reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

☀️W czerwcu kolor nieba niebieski, a my wszystkie liczymy na dwie prawilne kreski!☀️

Ostatnio pokłóciłam się z osobą z rodziny jak skrytykowała program dofinansowania in vitro, że on sobie nie życzy zeby to szło z jego kasy. To się zamknął jak mu powiedziałam, że też może nie miałam ochoty finansować choroby jego żony a jednak nfz nie pytał :) taki mamy system. Niepłodność to choroba, in vitro to po prostu metoda leczenia.
I mam też taką misję w sobie, żeby własnie w taki sposob o tym sie zawsze wyrażać. Jak my staraczki, będziemy wypowiadać się o in vitro jako leczeniu a nie ostatniej desce ratunku to może dożyjemy kiedyś czasów, że nie będzie to demonizowane 😊

I wgl to powiem wam że jak w kazdym innym temacie jestem otwarta na rózne poglądy, wartości i staram się nie oceniać tak jak ktoś mi mówi "jestem przeciwny/a in vitro" to normalnie mam ochotę wydrapać oczy 😅
kumam Twój punkt widzenia i mam bardzo podobny, ale ja już nie czuję misji zmieniania punktu widzenia ludzi, którzy uparcie nie chcą go zmienić. Moja siostra jest lesbijką nieakceptowaną przez moją mamę, która „ją kocha, ale nie akceptuje jej grzeszności” i już tyle jest lat za mna próby wpłynięcia na to ogromne cierpienie przez które moja siostra musi z tego powodu przechodzić, że się poddałam. Ostatnio na urodzinach gadałam z jedną ciocią i ta też o tym in vitro; ze to okropieństwo i tak dalej. Ja wysłuchałam i nie skomentowałam. W niektórych przypadkach serio szkoda strzępić nerwy 😂 jak ktoś chce opierać swoje życie na fobiach, nienawiści, strachu przed nieznanym to niech se tak żyje 😂
 
reklama
Mąż tak, ja nie wiem. Wczoraj całkiem nie, dzisiaj nie wiem. Wszystko jest za świeże. Nie mamy tego przegadanego, bo przecież nikt nigdy nie myślał o takim scenariuszu
wiem co czujesz, ja też nie jestem przekonana do invitro z uwagi na naszą historię poronień. Możemy podejść i może być taki sam scenariusz. Jak nie dostaniemy refundacji, to raczej się na invitro nie zdecydujemy.
 
wiesz co, ja nigdy bym nie pomyślała o in vitro jako ciazy mniej wartej czy ważnej - ciąża jak ciąża - każda taka sama. Bardziej chodzi o stymulację, która jest niezbędna przy procedurze - jeżeli mogę jej uniknąć to wolę tak, dlatego dla nas in vitro jest ostatecznością, natomiast jeżeli chodzi o efekt to tak samo piekna i dobra. Nieraz nawet sobie mysle, ze z tym in vitro to by było spoko, bo bym wszystkim moim ciotkom utarła nosa tym, ze dziecko z probówki to jednak normalny człowiek 😂😂😂 mam wrażenie, ze te wszystkie fobie społeczne to istnieją głównie dlatego, ze ludzie nie maja styczności z tym czego się boja, a w konsekwencji gardzą, uważają za gorsze. Po prostu często brak im perspektywy i doświadczenia.
powiesz coś więcej o stymulacji i jej minusach? Chętnie przeanalizuję za i przeciw. Może ja wiem mniej, a na pewno tak jest.
 
Podchodziłam do ivf w 2013 roku. I tak, to prawda, że gdy nie było refundowane -to szlo na to kupę kasy, stymulacja wcale nie jest taka okropna, może wpłynąć na organizm (np. ryzyko hiperki), ale nie jest to regułą. Z mojego punktu widzenia czas przygotowania na transfer mogłabym porównać do transu. Zastrzyk, lek, wizyta, zastrzyk, lek, wizyta. Każdego dnia coś. I tak leci dzień za dniem. A potem nudno się robi, gdy czeka się na pierwsza betę. Dziewczyny, to nie boli. Będę ogromnie trzymać za Was kciuki! A jeśli chodzi o podejście rodziny do tego tematu, to tak jak u mnie w rodzinie wszyscy byli za nami (nawet niektórzy pomagali nam finansowo), tak w rodzinie męża teściowa poprosiła nas, żebyśmy nie chwalili się tym, bo nie zrozumieją… chyba łącznie z teściami. Jak zaszłam w ostatnią ciążę naturalnie to teść powiedział, że w końcu jestem prawdziwą kobietą 🤦🏻‍♀️ także tak….
Na ciemnogród nic nie poradzimy.
 
