W skrócie: książka jest o lekarzu medycyny sądowej, którego żona – entomolog, zginęła w pożarze razem z czteroletnimi bliźniętami. Mężczyzna uważa się za winnego tej tragedii, choć niczego nie zdołali mu udowodnić, ale on jest pewny, że wywołał pożar. Mężczyzna się załamuje i uzależnia od oksykodonu, ponieważ nie widzi żadnego celu w swoim istnieniu, nie potrafi sobie poradzić po śmierci żony, jego toksyczny ojciec jeszcze mu to utrudnia, a na dodatek zostaje zawieszony w pracy. W domu jego sąsiadki – chorującej na demencję staruszki, dochodzi do brutalnego morderstwa opiekunki, a w jej dłoniach znajdują uwięzionego motyla z gatunku, którego uwielbiała jego żona.
Na początku jest prolog, który nieco nakreśla profil psychologiczny mordercy, a pierwszy rozdział pokazuje wydarzenia z wieczoru zanim doszło do morderstwa.
Jakbym opisała więcej to zdradziłabym istotną część fabuły, a może kiedyś uda mi się tę książkę wydać (mam taką nadzieję). Genialna nie jest i nie będzie, ale jestem z siebie dumna, że już tyle napisałam i ma to ręce i nogi. Wiedzę o oksykodonie czerpałam od czynnego narkomana, z całą resztą pomaga mi książka do medycyny sądowej, ale bardzo ciężko jest mi opisać autopsję super dokładnie i mieć pewność, że nic nie pokręciłam. Gdybym miała większą wiedzę na ten temat, byłoby łatwiej.