KasiuMarysiu wczoraj dużo o Tobie myślałam bo bardzo chciałabym Ci pomóc... Starałam się to wszystko wypośrodkować i postawić się w Twojej sytuacji jak i Twojego męża. Mam nadzieje że nie urazę Cie tym wpisem:*
Przede wszystkim warty mojego uznania jest fakt że przyznałaś się do zdrady, nie owijasz w bawełnę, nie zwalasz całej winy na swojego męża, mówisz jak jest i chwała Ci za to. Kobiety bardzo rzadko przyznają się do błędów, zawsze jak zrobią coś nie tak, wymyślają milion argumentów czemu to zrobiły... i że zrobiły to słusznie. W tych czasach zdrada to chleb powszedni. Jest po prostu wszędzie. Ciężko się jej oprzeć, ciężko się do niej przyznać.
Taki jest nasz świat - ciągła i niepohamowana żądza konsumpcji.
Chce teraz! - to chyba hasło naszych czasów.
Ale nie rozwlekając się nad to... To ze przyznajesz się do błędu świadczy o Twojej inteligencji emocjonalnej, pokory i wrażliwości na cierpienie drugiego człowieka. Z tego co piszesz o swoim mężu mogę wnioskować że teraz zrobi wszystko aby uratować swój honor i dumę. Chce pokazać rodzinie i znajomym że ukarał Cię za winy i teraz zaczniecie wszystko od początku bo takie wasze przeznaczenie - Kochacie się. Jednak nie to jest najważniejsze. Powinien sobie postawić jedno fundamentalne pytanie - Czy on jest w stanie Tobie wybaczyć?. Bo nawet jeśli dojdzie do rozwodu i Wy dalej będziecie ze sobą.... to co jakiś czas w kłótniach będzie pojawiał się temat zdrady. Czy Ty również jesteś na to gotowa? Czy będziesz potrafiła żyć z takim piętnem? Jesteś człowiekiem i popełniasz błędy... ba! Nawet powinnaś je popełniać, to świadczy o Twoim człowieczeństwie. Teraz chcesz ponieść konsekwencje swoim czynów, ale czy człowiek po drugiej stronie jest w stanie dać Ci rozgrzeszenie? To chyba najważniejsze pytanie. Bo chu* z rozwodami, ślubami itp... To nic nie zmienia między ludźmi. Ważna jest wasza relacja. Ważne jest uczucie, ważne jest zaufanie, ważne jest poczucie bezpieczeństwa.
Ten rozwód nic nie zmieni, nie oczyści atmosfery, nie wyzeruje sytuacji między wami. Paweł się miota, bo z jednej strony chciałby Ciebie i dziecka, a z drugiej wie że konsekwencją kontynuacji waszego małżeństwa będzie - HAŃBA! Dla niego jako dla mężczyzny... Bo tacy faceci są. W swoim towarzystwie śmieją się z żon, narzekają, jęczą... A gdy tylko wracają do domu, cieszą się że ktos na nich czeka, ktoś ich kocha. I z super maczo stają się pantoflem damskim domowym.
Troche to taka grecka tragedia - Antygona. Bo Paweł musi wybrać - Ty czy rodzina. Szczęście rodzinne i HAŃBA czy Honor i samotność. Nie da się wyjść z tego impasu cało.
Więc jeśli rozum nie jest w stanie wybrać, niech da dojść do głosu sercu.
Niech ono zdecyduje czy zostaje z Tobą zmieszany z błotem przez kolegów i rodzine (chociaż szczerze wątpię w to że ktoś prosto w oczy mu cokolwiek powie, ludzie to tchórze. Najwyżej za plecami trochę pogadają i przestaną. Każdy ma coś za skórą) albo zostaje z rodziną i kolegami sam jak palec.
Wybór jest zawsze. Wiec nie wybiera. Byle mądrze.
Rozwód to nie wyjście ewakuacyjne!
Przepraszam z góry jeśli ten wywód brzmi jak kazanie