przerazona bo niewiedzialam jak ta moja rana wyglada i czy bede potrzebowala nowego opatrunku. Opatrunek odszedl bez problemu, szwow nie mam bo uzyli w moim przypadku specjalnego kleju co ma spowodowac ze blizna bedzie bardzo malo widoczna. Potem wyciagneli mi wenflon i cewnik i moglam smigac.
Ogolnie doswiadczenie cesarki nie bylo takie zle jak myslalam. Jestem jedynie zawiedziona ze po pierwszym porodzie, ktory w porownaniu do tego byl mega latwy bylam w stanie isc do domu po 10 godzinach i nie mialam zadnych problemow z prostymi czynnosciami jak wstawanie z lozka. Czuje sie troche zdolowana bo nigdy w zyciu nie musialam tak polegac na innych ludziach. No ale teraz tylko do przodu, staram sie jak moge sie nie dolowac i poprostu skupic sie na dojsciu do siebie
Do szpitala zawitalismy okolo 2, jakies 20 min pozniej polozna mnie zbadala i mialam 4 cm rozwarcia. Powiedziala ze szyjka mimo ze rozwarta to dluga i kazala pochodzic i poskakac na pilce. No to pochodzilismy, troche poskalalam na pilce, polozna zrobila mi herbatke. Skurcze byly bardzo nieregularne i chaotyczne, bardzo bolal mnie krzyz. Wyslalam meza po polozna bo mialam przeczucie ze cos jest nie tak jak powinno, chcialam tez dostac jakies leki przeciwbolowe. Polozna przyszla ze studentka, ktora nie mogla znalezc pulsu Ani i po kilku probach polozna poszla po nowy aparacik. Wciaz bylo ciezko znalezc puls, powiedzialam poloznej ze czuje jakby mala byla odwrocona glowa do gory i ze strasznie duzo sie rusza. BOl plecow byl nie do zniesienia i sie darlam na polozna zeby mi wkoncu cos przeciwbolowego dala, ta zdecydowala ze najpierw musi sprawdzic jak rozwarcie, przy badaniu okazalo sie ze w ciagu okolo 4 godzin od przyjazdu do szpitala bylo tylko 6 cm, polozna tez stwierdzila ze nie czuje glowki w kanale rodnym i ze musi zawolac lekarza zeby sprawdzic. Przyszla pani doktor i potwierdzila ze nie czuc glowki w kanale i ze dzidzia chyba jest glowka do gory. Przyprowadzili maszyne do USG i potwierdzili ze mala sie przefikolkowala. Dali nam 2 opcje, rodzic posladkowo albo cesarka. Ja oczywiscie wiedzialam ze na porod posladkowy w zyciu bym sie poszla wiec wysluchalam o ryzykach ciecia cesarskiego i podpisalam papiery. Polozna mnie przygotowala do operacji, zalozyla wenflon, dala szpitalna koszule, zalozyla specjalne skarpetki uciskowe i zaprowadzila na sale. Dzialo sie t wszystko w czasie zmiany poloznych wiec mega zamieszanie. Maz w tym czasie przebral sie w szpitalne ubranko i czekal az mi podadza znieczulenie. Ogolnie poszlo to wszystko bardzo sprawnie, biarac pod uwage fakt ze jedna pani dawala mi znieczulenie a za 5 minut ktos inny sie przedstawial ze bedzie sie mna opiekowac. Meza wpuscili na sale, posadzili go mi kolo glowy i zaczeli ciecie. Jakies 10 minut po tym uslyszelismy Anie, polozna ja podniosla nad zaslonke zebysmy mogli ja zobaczyc i zabrala ja zeby powazyc i ja owinac. Dali Ani mezowi i mnie pozszywali, umyli, ogarneli i zawiezli na sale pooperacyjna. Anie dali mi zebym mogla sie potulic.
Na sali pooperacyjnej spedzilam 4 godziny, wszystko bylo ok, wiec powiedzili ze moge juz wstawac. Mna strasznie telepalo, skutecz uboczny lekow i znieczulenia, ale szybko przeszlo, zdecydowalam ze pojde pod prysznic sama. Bylam zaskoczona ze poszlo mi tak sprawnie, polozna sie smaila ze superwoman jestem. Po prysznicu poczulam sie jak czlowiek znowu. Przeniesli mnie na prywatna sale, tesciowie mi zafundowali pokoj pojedynczy na oddziale poporodowym. Po 24 godzinach pani doktor powiedziala ze moge pod prysznicem sciagnac opatrunek, bylam przerazona bo niewiedzialam jak ta moja rana wyglada i czy bede potrzebowala nowego opatrunku. Opatrunek odszedl bez problemu, szwow nie mam bo uzyli w moim przypadku specjalnego kleju co ma spowodowac ze blizna bedzie bardzo malo widoczna. Potem wyciagneli mi wenflon i cewnik i moglam smigac.
