Wróciłam od lekarza. Na dobrą sprawę bardzo bym chciała na tym zakończyć swoją wypowiedź, a całą wizytę wymazać z pamięci...
Trafiliśmy chyba na kiepski humor lekarza. Na samym wstępie już czułam, że coś jest nie halo, bo zazwyczaj od wejścia zagaduje itd., a teraz mruk, że ledwo dzień dobry odpowiedział. Przy badaniu na fotelu zero dyskusji, tak jakby mnie tam w ogóle nie było. USG nie lepiej... Bada sobie, bada i w pewnym momencie - 'dzieciak ma ok. 2000 g wagi' i pokazuje palcem na monitor, więc na szybko wypatrzyliśmy, że waga podana była 1986g. Ja już nerwa złapałam ale w głębi duszy sobie myślę, że każdy ma prawo do gorszego dnia... No ale na koniec to już przegiął na maksa... Mówi tak, cyt.'badania wskazują, że jest wszystko w porządku, prócz zmian w pochwie. Ma pani grzybicę, nie mówię, że to coś złego bo u kobiet w ciąży zdarza się często... ale nie w takiej ilości. Nie będę nic sugerował, zapisuję globulki, a jak pani chce to sobie pani kupi coś osłonowo w aptece. Nie w mojej kwestii leży narzucanie leku, więc tylko informuję, że warto. Czy ma pani jakieś pytania?' Ja myślałam, że nie zbiorę szczęki z podłogi... Za każdym razem wychodziło mi coś w moczu... Za każdym razem mówiłam i pytałam, czy nie mógłby czegoś przepisać bo mnie a to swędzi, a to piecze, i zawsze było- to normalne. A teraz nagle wielki pan doktor nie wiadomo co mi sugeruje. Poczułam się jak taki pierwszy lepszy brudas z ulicy... Wróciłam do domu to aż się poryczałam ze złości... Następna wizyta za 2 tyg. Zobaczymy, jak będzie tak jak dziś, to już raczej więcej się u niego nie pokażę. Niech nie myśli, że jest jedynym ginekologiem w mieście....