U nas akurat lepiej jak pracowaliśmy razem, wtedy czuliśmy się o wiele lepiej, ja bezpieczniej, narzeczony nie martwił się aż tak o mnie, a jest bardzo troskliwy. Niby razem ale osobno, każde w innym dziale, jedynie na przerwach razem. Każdy nam się dziwił, że my się nie kłócimy, że się dogadujemy, że nie jesteśmy zazdrośni. Strasznie nas to dobija, jak pracodawca właśnie myśli podobnie jak ty, łooo jak para to będą problemy a tu nie było żadnych. Kierownik po prostu szaleje i tyle, konflikt między kierownikiem a narzeczonym poszedł o co innego, próbowali narzeczonemu robić pranie mózgu a nawet doradzali by się ze mną rozstał, bo ja go też oszukuję z chorobą. Świry. Teraz przeniósł się do oddziału w którym wcześniej już pracował, kierownik całkiem inny ale dla mnie tam miejsca nie ma, bo tak nie potrzebują kobiet. Pójdę do pracy, będziemy się mijać i to mnie najbardziej frustruje. Wiem, że tak jest i już ale nie lubię iść z prądem, bo tak już jest ale też robić tak aby mi było dobrze.
W końcu żyje dla siebie i mojej przyszłej rodziny a nie dla wszystkich, którzy mówią jak ma być. Ze staraniami u nas luzik, nie mamy presji, co ma być to będzie. To, że się tutaj udzielam to nie znaczy, że ciągle o tym myślę, po prostu jak zrobię w domu wszystko to mi się nudzi. Co do rynku pracy, w naszym rejonie jest masakra, dlatego pracowaliśmy 40km od miejsca zamieszkania. Teraz sama nie mam zamiaru dojeżdżać gdzieś bo dobrze wiem jak to jest. 8 godzin pracy a 10 nie ma cię w domu, do tego połączenia czy to pociągów czy autobusów też są straszne. Póki co przesiedzę w domu, pozanoszę CV ale tutaj nie dostanę pracy na pewno. Wszędzie oczekują nie wiadomo jakich kryteriów na głupie sprzątanie a co dopiero na sprzedawce. Tam mi się fajnie pracowało, fajna ekipa tylko przełożeni do dupy. Zobaczymy jak się to potoczy, szukam cały czas, wysyłam CV ale póki co to na nic.