Ogolnie doswiadczenie cesarki nie bylo takie zle jak myslalam. Jestem jedynie zawiedziona ze po pierwszym porodzie, ktory w porownaniu do tego byl mega latwy bylam w stanie isc do domu po 10 godzinach i nie mialam zadnych problemow z prostymi czynnosciami jak wstawanie z lozka. Czuje sie troche zdolowana bo nigdy w zyciu nie musialam tak polegac na innych ludziach. No ale teraz tylko do przodu, staram sie jak moge sie nie dolowac i poprostu skupic sie na dojsciu do siebie
Indziorka
Fanka BB :)
Jak wiecie w piątek pojechałam do szpitala, przyplątało się zatrucie ciążowe- znaczy wprost tego nie powiedzieli tylko między sobą, ale wysokie ciśnienie, obrzęki i białkomocz to wiadome objawy, później niedziela balonik, poniedziałek próba oksy- według lekarza negatywna, chociaż skurcze miałam ciągłe, tylko ich wartość nie wzrastała, na szczęście lekarzy było więcej i tacy którzy byli jak przyjechałam z ciśnieniem i wzięli pod uwagę to ile tabletek kosztuje utrzymanie mojego ciśnienia w ryzach i zdecydowali, że moja ciąża zakończy się 14.01.2013r. Z racji mojej naturalnej akcji skurczowej macicy- co prawda ćwiczebnej, ale była i to już konkretniejsza miałam oksy od ok godziny 14 podpiętą Po 16 mój przyjechał i przyszedł do mnie mimo paniki spisywał się dzielnie było ładnie, rozwarcie się powiększało, tętno malutkiej ok, do czasu przebicia wód... było to po 17:30 (miałam już skurcze krzyżowe wcześniej, a od 18 łzy z bólu lały się ciurkiem, pamiętałam tylko żeby oddychać nosem i wypuszczać buzią,bo moda też musi oddychać- w głowie jak mantra mi to brzmiało i się tylko na tym skupiałam, tylko tętno malutkiej zaczęło się obniżać, zadzwonili po lekarza to było w okolicach godziny 20,akurat jak przyszedł tętno było 100-110, rozwarcie całkowite, skurcze parte-jak sprawdzał rozwarcie na wyświetlaczu pojawiła się liczba 62 i lampka, że tętno zanikło- najgorsze co może kobieta przeżyć- akcja natychmiastowa ja podpisuję formularz, Sławek grzecznie wyproszony, na łóżko, zaraz obok była sala operacyjna, znowu na łóżko, błyskawiczne wkłucie, ale już spokój większy, bo przyłożyli odsłuch do brzucha i tętno było w okolicach 110, wiadomo golenie, krojenie (blizna prawie niewidoczna, właściwie zagojona w szpitalu, bardzo nisko i o 20:32 słyszę zachrypnięte darcie Mój mówił, że była 20:33 kiedy on je usłyszał- po przeczyszczeniu dróg jak zobaczyłam, że jest różowa, krzyczy, to w ogóle odleciałam, jeszcze pediatra krzyczała, ma pani zdrową córkę, słyszy pani, normalnie ulga i szczęście nie do opisania W ogóle się sobą nie przejmowałam, czy tym, że boli, bo wiedziałam, że boleć będzie- najważniejsza była ona W nocy miałam bardzo dobrą opiekę, nawet mi ją przynieśli na chwilę poprzytulać no i o 6 pionizacja prysznic i właściwie od ok 12 młoda była bardzo dużo pod moją opieką Karmię piersią, jest strasznym głodomorem z pokarmem nie mam problemu, tylko hemoglobina i takie tam mi poleciała na łeb na szyję, ale bajka jakoś dajemy radę, mój mi przeogromnie pomaga- jak ściągnę mleko laktatorem to w nocy sam do niej wstanie
u mnie zaczęło się tak, że obudziłam się nagle w sobotę o 7 rano. w łazience okazało się, że to wody zaczęły odchodzić. plus jeszcze miałam ból brzuch jak na okres. no więc obudziłam męża, wzięłam prysznic, dopakowałam torbę i ruszyliśmy do szpitala. bardzo szybko mnie przyjęli, nie musiałam żadnych papierów wypełniać ani nic i podłączyli pod ktg. okazało się, że skurcze są ale nieregularne i rozwarcie jeszcze niewielkie. po konsultacji z ginekologiem dostałam dopochwowo jakaś tabletkę na wywołanie, ale nie wiem dokładnie co to było. odesłali mnie do pokoju, mówiąc, że jak się nic nie rozkręci, to za 6 godzin następna tabletka i tak do 4 razy sztuka.
w tym czasie mąż pojechał do domu, zjeść śniadanie i wrócił motorem, bo parking przy szpitalu mega drogi. około 12 zaczęły się regularne skurcze, co 5-3 min. po 2 godzinach powiedziałam położnej, że chyba już się zaczęło, więc wzięli mnie znowu pod ktg. jak już schodziłam na dół, to skurcze były naprawdę bolesne. po ktg było tylko gorzej. bolało jak nie wiem co, mąż masował mi plecy, co przynosiło trochę ulgi. w końcu ok. 15, jak rozwarcie było na 3 palce, zdecydowaliśmy, że wezmę epidural, bo już nie mogłam wyrobić. no więc wzięli mnie na salę porodową, przyszedł anestezjolog no i zaczęli mnie kłuć. najgorsze było, jak przychodził skurcz, bo nie mogłam się ruszyć. same zastrzyki w miarę znośne. po jakiejś pół godzinie już poczułam ulgę. jedyny efekt uboczny to były straszne drgawki, ale jak podali mi tlen, to trochę przeszły.
w ogóle to trafiłam na dwie super położne, mega miłe i bardzo mi pomagały. po znieczuleniu już poszło w miarę szybko, rozwarcie się powiększyło i chyba po godzinie mogłam już przeć. i tak o 17:40 urodziła się Laura. ten moment kiedy położyli mi ją na piersi to, na serio, najpiękniejsza chwila w całym życiu. strasznie się z mężem wzruszyliśmy. T był ze mną cały czas, ale siedział przy mojej głowie, żeby przypadkiem za dużo nie zobaczyć, bo on nie lubi takich widoków
potem było szycie, które trwało dosyć długo, ale trzymając małą nawet za bardzo nie zwracałam na to uwagi. bardzo mi się podobało to, że miałam ją przy sobie chyba z godzinę. dopiero jak przewieźli mnie do pokoju, to zabrali ją na ważenie i mierzenie, mnie w tym czasie umyli, podłączyli kroplówkę i zaraz dostałam małą z powrotem.
