Dziewczyny jestem po wizycie, dopiero teraz dochodzę do siebie, choć od tego wszystkiego boli mnie niesamowicie miednica i co chwila spina mi się brzuch....
Otóż lekarz odmówił dalszego prowadzenia mojej ciąży. Zaczęło się dość miło, puki nie zobaczył w karcie ciąży wpisu od tej lekarki gdzie byłam prywatnie (pracowała kiedyś u nas w szpitalu ale odeszła bo gdy on został ordynatorem atmosfera zrobiła sie nie do wytrzymania). Widziałam już po jego zachowaniu że będzie nie ciekawie. Wziął mnie na fotel, zbadał (jest ok szyjka trzyma) i posłuchał serduszka. Na leżankę i usg nawet nie zaprosił po czym stwierdził, ze jak zdecyduję gdzie chcę rodzić to żebym się zgłosiła. Więc ja mówię, że skoro chodzę tu na wizyty to chyba oczywiste a on że nie. I mówi, że to wszystko, więc pytam kiedy mam przyjść na kolejna wizytę czy na ktg a on że wcale, więc zapytałam czy to ma związek z prywatna wizytą u tej lekarki powiedział że tak i do widzenia. Wstałam wyszłam bluzgając i trzaskając drzwiami. No cham, prostak, ch.. pierdolony jak można odmówić kobiecie w ciąży opieki!!! Dopiero po czasie zorientowałam się, że mogłam poprosić go o odmowę na piśmie miałabym czarno na białym dowód a tak...no nic i tak naskrobię wieczorem na niego skargę do szpitala, któremu podlega poradnia "K". Umówiłam się na kolejną wizytę prywatnie do tej babki (po telefonie Pani rejestratorki zgodziła się przyjść przed godzinami pracy aby mnie przyjąć)i nie mam wyjścia będę rodziła w tamtejszym szpitalu, tam tez będę chodziła na ktg Ile mnie nerwów to kosztowało nie będę wam pisać :/