kumam Twój punkt widzenia i mam bardzo podobny, ale ja już nie czuję misji zmieniania punktu widzenia ludzi, którzy uparcie nie chcą go zmienić. Moja siostra jest lesbijką nieakceptowaną przez moją mamę, która „ją kocha, ale nie akceptuje jej grzeszności” i już tyle jest lat za mna próby wpłynięcia na to ogromne cierpienie przez które moja siostra musi z tego powodu przechodzić, że się poddałam. Ostatnio na urodzinach gadałam z jedną ciocią i ta też o tym in vitro; ze to okropieństwo i tak dalej. Ja wysłuchałam i nie skomentowałam. W niektórych przypadkach serio szkoda strzępić nerwy 😂 jak ktoś chce opierać swoje życie na fobiach, nienawiści, strachu przed nieznanym to niech se tak żyje 😂
Mi jedna ciocia dogadywała, że ja już jestem wiekowa i nie mamy dzieci, że mam się zastanowić nad tym, bo później mi będzie ciężko. Mamy po 29 lat przypomnę.
Też się nie odezwałam🧘‍♀️
Później byłoby jeszcze więcej pytań, plotek niż to warte.
 
A wiecie, że ja mam chyba odwrotnie... Gdybym tylko mogła wybrać teraz czy próbujemy naturalnie czy idziemy w in vitro to poszłabym w in vitro. Nigdy nie widziałam w tym nic złego. Leczenie jak każde inne tylko o wyższej skuteczności. Biorąc pod uwagę, że mogłoby się udać szybciej, o wiele mniejsze straty psychiczne. I nie kumam tego traktowania in vitro jako kroku ostatecznego dla par, które "nie mają innego wyjścia", jakby ciąza z in vitro była mniej warta, ważna...
Ja uważam podobnie jak przedmówczynie, nie chodzi o to że ciąża jest mniej ważna, bo ciąża jest dokładnie taka sama jak każda inna (jak słyszę teksty o dzieciach z probówki czy o dzieciach z bruzdą, jak to swego czasu powiedział profesor (!) z mojej Alma Mater to mnie krew zalewa :mad:). Kwestie światopoglądowe zupełnie nie mają dla mnie znaczenia w tym zakresie. Chodzi o samo obciążenie związane z przygotowaniem i przeprowadzenie zabiegu - fizyczne, psychiczne i (nie ma co ukrywać) finansowe. Dla mnie jest ono ogromne, bo ciężko mi uciec od myślenia, że jak in vitro się nie uda to znaczy, że może nigdy nie będę mamą.

Mnie cała moja historia niepłodności nauczyła i cały czas uczy pokory. Jestem bardzo niecierpliwa z natury i to jest trudna lekcja. Ale wierzę, że się w końcu uda i wszystkim Wam też tego życzę ☺️
 
Podchodziłam do ivf w 2013 roku. I tak, to prawda, że gdy nie było refundowane -to szlo na to kupę kasy, stymulacja wcale nie jest taka okropna, może wpłynąć na organizm (np. ryzyko hiperki), ale nie jest to regułą. Z mojego punktu widzenia czas przygotowania na transfer mogłabym porównać do transu. Zastrzyk, lek, wizyta, zastrzyk, lek, wizyta. Każdego dnia coś. I tak leci dzień za dniem. A potem nudno się robi, gdy czeka się na pierwsza betę. Dziewczyny, to nie boli. Będę ogromnie trzymać za Was kciuki! A jeśli chodzi o podejście rodziny do tego tematu, to tak jak u mnie w rodzinie wszyscy byli za nami (nawet niektórzy pomagali nam finansowo), tak w rodzinie męża teściowa poprosiła nas, żebyśmy nie chwalili się tym, bo nie zrozumieją… chyba łącznie z teściami. Jak zaszłam w ostatnią ciążę naturalnie to teść powiedział, że w końcu jestem prawdziwą kobietą 🤦🏻‍♀️ także tak….
Na ciemnogród nic nie poradzimy.
Niestety ludzie którzy mają takie podejście nigdy nie byli i pewnie nigdy nie będą w takiej sytuacji - może trochę szkoda, bo pewnie zmieniliby swoje poglądy. Świetnie się ocenia i "radzi" z perspektywy osoby, której nigdy ten problem nie dotknął.
 