także w moim przypadku poród nie taki straszny. jeszcze tego samego wieczora mogłam wstać i robić wszystko przy małej.
w tym czasie mąż pojechał do domu, zjeść śniadanie i wrócił motorem, bo parking przy szpitalu mega drogi. około 12 zaczęły się regularne skurcze, co 5-3 min. po 2 godzinach powiedziałam położnej, że chyba już się zaczęło, więc wzięli mnie znowu pod ktg. jak już schodziłam na dół, to skurcze były naprawdę bolesne. po ktg było tylko gorzej. bolało jak nie wiem co, mąż masował mi plecy, co przynosiło trochę ulgi. w końcu ok. 15, jak rozwarcie było na 3 palce, zdecydowaliśmy, że wezmę epidural, bo już nie mogłam wyrobić. no więc wzięli mnie na salę porodową, przyszedł anestezjolog no i zaczęli mnie kłuć. najgorsze było, jak przychodził skurcz, bo nie mogłam się ruszyć. same zastrzyki w miarę znośne. po jakiejś pół godzinie już poczułam ulgę. jedyny efekt uboczny to były straszne drgawki, ale jak podali mi tlen, to trochę przeszły.
w ogóle to trafiłam na dwie super położne, mega miłe i bardzo mi pomagały. po znieczuleniu już poszło w miarę szybko, rozwarcie się powiększyło i chyba po godzinie mogłam już przeć. i tak o 17:40 urodziła się Laura. ten moment kiedy położyli mi ją na piersi to, na serio, najpiękniejsza chwila w całym życiu. strasznie się z mężem wzruszyliśmy. T był ze mną cały czas, ale siedział przy mojej głowie, żeby przypadkiem za dużo nie zobaczyć, bo on nie lubi takich widoków
potem było szycie, które trwało dosyć długo, ale trzymając małą nawet za bardzo nie zwracałam na to uwagi. bardzo mi się podobało to, że miałam ją przy sobie chyba z godzinę. dopiero jak przewieźli mnie do pokoju, to zabrali ją na ważenie i mierzenie, mnie w tym czasie umyli, podłączyli kroplówkę i zaraz dostałam małą z powrotem.
także w moim przypadku poród nie taki straszny. jeszcze tego samego wieczora mogłam wstać i robić wszystko przy małej.
A u mnie było tak. Czwartek spędziłam bardzo aktywnie od sprzątania gotowania po wypad do szkoly (bal przebierańców) zakupy itp itd... wieczorem położyłam się spać, lecz bóle jak na okres w podbrzuszu nie dały mi spać. Co 10 co 7 min. Omylnie jak się potem okazało wzięłam to za skurcze. O 0.10 byliśmy na izbie przyjęć. Lecz tma atmosfera była tak fantastyczna , zę wszystko mi przeszło. 2 cm rozwarcia. Postanowili mnie nie odsyłać do domu. Miałam iść jeszcze na ktg a po ktg lulu. Więc Pawel pojechał do domu. Podczas ktg okazało się, że moje bóle jak na okres zaczęły się pojawiać ale to nie byyły skurcze. Od czasu do czasu pojawił się i skurcz ale jakiś niebolesny(50). No i wczasie ktg zazasłonką położyli kobietę która miał rodzić.Przeraziło mnie to poprosilam płożną , żeby już skończyła to bdadanie bo chce iść spać. Ale jak na złość cośtam na wykresie nie narysowało się i musialam powtórzyć. Tamta kobieta obok urodziła podczas mojego ktg. I wogóle jej nie było słychać. Parła 2 razy i urodziła raz zajęczała. Zażartowałam sobie, że też zamawiam taki poród. Gdy moje ktg się skończylo. Powiedziałam położnej o moich bólach(na ktg wyszły ze dwa skurcze) sprawdziła rozwarcie a tam 5 cm wody odeszły tylko skurczów brak. Przez chwilę wahanie czy podać oxy, ale i skurcze pojawiły się. Ale to jeden za drugim. (Jakbym zdecydowała pojechac do szpitala jak dostenę skurczy nie zdążyłabym dojechać do szpitala) Ani lewatywy, ani golenia nie było. Nawet po pawła nie dzwoniłam bo i tak nie zdążyłby)Ledwo zdążyłam między skurczami siku zrobić, ledwo zdążyły mi dać gaz rozweselający, który mi baardzo pomógł. 5 partych , przy których byłam strasznie dzielna. Nawet nie krzyknęłam, nastawiłam się na rodzenie w końcu. I franek był ze mną. Od odejścia wód do pojawienia się kurczy 10 min a potem pół godz i już było po wszystkim. Nie nacinali mnie. To było super. Jak położyli mi go na brzuchu wyłam jak głupia ze szczęścia!
