To jeszcze ja opisze swoj pierwszy raz ;-)
Bylo juz 6 dni po terminie a ja ciagle nic nie czulam. Lekarz zapewnial ze wszytsko jest ok i trzeba czekac. No wiec czekalam coraz bardziej zdenerwowana i zaniepokojona. Ok godz. 12 poczulam takie bardzo leciutenkie skurcze - ba - wtedy nawet nie wiedzialam ze to skurcze - myslalam ze dzidzia sie zle uklada i stad ten niewielki dyskomfort.
Ok. 15 poszlam sie wykapac i wtedy juz wiedzialam, ze to skurcze, ale naprawde byly bardzo slabe. Wiec zegarek w reke i patrze czy sa regularne. Byly!!
O 16 zadzwonilam do meza, ze to chyba juz, a on mi na to ze zaraz ma wazna konferencje, a o 18 umowil goscia u nas w domu do podpisania umowy na net.
No wiec bylam twarda - w koncu nie ma paniki - naczytalam sie ze te skurcze moga trwac godzinami a moje wcale nie byly takie konkretne.
O 18 przyjelam Pana na podpisanie umowy, w tym samym czasie wrocil moj maz, ale jak Pan zaczal objasniac warunki to powiedzialam "a mozna szybciej, bo ja juz rodze". Pan sie mocno zdziwil, pokazal okienko do podpisu i pojechalismy do szpitala. Stojac w korkach mialam juz takie prawdziwe skurcze
Ok. 18:30 bylismy w szpitalu, zanim lekarka do mnie zeszla i mnie zbadala byla juz 19. Uslyszalam ze mam 5cm rozwarcia. Nie jest zle! - pomyslalam
Przyjeli mnie na porodowke, Panie kazaly spoacerowac po korytarzu, ale ja po zrobieniu kilku krokow ze lzami w oczach nie dawalam juz rady. Wiec daly mi pilke. Podskoczylam na niej moze z 5 razy, zalalam cala krwia i mowie ze mnie strasznie boli. Polozyly mnie na lozku i okazalo sie ze jest juz 9cm
Wiec zaraz panika, zwolywanie personelu itp. Bolalo przeokrutnie. Na znieczulenie oczywiscie bylo juz za pozno. Byl juz moment, ze bylam przekonana, ze nie wyjde z tego calo ;-)
Jak przez sen pamietam jak zaczely krzyczec ze dziecku spada tetno, wiec sie mocniej zmobolizowalam. Przy skurczu mialam dac znac, do rozciecia, ale ja juz nie odczuwalam skurczy tylko 1 wielki bol. Satarlam sie w miare regularnie przec - chyba to zagrozenie zycia dziecka tak mobilizujaco zadzialalo. Przy rozcieciu tez cholernie bolalo - ba - tak trysnelo, ze wszystko dookola bylo w mojej krwi - az po sufit - naprawde wygladalo to jak rzeznia
o 20:10 mialam mala na brzuchu, wiec moj porod trwal moze ze 40min, ale bylo to straszne przezycie. Nie zgodze sie z tym, ze bol sie zapomina. Ja go pamietam! Owszem, jest o wiele zalagodzony tym ze mamm sliczna coreczke i jak patrze na nia kazdego dnia to bez wahania znioslabym go raz jeszcze
Po tym porodzie, zarzekalam sie, ze wiecej dzieci nie urodze, a jednak po kilku latach nadszedl czas, ze bardzo zapragnelam kolejnego malucha :-)
Depresja mnie dopadla. O Boze - modlilam sie, aby ktos zabral ode mnie tego wiecznie ryczacego malca, ktory nie daje odpoczac, gryzie w piersi i wiecznie czegos chce. Pierwsze 3 miesiace chodzilam jak cien. Do roku wlasciwie odczuwalam przygnebienie i bylam wrecz przekonana ze mam jakas nieuleczalna chorobe!
To nie prawda, ze depresje lapie sie przez ludzi. Ja mialam codownego meza, codowna mame i tesciowa ktora pracuje na oddziale noworodkow - wszyscy bardzo pomocni, a jednak cos sie tam miesza w glowce.
Jesli chodzi o cesarke, to po pierszym porodzie tez dlugo utrzymywalam, ze jesli bedzie kolejny, to tylko cc, ale jak nasluchalam sie jakie komplikacje maja dziewczyny po cc, to teraz tez przystepuje do porodu SN
Poza tym panicznie boje sie ZZO - tez z powodu czestych komplikacji, a zwlaszcza paralizu ktory zostaje na cale zycie. Juz wole sie pomeczyc kilka(nascie) godzin, niz potem cale zycie ogladac swiat z wozka ;-)
Mam nadzieje, ze nikogo nie nastraszylam. Moze dosc makabrycznie to opisalam, ale takie mam wlasnie odczucia i wspomnienia