To i tu mnie zaniosło
. Tak się szwędam...
Aniu przykro czytać, że takie okropne przeżycia porodowe, i bardzo ci współczuję.
Kaja a ty to normalnie jak jakaś cesarzowa i jeszcze całą rodzinkę mialaś. Super!
Ja w sumie też jak na nasze polskie warunki to nie powinnam się skarżyć, choć wyobrazenia miałam nieco inne.
Zaczęło się od tego, ze 17.12 o 4 rano ja i nimąż obydwoje wybudziliśmy się jednocześnie z jakiś koszmarnych snów, wystraszeni na amen
. I juz wiedziałam, ze coś nie tak. Ale potem do 6 jeszcze sobie przysneliśmy przytuleni. O 6 buzi przez sen dostałam i spałam dalej a niemąż do pracy poszedł. Po chwili stwierdziłam, że chyba coś mi pęcherz szwankuje, ide do łazienki, myciu, przebieranko i do łózia, kłade się i to samo. Mówię - oo! Do łazienki, myciu (bo ja mam hopla na tym punkcie), przebieranko i podkładzik sobie założyłam na wszelki wypadek, dalej śniadanko i bez stresu zupełnie jakby nigdy nic. W sumie domyślałam się, że to wody płodowe ale spodziewałam się wiadra wody conajmniej jak na filmach i w gazetach a nie takiego kropelkowania więc olałam. W między czsie zorientowałam się, ze przyszły tatuś zapomniał telefonu (pierwszy raz w zyciu). Ok 11. zadzwonił z tel kolegi, że się tak niepokoji, to go uprzedziłam, że chciałabym dziś pojechać do szpitala, bo cosik nie tak i poczekam na niego.
Zrobiłam sobie super kąpiel, obiadek i się relaksowałam. Przestało kapać więc się nie martwiłam. Streściłam historię B jak wrócił z pracy a ten dawaj dzwoni do mojej gin, która niezwłocznie każe jechać do szpitala. Ja się wkurzyłam, bo już dwa razy wcześniej byłam niepotrzebnie i tak strasznie się boję szpitali, że szok. Dopakowałam jednak walizę i ok 20 wzieliśmy taksi i pojechaliśmy do szpitala. (A mój brat albo tata mieli mnie zawieźć, tak deklarowali ale akurat tego wieczoru urządzili sobie spotkanie i obaj niedysponowani
, a tydzien wcześniej bratowa rodziła i historia była podobna)
W szpitalu jakoś sie potoczyło, formalności, badanie, porodówka. B kazali jechać do domu, bo to potrwa ale on właśnie zdecydował sie na wspólny poród (niepytając mnie o zdanie) i uparcie czekał. Samiutka leżałam na pustej sali, personel znikł (jak sie potem okazało wszyscy odbierali nagłe porody) O 23. pani dr stanowczo kazała odesłać niemęż do domu bo rozwarcie nikłe. Pojechał, a mnie zaczeły sie skurcze, przybyła mi lokatorka i zaczeła nawjać, że pewnie i tak urodzi przede mną, bo ja pierworódka, że to potrwa z 16 godzin albo i wiecej a ja z bólu zapomniałam jak sie nazywam gdy położna robiła wywiad ale nic sie nie skarżyłam tylko płakałam sobie cichutko, że sama jestem. Przyszła na to pani dr, obceniła na 5 cm i kazała zadzwonić o tego niemęża. Dzwonie i mówie tylko jedno słowo - przyjedź, bo już wiecej nie mogłam powiedzieć. Był po 30 min i już mieliśmy 9 cm. Przyszedł lekarz przekonać mnie do znieczulenia choć już wcześniej nie dałam zgody. Ten swoje i swoje, że bardziej sie boje ukłócia niż porodu i dał mi spokój. Pamiętam ,że bardzo zmeczona byłam, denerwowałmnie dźwiek KTG i to , że wkólko jakaś położna coś kazała mi robić. Nawet te skurcze nie były tak uciążliwe jak one. Ja chciałam spokojnie poczekać, moje ciało samo wiedziało czego potrzebuje. Chciałam sie wykąpać ale prysznic zajety był przez inna rodzącą. Chciałam przejść na fotel - też zajęty. B przejął KTG i nie wiem jak te flądry wyłapały w końcu mój pierwszy party i zaczeły zmuszać mnie do porodu. Po pierwsze nie byłam gotowa,po drugie nie miałam siły trzymać nóg na łóżku, po trzecie nie miałam już żadnych skórczy.
W końcu zwolnił się fotel, dostałam oxy i nadal nic nie mogłam zrobić. Przyszło dwoje lekarzy i przycisnęli mi brzuch i wypchneli dzieciątko, jednocześnie nacinając mnie co było najbardziej bolesne ze wszystkiego, choć chwilę wcześniej położna obiecała nie ciąć, bo ładnie się otwierało ale to ponoć rutyna i już.
Najpiękniejszy moment to synek na moim brzuchu. Trwalo to chwilkę. Ciesze sie tym dopiero teraz, bo wtedy nie miałam siły nawet go objąć, tylko B go podtrzymywał. Takie milutkie, cieplutkie ciałko, troszke płakał.... Była 4:45 18.12. Zabrali go z tatusiem na ważenie i mierzenie a mnie uśpili bo tak już byłam obolała, że nie dałam się dotknąć.
Najgorszy był czas oczekiwania na dziecko gdy się obudziłam. Najpierw na porodówce była zmiana personelu a później na położniczym obchód. Czekałam 4 godziny z czego ostatnią przepłakałam. A później już był ze mną cały dzień. Tylko na noc wzięły go pielęgniarki żebym odpoczęła ale ja płakałam i ani minuty nie przespałam z tesknoty.
Ponoć tej nocy rodziło nas 13, zlepek pacjentek z całego województwa, bo 3 szpitale w tym czasie były nieczynne.
Dużo tego i pewnie nikt nie przeczyta ale chociaż tak dla siebie bedę miała:-).