Położne były świetne, a wiadomo, że od razu mi lepiej. Skurcze mnie bardziej bolały od partych. Pomogła mi też woda mineralna którą popijałam i polewałam się i doping położnych. Jak dla mnie ten poród był supeer. I ja świetnie się czułam nawet tuż po. Każdemu takiego życzę. Buziaki
Położne były świetne, a wiadomo, że od razu mi lepiej. Skurcze mnie bardziej bolały od partych. Pomogła mi też woda mineralna którą popijałam i polewałam się i doping położnych. Jak dla mnie ten poród był supeer. I ja świetnie się czułam nawet tuż po. Każdemu takiego życzę. Buziaki
Był piekny wtorkowy zimowy dzień. Przyjechał do mnie kuzyn i postanowiłam go wykrzystać i przywieżć łóżeczko do domu od siostry gdzie stało na strychu od kilku miesiecy. Stwierdzilam ze mogę nie zdarzyć tak mnie jakoś intuicja przestrzegła jesli nie zrobie tego w tym dniu. Więc przywieżliśmy, a kuzyn złożył ja umyłam łóżeczko i nosidełko, speszyłam sie ponieważ miała isć na 17 do kina na babski wyskok. I pojechałam do tego kina dziewczyny się śmiały żebym im nie urodziła w trakcie seansu na co im powiedziałam ze po filmie może dziać się co chce:-). Nic wielkiego sie już nie wydarzyło po tym jak wróciłam do domu, tradycyjnie prysznic i poszłam spać.W końcu kilka razy budziłam się w nocy a ze nie bardzo tomna bo poszłam spać koło 24 to nie zwracałam uwagi na jakiś tam b ól w podbrzuszu ;-). W nocy około 2:30 obudziło mnie parcie na pecherz wiec podniosłam się i hejka do toalety a tutaj nagle okazało sie ze zaczynają mi wody odchodzić. I było po spaniu. Potem zaraz kilkakrotne wizyty w toalecie na przemiennie z prysznicembo cały czas sączyły się wody i to dosć pokaźnie. O 3:30 jak wam napisałam miałam skurcze bardzo regularne co 10 minut. O 4:20 zadzwoniłam do siostry aby przyjechała bo się już zaczęło a wtedy skurcze już co 6-7 minut. Po 5 byłyśmy na izbie przyjęć i zanim procedutra dobiegła końca koło 5:30 byłyśmy już na porodówce skurcze co 5 minut. Potem lewatywka hehe bardzo pomocna bo przyspieszyła skurcze, z jakieś 10 minut na piłce i na łóżko a tutaj 7 cm rozwarcia. Zblizała sie zmiana o 7 więc co chwilę ktoś mnie pytał o jakieś przebyte choroby itp, w końcu wyszło na to że lekarka nawet nie zdażyła sie przebrać w ubranko do porodu bo już miałam parte co nie wykazało ktg wg wskazań było jakies 38% a ja zwijałam sie już z bólu. Lekarka karze się wstrzymać bo muszą wszystko przygotować na co ja jej że nie dam rady i za chwilke było już po wszystkim. 7:30 urodziła sie moja Marysia 53 cm . dł., waga 3090, 10 pkt Apgar. Potem problem ze mną ponieważ łożysko nie chciało się oddzielić wiec oksytocyna i jeszcze jakiś tam zastrzyk, dopiero po jakiś 15 minutach i po odciąganiu przez lekarkę łożysko powoli oddzieliło się. Tradycyjnie lyżeczkowanie. Niestety musiałam byćlekko nacięta czego wcale nie czuła. Najbardziej bolało zszywanie pomimo zastrzyku przeciwbólowego miejscowego. Sporo szwów i jakies pękniecie na szyjce w sumie potem leżenie na korytarzu około 45 minut aby zobaczyć czy ze mną wszystko oki i zaraz znalazłam się na położniczymw sali którą miała prawie przez 30 godzin do własnej dyspozycji. komfort nie samowity. Całość porodu od odejścia wód do urodzenia 5 godzin życzę aby wszystkie dziewczyny miały tak jak ja. Bardzo miło wspominam poród dzieki temu że siostra była ze mną.
ada1989
Mama Konradka :)
To i ja skrobnę o moim porodzie
Pojechaliśmy 14.01 na 7:15 do szpitala, tam w recepcji połozna zaprowadziła nas do sali pojedyńczej- super wypasiona z łazienką, tv, kanapa, stolik i dużo miejsca, tam przygotowaliśmy sie do operacji od razu mnie poinformowano że przede mną nie ma żadnych awaryjnych cc, są jeszcze tylko dwie kobiety które mają mieć planowe cc wtym jedna z nich z bliźniakami więc ona była pierwsza a ja druga w kolejce. W między czasie podpisałam zgode, wysłuchałam wszystkich zagrożeń, powikłań itp, przyszła pani anestezjolog, wytłumaczyła co i jak będzie wyglądało i powiedziała że ok 10:30-11 powinniśmy zaczynać. Potem położna przyniosła mi szpitlaną koszule i ubranko i buty dla M. Pani doktor przyszła po mnie ok 11, ja oczywiście w międzyczasie już przysypiałam, zaprowadziła mnie na sale operacyjną i powiedziała że wpuszczą mojego M po podaniu mi znieczulenia. Anestezjolog wbiła mi sie w kręgosłup, prawie w ogóle bólu nie czułam, na pewno bolało mniej niż za pierwszym razem. Położyli mnie, przyszedł lekarz który miał mnie kroić, oczywiście gadka co będzie robił itp, ja potem zaczełam sie troche denerwowac bo juz przygotowywali sie do cięcia a mojego M nadal nie było więc pytam lekarki kiedy go przyprowadzi, zapewniła że zaraz po niego pójdze i zaraz był ze mną usadzili go tak że nic nie widział, w sumie wszystko od pierwszego cięcia do wyjęcia małego trwało prawie godzine, troche mnie to dziwiło i nie mogłam się doczekać kiedy go wyjmą, czułam takie ciągnięcie w brzuchu i wyglądało to troche tak jakby nie mógł się dokopać do młodego, ja w tym czasie z M cały czas gadałam, ciągle mnie rozśmieszał a ja biedna śmiać sie nie mogłam i tylko patrzyłam na zegarek, z początku zastanawiałam się czy do 12 zdążą czy później. I tak o 12:10 wyciągneli Sebastianka, jego krzyk jeszcze wcześniej było słychać, chyba zanim go wyjeli całego, ale jak to usłyszałam to automatycznie jakaś ulga mnie ogarnęła, że wszystko jest w porządku i że zdrowy położna wzięła go na stoliczek, wytarła, zważyła, waga przy urodzeniu to 3750gr, mój M ciągle zdjęcia robił. Potem podała małego M i on trzymał go ok 20 min, później przkeazali go mnie i trzymałam go cały czas do końca szycia a tu też ze 40 min minęło zanim mnie poszyli. Później dali maluszka M i zaprowadzili z powrotem do sali, tam siedzieli sobie razem, dopóki mnie nie przywieźli. Położna podała mi małego i zaczeliśmy przystawianie do piersi, mały od razu praktycznie się zassał, bez żadnego problemu M poszedł do domku po Konrada i przyszli po ok 1,5 godz.
