No to już Wam piszę o tej koleżance! Otóż wczoraj wracała z pracy razem z moją mamą, i tam się skarży, że ma nie doleczoną anginę i zapalenie oskrzeli ale jej się l4 skończyło i musi do roboty chodzić (na mięsny). To piszę do niej co tam, bo ostatnio mi pisala, że 4 dni do terminu porodu i cicho. Pytam się ile już po terminie, ona, że tydzień i że w środę idzie do szpitala. No i sobie tak od razu z mamą gadamy, przy zapaleniu oskrzeli a tym bardziej w 'przeterminowanej' ciąży kładą do szpitala... Ale też skoro czuje się źle i powiedzmy niby była by w ciąży to mogłaby wziąć l4 od ginekologa... Przecież chwaliła się, że nie musi pracować, bo dziadek tego dziecka (jej byłego ojciec) daje na dziecko a do tego teraz ma chłopaka, który dobrze zarabia. Jak zapytałam ją, do którego lekarza w końcu chodzi bo jestem w ciężkim szoku, że nie położył jej już do szpitala to zamilkła i już nic nie odpisuje. A mówiła, że chodzi do tego co ja więc nie chce mi się wierzyć w jej gadki typu "lekarz mówił, że krwawienie jest normalne". I wiecie co jest największym paradoksem? Jak jej wytknę, że mnie okłamuje a jestem tego pewna na 100% to ona się na mnie obrazi! A to ja powinnam poczuć się urażona bo to ona mnie okłamuje! A dodam, że na żywo jak się spotykamy, to taka gadka jakby nigdy w życiu o żadnej ciąży mi nie mówiła. Chore to jest jak nie wiem co...