Podchodziłam do ivf w 2013 roku. I tak, to prawda, że gdy nie było refundowane -to szlo na to kupę kasy, stymulacja wcale nie jest taka okropna, może wpłynąć na organizm (np. ryzyko hiperki), ale nie jest to regułą. Z mojego punktu widzenia czas przygotowania na transfer mogłabym porównać do transu. Zastrzyk, lek, wizyta, zastrzyk, lek, wizyta. Każdego dnia coś. I tak leci dzień za dniem. A potem nudno się robi, gdy czeka się na pierwsza betę. Dziewczyny, to nie boli. Będę ogromnie trzymać za Was kciuki! A jeśli chodzi o podejście rodziny do tego tematu, to tak jak u mnie w rodzinie wszyscy byli za nami (nawet niektórzy pomagali nam finansowo), tak w rodzinie męża teściowa poprosiła nas, żebyśmy nie chwalili się tym, bo nie zrozumieją… chyba łącznie z teściami. Jak zaszłam w ostatnią ciążę naturalnie to teść powiedział, że w końcu jestem prawdziwą kobietą 🤦🏻‍♀️ także tak….
Na ciemnogród nic nie poradzimy.
Jeśli chcesz sie oczywiście podzielić... co było przyczyną niepłodności i za ktorym razem przy ivf się udało?
 
Oczywiście, mogę się z Wami tym podzielić 🙂 Od zawsze widziałam, że chce być mamą. Tylko chciałam do tego podejść „mądrze”, najpierw pobyć trochę żoną, dorobić się czegoś, zapewnić byt moim przyszłym dzieciom, a przede wszystkim chcieliśmy uchronić je od biedy… czego nas samych dotknęło.
Zarówno ja i mój mąż jesteśmy najstarsi z rodzeństwa. Gdy my już staraliśmy się o dziecko - po prostu „liczenie” dni płodnych, zaszła w ciążę moja młodsza siostra- ból, dół i upokorzenie. Ona bała się powiedzieć mi o swoim szczęściu. Jakoś to z czasem przegryzłam. Następnie, trochę już zdesperowani zaczęliśmy chodzić na monitoring cyklu, wprowadzenie leków i sex na zawołanie. Oczywiście nie przyniosło żadnych skutków. Tak bawiliśmy się już 2 lata.
I pamiętam jak dziś, święta w 2012r. W tajemnicy teść powiedział mojemu mężowi, że drugi brat spodziewa się dziecka. Tylko mówi po cichu, bo nie wiedzą jak ja to zniosę i żebym się nie zdziwiła. A nazajutrz mieliśmy właśnie do tego brata jechać na święta! Wiecie co… poczułam się jak trędowata. Całe święta przepłakałam. I to moi rodzice widząc mój stan prawie, że siłą kazali nam iść do kliniki niepłodności. W Invimedzie zjawiliśmy się na początku roku 2013. Na podstawie wyników badań, wywiadu zostaliśmy zakwalifikowani do programu „In vitro do skutku”, tzn. zapłaciliśmy coś ponad 20.000, ale stymulacje, transfery, badania i pewnie jeszcze jakieś sprawy mieliśmy w tej cenie. I mogliśmy podchodzić do prób bodajże przez kolejnych 5 lat (przepraszam, już dokładnie nie pamiętam). Doktorek powiedział do nas tak: albo idziemy drogą zawiłą, kręta, może i dłuższą i sprawdzamy gdzie u nas tkwi przyczyna albo idziemy na skróty: in vitro. Wybraliśmy drugie wyjście. Od razu po pierwszej miesiączce rozpoczęliśmy stymulację, tabletki, leki, zastrzyki, wizyty. Tak właśnie pamiętam stymulację. Nie odczuwałam jakoś szczególnie skutków ubocznych. Dla mnie to był czas w grafikiem leków w ręce co kiedy, po kolei brać. Na początku marca miałam punkcję, po paru dniach transfer 2 zarodków. I po 10 dniach beta wykazała, że udało się 🙂 Zatem udało się nam za 1 razem. I nawet była taka gwiazdka w umowie z Invimedem, że gdy będzie ciąża po 1 transferze, to oddają część pieniędzy, więc jeszcze mieliśmy jakiś zwrot kosztów.
 
reklama
wiem co czujesz, ja też nie jestem przekonana do invitro z uwagi na naszą historię poronień. Możemy podejść i może być taki sam scenariusz. Jak nie dostaniemy refundacji, to raczej się na invitro nie zdecydujemy.
Jestem po wizycie i wszystko tak jak się spodziewałam. Konsultacja z genetykiem, konsultacja z immunologiem. Możemy się starać naturalnie od sierpnia będąc świadomi ryzyka lub iść w invitro z badaniem zarodków.
Po zabiegu wszystko OK, macica, szyjka, jajniki czyste.
Trochę czujemy się jak masochiści, bo na razie jesteśmy na stanowisku, że chcemy spróbować jeszcze raz naturalnie.

A i przepraszam dziewczyny, że przyszłam się wygadać będąc nie zapisana.
 
Do góry