Ogólnie pobyt bardzo dobrze wspominam choć myślałam że zostanę na tej pojedyńczej sali ale niestety następnego ranka przewieźli mnie na sale czteroosobową, ale tam też źle nie byłopo operacji zaczełam chodzić następnego dnia ok 8 rano, co mnie bardzo ucieszyło bo dziwnie mi było wołać położne za każdym razem jak trzeba było np przewinąć Sebcia, chociaż wszystkie położne były bardzo pomocne i miłe, nawet jedna przyniosła mi tosty z masłem i dżemem oraz herbate o 1 w nocy, akurat sie obudziłam i byłam strasznie głodna więc z nieba mi spadła:-) jedzenie naprawde było niezłe i dużo dawali, 4 posiłki dziennie więc z głodu nie umarłam) jedynie co to nocka na tej czteroosobowej sali była okropna, co udało mi sie małego uśpić to inne dziecko płakało i on też sie budził i było po spaniu:/ no ale daliśmy rade, bo odsypiałam w dzień ze szpitala wyszliśmy dwa dni później, chociaż mogłam zostać dłużej to skoro nie było potrzeby wolałam pójść do domu
Pojechaliśmy 14.01 na 7:15 do szpitala, tam w recepcji połozna zaprowadziła nas do sali pojedyńczej- super wypasiona z łazienką, tv, kanapa, stolik i dużo miejsca, tam przygotowaliśmy sie do operacji od razu mnie poinformowano że przede mną nie ma żadnych awaryjnych cc, są jeszcze tylko dwie kobiety które mają mieć planowe cc wtym jedna z nich z bliźniakami więc ona była pierwsza a ja druga w kolejce. W między czasie podpisałam zgode, wysłuchałam wszystkich zagrożeń, powikłań itp, przyszła pani anestezjolog, wytłumaczyła co i jak będzie wyglądało i powiedziała że ok 10:30-11 powinniśmy zaczynać. Potem położna przyniosła mi szpitlaną koszule i ubranko i buty dla M. Pani doktor przyszła po mnie ok 11, ja oczywiście w międzyczasie już przysypiałam, zaprowadziła mnie na sale operacyjną i powiedziała że wpuszczą mojego M po podaniu mi znieczulenia. Anestezjolog wbiła mi sie w kręgosłup, prawie w ogóle bólu nie czułam, na pewno bolało mniej niż za pierwszym razem. Położyli mnie, przyszedł lekarz który miał mnie kroić, oczywiście gadka co będzie robił itp, ja potem zaczełam sie troche denerwowac bo juz przygotowywali sie do cięcia a mojego M nadal nie było więc pytam lekarki kiedy go przyprowadzi, zapewniła że zaraz po niego pójdze i zaraz był ze mną usadzili go tak że nic nie widział, w sumie wszystko od pierwszego cięcia do wyjęcia małego trwało prawie godzine, troche mnie to dziwiło i nie mogłam się doczekać kiedy go wyjmą, czułam takie ciągnięcie w brzuchu i wyglądało to troche tak jakby nie mógł się dokopać do młodego, ja w tym czasie z M cały czas gadałam, ciągle mnie rozśmieszał a ja biedna śmiać sie nie mogłam i tylko patrzyłam na zegarek, z początku zastanawiałam się czy do 12 zdążą czy później. I tak o 12:10 wyciągneli Sebastianka, jego krzyk jeszcze wcześniej było słychać, chyba zanim go wyjeli całego, ale jak to usłyszałam to automatycznie jakaś ulga mnie ogarnęła, że wszystko jest w porządku i że zdrowy położna wzięła go na stoliczek, wytarła, zważyła, waga przy urodzeniu to 3750gr, mój M ciągle zdjęcia robił. Potem podała małego M i on trzymał go ok 20 min, później przkeazali go mnie i trzymałam go cały czas do końca szycia a tu też ze 40 min minęło zanim mnie poszyli. Później dali maluszka M i zaprowadzili z powrotem do sali, tam siedzieli sobie razem, dopóki mnie nie przywieźli. Położna podała mi małego i zaczeliśmy przystawianie do piersi, mały od razu praktycznie się zassał, bez żadnego problemu M poszedł do domku po Konrada i przyszli po ok 1,5 godz.
