Ojej, ja dawno nie zaglądałam tutaj...dziś mi się przypomniało jak tak siedziałam i myślałam patrząc na moją małą pysię... Ja rodziłam SN, choć miałam jeszcze się upewnić u okulisty (mam -10 w jednym oku) ale nie zdążyłam bo ...zaczęłam rodizć dzień prze wizytą
Ale dziewczyny szczerze Wam radzę się wypytać lekarza o ten poród. No i na porodówce też powinni o tym wiedzieć, żeby nie było zamieszania jak u mnie. Przede wszsytkim piszę to żeby was trochę uspokoićć, ale też trochę ostrzec. Napiszę jak to było ze mną - jestem dowodem na to że się da urodzić naturalnie. Bałam się porodu strasznie, bo ja mam bardzo niski próg bólu - przy gorączce powyżej 37 stopni bolą mniej już paznikcie i włosy, a mąż musi mi tylko pić donosić bo ja nie mam siły na nic. Pomimo tego urodziłam siłami natury i owiem Wam, że jestem z tego bardzo bardzo dumna!To mój taki mały osobisty sukces. Pomyślałam, że skoro tyle kobiet przede mną urodziło, tzn że ten ból jest do przeżycia i był.
Ale wróce do tematu.... pisałam już Wam że wtedty w sierpniu miałam napad ale głupia nie pojechałam. Póżniej miała chyba w październiku następny taki większy więc wtedy od razu zapakowałam się i mnie zawieziono do rodiznnego Ten pod ekg mnie podłączył, ciśnieniomierz był elektroniczny więc nic mi zmierzył bo tylko błąd pokazywał. Dostałam połówkę metocardu chyba doraźnie i skierowanie do kardiologa.Ale pewnie same dobrze wiecie czy na NFZ pod koniec roku udało się coś zrobić. Poszłam więc prywatnie do naprawdę dobrego lekarza, załatwionego bardzo szybko. Lekarz ekg zrobił, ale nic ciekawego nie wyszlo tylko chyba niemiarowość oddechowa, więc pierdoła. Sprawdził badania - a jako, że w ciąży to miałam świeże i nawet na tarczycę miałam robione te różne recptory i inne antygeny. Pan doktor popatrzył wysłuchał i powiedział, że w ciąży nic nie może mi dać, bo wszsystko co działa na moje tętno, działa również na tętno dziecka, doraźnie dostałam jedynie receptę na jakiś lek. Poród SN - oczywiście nie ma żadnych przeciwwskazań. Dopiero po zakończeniu karmienia miałam się zgłosić na dalszą diagnostykę ewentualnie. W sumie nic konkretnego nie usłyszałam, ale szczerze mówiąc jak nie miałam nawet zapisu ekg, no bo rodzinny lekarz wpiał go do karty, to myślę że kardiolog nawet nie mógł za bardzo określić co to jest i co z tym zrobić. Ale powiem szczerze, że mnie to uspokoiło i jakoś sobie dalej żyłam. Czasem lepiej, czasem gorzej ale żaden napad duży sie nie pojawił.
Zaczęłąm rodzić dwa tygodnie przed terminem, dokładnie jak zaczął szaleć huragan Ksawery. Poród wydaje mi się, że poszedł gładko. Wg połóżnych rodziłam 6 godz i 25 minut - więc jak na pierwszy raz to raczej szybko. Po porodzie nie zrobiłam nawet kroku na podłodze. Położna przyprowadziła zwykłe łóżko tuż pod to porodowe i tylko musiałam się prześlizgnąć z jednego na drugie. Dwie godzinki odpoczynku na łóżeczku z malutką- mąż przy boku. Nasze pierwsze szczęsliwe chwile wspólne... Pierwze i na szczęście nie ostatnie. Jeszcze do dziś mi łzy nachodzą jak o tym pomyślę. Połóżna mnie szykuje na zwykłą salę, malutka już odwieziona, ja za chwilkę też mam jechać do niej i wtedy bum! Czuję, że się zaczęło. Serce w gardle, bije jak oszalałe, na początku myśle, że nie jest źle. Ale próbuje powiedzieć połżnej ale jest coraz gorzej bo już trudno mi mówić. Położna szybko wzywa ginekologa. Mąż próbuje wytłumaczyć wszystko, ja próbuje dopowiadać trochę ale nie jest dobrze. Ginekolog daje mi tlen i chce mi podać hydrokortyzol ale się okazuje że nie ma... robi się coraz głosniej wokół mnie. Wzywają ekg, pielęgniarka poszla po leki, wzywają mojego kardiologa. Na szczęście jest ordynatorem w tym szpitalu co rodziłam więć jest. Ja mam wrażenie, że trwa to wieki.Na pół siedząco leżę na tym łóżku i coraz bardziej nie wiem co się dzieje. Coraz więcej ludzi wokół mnie. Leków nie ma, ekg nie ma kardiologa nie ma. Pielęgnarka mierzy ciśnienie - 60 na lewdwie słyszalne 20. Przybiegaja leki ale nic nie daje. jest w końcu kardiolog - na szczęście poznaje mnie choć byłam u niego tylko raz. Przychodzą wszsycy ginekolodzy z oddziału i debatują. Ja się patrzę tylko w oczy męża, który ze mną oddycha. Mówi mi wdech i wydech - ja patrze i kiwam głową i oddycham. Lekarze nie wiedzą czy to jest sprawa serca, czy to zatorowość - tak wnioskuję z ich rozmów. W końcu ginekolog mnie bada - ale "podwozie" jest ok. Przychodzą anastezjolodzy. Każą mi się położyć ale jest jeszcze gorzej bo zaczynam się dusić. Po prostu nie mogę złapać tchu. W tym momencie mąż jak wspomina to spojrzałam na niego i zaczęłąm się z nim żegnać - ja średnio to pamiętam. Mężowi każą wyjść. Dyskusja trwa co robić i co to jest. Postanawiają mnie zabrać na OIOM. Ja szukam męża wzrokiem, al nigdzie go nie ma... Na oiomie podłączają mnie do monitora, robią EKG myślą co dalej. KArdiolog jest nie na swoim terenie więc za bradzo nie chce się wtrącać, natomiast reszta nie wie co robić. W końcu coś chcą dać, ale się okazuje, że znów nie ma jakiegoś leku. Pielęgniarka gna na inny oddział. Ja znów się duszę i słyszę, że chcą mnie intubować co jeszcze bardziej mnie wprowadza w taki stan. Podają lek, ale nie ma reakcji, następną dawkę dwa razy większą. i to jest ostatnia rzecz jaką pamiętam... Wprowadzili mnie chyba w śpiączkę farmakologiczną, bo obudziłam się dopiero za jakiś czas....
Powiem szczerze, że do dziś mnie męczy to co się stało. Ale wiecie dzieczyny co Wam powiem? Jak patrzę na moją dziidzię to było warto.. Przeżyłabym t jeszcze raz, nawet jakby miało się to tak samo zakończyć. Wiem, że miałam dużo szczęścia. Bo nie chcę myśleć co by się stało gdybym dostała napad podczas porodu...
Dlatego warto żeby chociaż na porodówce wiedzieli o tym, albo był kardiolog w pogotowiu. ..