Dziewczyny, gratuluję wszystkim
Tak sobie poczytałam o Waszych ostatnich wizytach i aż miło się zrobiło.
U mnie ostatnio było trochę zawirowań. Najpierw wyszło z badania krwi cytomegalowirus... Przestraszyłam się, bo nie wiedzialam z czym to się je, ale na szczęście długo na wizytę czekać nie musiałam i pani dr. mnie uspokoiła, bo moja konfiguracja wyników pokazuje, że po prostu jestem nosicielem przeciwciał (kiedyś musiałam się zarazić, ale ... pracowałam 15 lat z dziećmi, więc kij wie, kiedy i gdzie).
Potem troszku w domciu, trochę niechciejstwa, zmęczenie i tak jakoś podupadłam psychicznie, bo też zmęczona jestem załatwianiem sprawy z cholernym ZUSem w którym są same pipy, które tylko utrudniają, zamiast pomóc (mam dług u nich i chcę wszystko spłacić na raz, bo trafiła się okazja, a oni mnie ciągają co i rusz z jakimiś pierdołami, zamiast od razu - jak pytałam - powiedzieć co jeszcze potrzeba)
Do wszystkiego dołożył się strach o usg genetyczne, które miałam umówione na wczoraj. Bo po problemach zdrowotnych, po tylu latach palenia i żarcia leków przeciwpadaczkowych, kto wie co mogło wyjść...
Umówiłam się do innego oddziału Medycyny Rodzinnej niż zawsze, bo odmówiłam zapisania się do pani dr u której byłam poprzednio (antypatyczna, niedelikatna, sprawiająca wrażenie że robi mi łaskę robiąc zwykłe usg)... i tu pojawił się problem... Weszliśmy do gabinetu i jak pan dr zobaczył skierowanie to usłyszeliśmy "Cholera jasna, znów wysyłają do mnie na prenatalne, a ja nie mam certyfikatu na to badanie i nie ręczę za poprawność wyników".
Zmroziło nas... No ale badanie przeprowadził, zaznaczając wielokrotnie, że nie jest pewny czy dobrze widzi, bo nie ma certyfikatu i sprzęt ma do bani... ale wydaje mu się, że jest ok. I wg niego przezierność 1,5, ale głowy nie daje za wynik.
Jedyny plus badania był taki, że zobaczyliśmy kruszynkę, dowiedzieliśmy się, że ma 2 rączki, 2 nóżki, główkę i serducho co bije 156 x na minutę. No i ma 63 mm....
No i mój luby był szczęśliwy bo cyt.: "Córka do mnie pomachała. Wiedziała, że tatuś patrzy" (zaznaczam, że płci wciąż nie znamy
To tylko pobożne życzenia Marcina, żeby była córa)
Ale cała sprawa nie zakończyła się wczoraj. Dziś rano zadzwoniłam do mojej przychodni "żądając" (hihi) rozmowy z kierownikiem i z wielkim bojowym nastawieniem i planem zrobienia awantury. Niestety nie było pana dyra. Ale za to wyłuściłam sprawę kierowniczce ds pacjentów pytając "kogo mam potem ewentualnie pozwać jeśli się okaże, że pan doktor nie zobaczył na badaniu tego co zobaczyć powinien, i kto będzie temu winien?" i na jej propozycję, że zapisze mnie do pani dr u której byłam poprzednio na usg powiedziałam jaki mam stosunek do onej pani i kogo sobie może badać z takim podejściem (kobyły albo słonice w zoo). Pani, wciąż bardzo miła, mimo moich nerwów, które już zaczęły puszczać, powiedziała żebym dała jej 4h a ona podzwoni po pacjentkach i do pani doktor która wraca z urlopu w przyszłym tygodniu i postara się mnie gdzieś zapisać.
Oddzwoniła
I tym sposobem, we wtorek będę miała powtórzone badanie, tym razem przez specjalistę, który ma certyfikat i wszelkie potrzebne informacje pozwalające określić stan kruszynki
Nie ma to jak bojowy nastrój
I znów zobaczymy maleństwo... i może pomacha... albo pokaże co ma (lub czego nie ma) między nogami
16.07 - usg prenatalne
24.07 - wizyta u gina
* Tu było zdjęcie Kruszynki, ale przenoszę do galerii