Ogólnie pobyt bardzo dobrze wspominam choć myślałam że zostanę na tej pojedyńczej sali ale niestety następnego ranka przewieźli mnie na sale czteroosobową, ale tam też źle nie byłopo operacji zaczełam chodzić następnego dnia ok 8 rano, co mnie bardzo ucieszyło bo dziwnie mi było wołać położne za każdym razem jak trzeba było np przewinąć Sebcia, chociaż wszystkie położne były bardzo pomocne i miłe, nawet jedna przyniosła mi tosty z masłem i dżemem oraz herbate o 1 w nocy, akurat sie obudziłam i byłam strasznie głodna więc z nieba mi spadła:-) jedzenie naprawde było niezłe i dużo dawali, 4 posiłki dziennie więc z głodu nie umarłam) jedynie co to nocka na tej czteroosobowej sali była okropna, co udało mi sie małego uśpić to inne dziecko płakało i on też sie budził i było po spaniu:/ no ale daliśmy rade, bo odsypiałam w dzień ze szpitala wyszliśmy dwa dni później, chociaż mogłam zostać dłużej to skoro nie było potrzeby wolałam pójść do domu
Czarni
matka wariatka :D
No to chyba przyszedł czas i na mnie
No jak każdej wiadomo 11 stycznia w piątek zgłosiłam sie do szpitala na izbę przyjęc gdyż moje maleństwo nie bardzo sie pchało wszystkie procedury i takie tam nie bede opisywać bo to nudne
Z zaleceń lekarza pszczółki 2 na dobę razem było ich 4 efekt zadny wiec tylko weekend spedziłam w szpitalu to nazwet można nazwac urlopem w 4 ścianach
przejdzmy od razu do niedzieli już od rana czułam skurcze delikatne lecz bardzo nie regularne postanowiłam że potraktuje je gorącym prysznicem i taki też zrobiłam dla nie wtajemniczonych ciepła woda na spód brzucha około 3-5 minut po prysznicu wróciłam do mojego pokoju po jakimś czasie zachciało mi sie siusiu podcierając sie zauważyłam w podbarwioną krwią śluz taki bardziej brudny nie było go dużo juz wtedy wiedziałam że coś sie bedzie rozkrecało
potem były badania ginekologiczne i powiedziałam o tym po zbadaniu mnie lekarz stwierdził że idę dziś na oksy i że mam nic nie jesc... i tak od 8 rano byłam na głodzie...
około 13 przyszłą po mnie położna poszłysmy na prodówkę srawy papierkowe i takie tam to zeszło potem podłączyła mi oksy 1ml na godzine... porażka ale po godzinie zlitowała sie nade mną i podwyższała co 15 minut te mililitry bo wiedząc wam w strzykawce było 60 ml to bym leżała tam w nieskączoność o godznie 16 czyli tak około godziny po podaniu kazali mi chodzić... to było najsmieszniejsze co mnie tam spotkało bo pierwszy raz spotkałam sie tak z mała porodówką praktycznie można powiedziec że chodziłam w kółko tego stojaka i tak godzine i co 10 minut chodziłam sprawdzac tetno maleńkiej. i to musze przyznac skurcze zrobiły sie regularne co 3 minuty o 17 miałam badanie ginekologiczne i ja jak i połozna poczułysmy ze mi chyba wody odeszły i tak było jak sie potem rozlało to zalałam wszystko w koło ona ratowała moja koszule ja za to telefon ;-) po opanowaniu powodzi przez połozna i posprzataniu dostałam zastrzyk domiesniowy bo syjka nie chciała zmieknac co blokowało swobodne obnizanie sie główkizdazyła wyjsc ja adzwoniłam do meza ze wody odeszły i dzis bede rodzic i podczas rozmowy zaczeły sie te skurcze już długie bolesne i co 2 minuty rozłaczyłam sie i przy kolejnym zawołałam położna ze sie zaczyna poród przyszła i zapytała czy miała wrazenie jak by mi sie chciało kupe ja mówie ze tak już wczesniej ale teraz mineło i co sie okazało pełne rozwarcie tosie działo tak szybko ze nie wiedziałam co ze soba robic czy nogi rozchylac czy schodzic dosłownie zaczełam wariowac jedno parcie główka była już na dole i przez położne była widoczna jak dotknełam główki ze szczescia zgłupiałam i zapomniałam co mam robic przy kolejnym skurczu zamiast przec to powietrze trzymałam w buzi
dopiero przy kolejnym wypchałam główke i kolejny na reszte ciałka i już maleńka była ze mna łożysko sie samo urodziło wyszło momentalnie tak wiec poród ekspresowy to chyba za to czekanie
proponowano mi podczas parcia rózne cuda od trzymania drazków do podciagania nóg dla mnie najwygodniejsze było trzymanie sie za uda i odpychanie sie
Jak wspominam przedewszystkim bardziej świadomie ból był silniejszy bo nie byłam na znieczulaczach ale i tak był wspaniały lepiej go wspominam niż pierwszy
o to moja krótka historia wizyty na porodówce ;-)
No jak każdej wiadomo 11 stycznia w piątek zgłosiłam sie do szpitala na izbę przyjęc gdyż moje maleństwo nie bardzo sie pchało wszystkie procedury i takie tam nie bede opisywać bo to nudne
Z zaleceń lekarza pszczółki 2 na dobę razem było ich 4 efekt zadny wiec tylko weekend spedziłam w szpitalu to nazwet można nazwac urlopem w 4 ścianach
przejdzmy od razu do niedzieli już od rana czułam skurcze delikatne lecz bardzo nie regularne postanowiłam że potraktuje je gorącym prysznicem i taki też zrobiłam dla nie wtajemniczonych ciepła woda na spód brzucha około 3-5 minut po prysznicu wróciłam do mojego pokoju po jakimś czasie zachciało mi sie siusiu podcierając sie zauważyłam w podbarwioną krwią śluz taki bardziej brudny nie było go dużo juz wtedy wiedziałam że coś sie bedzie rozkrecało
potem były badania ginekologiczne i powiedziałam o tym po zbadaniu mnie lekarz stwierdził że idę dziś na oksy i że mam nic nie jesc... i tak od 8 rano byłam na głodzie...
