Co do zajścia, to rzeczywiście wygląda, jakby było coś na rzeczy (może m.in. większy stres ogółem? Wyzwania w pracy itp.) Ale co do strat nie zgodzę się. Poronienia były, tylko że kobiety starszego pokolenia rzadko o tym mówią. Ale jak podpytasz, to się dowiesz, że były.Właśnie też się zastanawiałam ile nas tu razem było, chciało stawiać wspólne kroki a ilu dziewczyn już straciło dzieci?
Tragedia z tym co się dzieje. Ja rozumiem, że natura robi swoją robotę i pozbywa się wadliwych płodów (jak to strasznie brzmi) ale mam wrażenie, że zdarza się to coraz częściej. Czy nie uważacie, że to z nami coś jest nie tak? że to my dzieci Hiroszimy Czarnobylu, pampersów i całej tej chemii pakowanej w nas mamy problem a potem jeszcze większy problem będą miały nasze dzieci, którym się uda?
Kurcze kiedyś poronienia zdarzały się młodym kobietom naprawdę z przypadku, teraz ja mam wrażenie, że albo jest problem z zajściem, i wtedy też większy odsetek poronień (bo skądś problem zachodzenia wynika), albo właśnie poronienia o niewiadomej przyczynie. Lekarze 1 -2 poronienia traktują jako normę. Noś k... m...ć.
Częściej też występowały niestety martwe urodzenia lub wcześniaki, których nie mieli jak odratować.
Teraz pytałam mamy np. czy za jej czasów były prenatalne - mówiła że były, ale robili to tylko przy komplikacjach, które "wykryli" wcześniej (lata 80-początek 90). A teraz prawie każda z nas robi Pappa; a dla pewności Nifty czy Sanco.
Sama moja mama straciła brata, a teściowa też miała jednego wcześniaka, ale nie dopytywałam dokładnie.
Niestety, to przykre, ale takie rzeczy się zdarzały.