około 13 przyszłą po mnie położna poszłysmy na prodówkę srawy papierkowe i takie tam to zeszło potem podłączyła mi oksy 1ml na godzine... porażka ale po godzinie zlitowała sie nade mną i podwyższała co 15 minut te mililitry bo wiedząc wam w strzykawce było 60 ml to bym leżała tam w nieskączoność o godznie 16 czyli tak około godziny po podaniu kazali mi chodzić... to było najsmieszniejsze co mnie tam spotkało bo pierwszy raz spotkałam sie tak z mała porodówką praktycznie można powiedziec że chodziłam w kółko tego stojaka i tak godzine i co 10 minut chodziłam sprawdzac tetno maleńkiej. i to musze przyznac skurcze zrobiły sie regularne co 3 minuty o 17 miałam badanie ginekologiczne i ja jak i połozna poczułysmy ze mi chyba wody odeszły i tak było jak sie potem rozlało to zalałam wszystko w koło ona ratowała moja koszule ja za to telefon ;-) po opanowaniu powodzi przez połozna i posprzataniu dostałam zastrzyk domiesniowy bo syjka nie chciała zmieknac co blokowało swobodne obnizanie sie główkizdazyła wyjsc ja adzwoniłam do meza ze wody odeszły i dzis bede rodzic i podczas rozmowy zaczeły sie te skurcze już długie bolesne i co 2 minuty rozłaczyłam sie i przy kolejnym zawołałam położna ze sie zaczyna poród przyszła i zapytała czy miała wrazenie jak by mi sie chciało kupe ja mówie ze tak już wczesniej ale teraz mineło i co sie okazało pełne rozwarcie tosie działo tak szybko ze nie wiedziałam co ze soba robic czy nogi rozchylac czy schodzic dosłownie zaczełam wariowac jedno parcie główka była już na dole i przez położne była widoczna jak dotknełam główki ze szczescia zgłupiałam i zapomniałam co mam robic przy kolejnym skurczu zamiast przec to powietrze trzymałam w buzi
dopiero przy kolejnym wypchałam główke i kolejny na reszte ciałka i już maleńka była ze mna łożysko sie samo urodziło wyszło momentalnie tak wiec poród ekspresowy to chyba za to czekanie
proponowano mi podczas parcia rózne cuda od trzymania drazków do podciagania nóg dla mnie najwygodniejsze było trzymanie sie za uda i odpychanie sie
Jak wspominam przedewszystkim bardziej świadomie ból był silniejszy bo nie byłam na znieczulaczach ale i tak był wspaniały lepiej go wspominam niż pierwszy
o to moja krótka historia wizyty na porodówce ;-)
reklama
Mam chwilę czasu więc może ja cos naskrobię...
13 stycznia jak Wam wiadomo pojechałam do Kędzierzyna zgłosić się do szpitala.. Mój lekarz prowadzący juz na mnie czekał..
zabrał mnie pierw na badanie i tam mały ani drgnie.. rozwarcie na paluch ale szyjka daleko przy kości krzyżowej i ani myśli sie odgiąć.. posłał mnie na porodówkę i od razu załączyli mi kroplówkę z oxytocyną.. leżałam tam 4 godziny i nawet jednego skurczu nie miałam.. mały sobie brykał w najlepsze. po kroplówce lekarz położył mnie na oddziale patologi.. 3 Dziewczyny w pokoju były zarąbiste.. aż żal było je później opuszczać.. stworzyłyśmy prawdziwy pokój Patologi następnego dnia miałam robione usg i sprawdzane przepływy.. tam tez lekarz widząc rozmiary mojego teośka zapytał z przestrachem czy to jest moje pierwsze dziecko i czy mój lekarz planuje zakończyć ciążę cesarką bo rozmiary dzidziusia są imponujące..
we wtorek mój lekarz wziął mnie zaraz z rana na masaż szyjki .. O matko myślałam ze go tam skopię.. ale wytrzymałam.. a on się tylko śmiał że teraz będzie mi fundował takie masaże.. wracałam do pokoju rozkrokiem... później o 9 rano miałam 2 kroplówke z Oxytocyna.. tym razem zabrałam na porodówkę ze sobą nową książkę grocholi bo jakoś przypuszczałam że sie wynudzę.. jak mój lekarz zobaczył tomisko to stwierdził że jak przeczytam tą książkę to na pewno urodzę.. siedziałam tak pod kroplówką pół dnia wszystkie położne się śmiały że zamiast rodzić czytam sobie spokojnie książkę.. oczywiście zero skurczów...
w piątek znowu z rana lewatywka.. i 3 kroplówka z oxy.. a mój bobas nadal sie nie kwapi wychodzić.. ani drgnie co prawda po codziennych masażach szyjki zrobiły mi się 2 palce rozwarcia ale poza tym nic szyjka nadal przy kości krzyżowej.. wszystkie położne nie wierzyły ani mnie ani lekarzowi że to już 42 tydzień ciąży twierdziły że pomyliłam termin miesiączki bo to jest nie możliwe...
po tej 3 kroplówce załamana poszłam do lekarz z prośbą o cesarkę.. zgodził się termin cesarki wyznaczyli mi na poniedziałek 21 stycznia..
w sobotę dzień minął mi całkiem normalnie .. wieczorem że nie było nic w telewizji skończyłam czytać książkę koło 21 wieczorem.. o 23 położyłam się spać i już mi sie tak fajnie robiło powoli odjeżdżałam a tu nagle czuję że mi mokro sprawdzam ale łóżko suche.. e to stwierdziłam że mi się śni ale za chwilę znowu mnie zalało.. wyskoczyłam z łóżka na równe nogi biegiem do toalety patrzę a tam mi wody odeszły.. dziewczyny w pokoju sie pobudziły pożegnałam sie z nimi i poszłam na porodówkę..
polożna mnie zbadała.. pytała czy mnie coś boli.. ale nic... położyła mnie w sali turkusowej ... i powiedziała że jak sie mi coś bedzie dziac to mam ją wołać. po godzinie przyniosła mi poduszkę i kazała się zdrzemnąć...
w niedzielę rano mąż był juz u mnie o 6 rano później przyszła druga zmiana położna zbadała mnie.. nic sie nie ruszyło .. o 9 podłączyli mi 4 kroplówkę i w końcu się zaczęło.. ale w sumie dało sie jeszcze wtedy przeżyć.. skakałam na piłce chodziłam po korytarzu.. o 10.30 myślałam że już nie przeżyję.. położyłam się na łóżku i ani myślałam z niego schodzić.. co chwilkę słyszałam tylko że jeszcze chwila że jeszcze trochę a przy skurczach partych miałam dość tych tekstów.. mój mąż zrobił mi fryzurę ... od głaskania po głowie włosy na grzywce stały mi dęba... o 12..w południe moja położna wezwała resztę lekarzy do porodu a o 12.10 teo z wagą 4,300 i 60 cm długi był juz na świecie... mężuś odcinał pępowinę.. Teodorkowi skórka się tak łuszczyła jak zawsze sie skóra łuszczy gdy za długo się w wodzie siedzi.. był cały pomarszczony.. i wtedy właśnie położne przyznały rację że dziecko jest przenoszone..
13 stycznia jak Wam wiadomo pojechałam do Kędzierzyna zgłosić się do szpitala.. Mój lekarz prowadzący juz na mnie czekał..
zabrał mnie pierw na badanie i tam mały ani drgnie.. rozwarcie na paluch ale szyjka daleko przy kości krzyżowej i ani myśli sie odgiąć.. posłał mnie na porodówkę i od razu załączyli mi kroplówkę z oxytocyną.. leżałam tam 4 godziny i nawet jednego skurczu nie miałam.. mały sobie brykał w najlepsze. po kroplówce lekarz położył mnie na oddziale patologi.. 3 Dziewczyny w pokoju były zarąbiste.. aż żal było je później opuszczać.. stworzyłyśmy prawdziwy pokój Patologi następnego dnia miałam robione usg i sprawdzane przepływy.. tam tez lekarz widząc rozmiary mojego teośka zapytał z przestrachem czy to jest moje pierwsze dziecko i czy mój lekarz planuje zakończyć ciążę cesarką bo rozmiary dzidziusia są imponujące..
we wtorek mój lekarz wziął mnie zaraz z rana na masaż szyjki .. O matko myślałam ze go tam skopię.. ale wytrzymałam.. a on się tylko śmiał że teraz będzie mi fundował takie masaże.. wracałam do pokoju rozkrokiem... później o 9 rano miałam 2 kroplówke z Oxytocyna.. tym razem zabrałam na porodówkę ze sobą nową książkę grocholi bo jakoś przypuszczałam że sie wynudzę.. jak mój lekarz zobaczył tomisko to stwierdził że jak przeczytam tą książkę to na pewno urodzę.. siedziałam tak pod kroplówką pół dnia wszystkie położne się śmiały że zamiast rodzić czytam sobie spokojnie książkę.. oczywiście zero skurczów...
w piątek znowu z rana lewatywka.. i 3 kroplówka z oxy.. a mój bobas nadal sie nie kwapi wychodzić.. ani drgnie co prawda po codziennych masażach szyjki zrobiły mi się 2 palce rozwarcia ale poza tym nic szyjka nadal przy kości krzyżowej.. wszystkie położne nie wierzyły ani mnie ani lekarzowi że to już 42 tydzień ciąży twierdziły że pomyliłam termin miesiączki bo to jest nie możliwe...
po tej 3 kroplówce załamana poszłam do lekarz z prośbą o cesarkę.. zgodził się termin cesarki wyznaczyli mi na poniedziałek 21 stycznia..
w sobotę dzień minął mi całkiem normalnie .. wieczorem że nie było nic w telewizji skończyłam czytać książkę koło 21 wieczorem.. o 23 położyłam się spać i już mi sie tak fajnie robiło powoli odjeżdżałam a tu nagle czuję że mi mokro sprawdzam ale łóżko suche.. e to stwierdziłam że mi się śni ale za chwilę znowu mnie zalało.. wyskoczyłam z łóżka na równe nogi biegiem do toalety patrzę a tam mi wody odeszły.. dziewczyny w pokoju sie pobudziły pożegnałam sie z nimi i poszłam na porodówkę..
polożna mnie zbadała.. pytała czy mnie coś boli.. ale nic... położyła mnie w sali turkusowej ... i powiedziała że jak sie mi coś bedzie dziac to mam ją wołać. po godzinie przyniosła mi poduszkę i kazała się zdrzemnąć...
w niedzielę rano mąż był juz u mnie o 6 rano później przyszła druga zmiana położna zbadała mnie.. nic sie nie ruszyło .. o 9 podłączyli mi 4 kroplówkę i w końcu się zaczęło.. ale w sumie dało sie jeszcze wtedy przeżyć.. skakałam na piłce chodziłam po korytarzu.. o 10.30 myślałam że już nie przeżyję.. położyłam się na łóżku i ani myślałam z niego schodzić.. co chwilkę słyszałam tylko że jeszcze chwila że jeszcze trochę a przy skurczach partych miałam dość tych tekstów.. mój mąż zrobił mi fryzurę ... od głaskania po głowie włosy na grzywce stały mi dęba... o 12..w południe moja położna wezwała resztę lekarzy do porodu a o 12.10 teo z wagą 4,300 i 60 cm długi był juz na świecie... mężuś odcinał pępowinę.. Teodorkowi skórka się tak łuszczyła jak zawsze sie skóra łuszczy gdy za długo się w wodzie siedzi.. był cały pomarszczony.. i wtedy właśnie położne przyznały rację że dziecko jest przenoszone..
Ostatnia edycja:
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 58
- Wyświetleń
- 31 tys
- Odpowiedzi
- 9
- Wyświetleń
- 2 tys
- Odpowiedzi
- 391
- Wyświetleń
- 20 tys
- Odpowiedzi
- 73
- Wyświetleń
- 30 tys
Podziel się: