no to kolej i na mnie. oczywiście jak Lila da...;-)
15.11 w środę byłam w szpitalu na ktg i badaniu przez moją ginkę. powiedziała że jeszcze nic, skurcze minimalne a rozwarcie na pół opuszka palca. ale jak przyszłam do domu to mocno krwawiłam i bardzo bolał mnie brzuch, przy czym ginka powiedziała że tak będzie po tym badaniu. brałam Nospę i żaliłam się tu na forum że jeszcze długo mogę poczekać...
jest noc, 1.00, obudził mnie bardzo bolesny ból brzucha. ponieważ nie miałam skurczy przepowiadających, stwierdziłam że to może znowu po tym badaniu a nospa nie działa. ból był tak silny że zagryzłam poduszkę. potem przeszedł i za jakieś 10 min znowu. i potem znowu za 8. przeraziłam się. jak poczułam jak silny to ból stwierdziłam że nie chciałabym jeszcze rodzić. bardzo szybko skurcze zaczęły się pojawiać co 4 min. wstał mój mąż i ja oznajmiłam że jak bóle będą co 2, 3 min. to jedziemy do szpitala. chciałam się wykąpać i ogolić dokładnie krocze ale nie było o tym mowy. było mi niedobrze, wiłam się z bólu i co chila chciało mi się kupę...przypomniało mi się że to są właśnie oznaki porodu...jechałam do szpitala samochodem na klęczki pomiędzy fotelami, w pidżamie /nie byłam w stanie się nawet przebrać/ na klęczki. każda wyboja na jezdni sprawiała gorszy ból i szybszy skurcz. w szpitalu byłam ok 3.00, skurcze były już co minutę. zrobili mi ktg i oznajmili że to nie te skurcze, że jeszcze sobie pocierpię i to długo. przeraziłam się bo naprawdę cholernie bolało, płakałam i wiłam się, a te położne takie niemiłe. po zbadaniu miałam rozwarcie na trzy cm. kazali mi skakać na jakieś beznadziejnej piłce. czułam jeden wielki ból i nie mogłam wtedy ruszyć się, w słyszałam tylko jakieś beznadziejne pytania /np jaki zawód mam ja czy mój mąż - nawet nie wiedziałam/. dałam znak mojemu mężowi żeby dzwonił po prywatną położną, miałam nadzieję że ta da mi coś przeciwbólowego. w międzyczasie zbadał mnie lekarz i stwierdził rozwarcie na trzy palce, a jego palce to duże palce. Jezu jak to badanie bolało. każdy kto mnie dotknął był niemiło potraktowany w moich myślach. cały czas myślałam żeby tylko nie zwymiotować na podłogę. przyszła moja kochana siostra, która jak się okazało miała dyżór na innym piętrze /jest pielęgniarką anestezjologiczną/ i przeraziła się że tak często mam skurcze. darłam się w niebogłosy, płakałam, prosiłam o cesarkę /chyba jestem bardzo mało wytrzymała na ból/. mąż pojechał po położną. salowa zrobiła mi lewatywę, przy czym chyba źle włożyła wężyk bo byłam cała mokra, ta substancja wyleciała na zewnątrz więc rodziłam w szpitalnej koszuli bo drugą miałam już ytylko do karmienia. golenie krocza też wspominam okropnie. niby nie boli, ale jak ma się skurcze co kilka sek. to trudno wyleżeć na plecach. siedząc na kiblu /po lewtywie/ już czułam skurcze parte, bałam się że urodzę do kibla. a każdy się podśmiewał że to niemożliwe. jak przyjechała moja położna, zbadała mnie to stwierdziła już rozwarcie pełne i powiedziała "no to zaczynamy rodzić". przyleciał mój mąż, tak bardzo się cieszyłam że jest przy mnie on i moja siostra, lekarz stał przy oknie z założonymi rękami i tylko się patrzył. potem nie bardzo wiem co się działo. parłam kiedy mi kazali, czasami musiała usiąśc po turecku i znów przeć. chyba ból przesłonił mi myśli. momentami słyszałam jak położna mówiła "jejku jakie czarne włosy, nic nie widzę tylko te włosy, no Ania przemy, mocno, mocno.../chyba wyprosiłam coś przeciwbólowego bo dostałam kroplówkę, ale ból się nie zmniejszył.jaka była moja radość jak położna powiedziała że jeszcze jakieś 7 min. jak będę dobrze parła. niunia urodziła się o 4.35. pamiętam jak leżała w moim rozkroku, ledwo ją widziałam ale była przecudna. ja trzęsłam się jak oszalała, nogi latały mi i nie mogłam tego powstrzymać. marzyłam żeby to się skończyło...chciałam iść spać. ale jeszcze łożysko. jejku jak ja zaczęłam ryczec że już nie mogę...to było coś strasznego...ale urodziłam i łożysko. potem szycie...nie dałam się zbadać ale słyszałam tylko że mocno popękałam. szukali mojej siostry do znieczulenia która poszła na noworodki patrzeć na moją dziewczynkę. potem tylko chciałam powiedzieć że bardzo kręci mi się w głowi i czy to normalne ale nie zdążyłam bo odpłynęłam. obudział sie po trzech godzinach. szyli mnie dwie, chirurg również. popękałam bardzo wewnątrz i na zewnątrz az po odbyt. miałam zakaz wstawania przez conajmniej dwa dni. problem z sikaniem /nie umiem na leżąco do basenu/, musiałam przez cewnik. dieta tylko płynna i to jak najmniej, najlepiej nic nie powinnam jeść żeby się nie załatwiać bo znowu popękam. przynieśli mi niunię i płakałam ze szczęścia i z bólu. nie mogłam się ruszyć. krew ze mnie wypływała litrami. brak mleka i bolące piersi też barzo mnie osłabiały, w dodatku niunia płacząca bo nie mająca co jeść. Lila dostała 9 punktów w skali Apgar. podobno nałykała się bardzo dużo wód płodowych i przez cała pierwszą dobę miała odruch wymiotny, więc nie chciała ssać. w pierwszą noc mi ją zabrali a potem to już była walka z wiatrakami. ja która nie mogłam wstawać, o chodzeniu nie wspomnę i Lila która ciągle płakała dopóki nie pojawił się pokarm. bo pojawił się w końcu, stwierdziłam że to cudownie, że mogę wszystko przetrwać żeby niunia nie cierpiała. był również i nawał /dobrze że trwał tylko dwa dni/, ale piersi, brodawki do tej pory mnie bolą bardzo. ja cały czas na zntybiotykach, dowiedziałam się że prędko nie wyjdę ze szpitala. zaczęło się obwinianie dlaczego tak popękałam. dr mówi że takie słabe tkanki mam że teraz to tylko cesarka /i dobrze/ ale cały szpital twierdzi że to źle przeprowadzny poród. że parłam nie wtym momencie co potrzeba. moim zdaniem to wina położnej ale każdy rzucał się na lekarza. mój mąż zrobił mu awanturę /już w dniu wypisu/ i zagroził prokuraturą. dodam że to było drugie takie groźne popękanie przez rodzącą w moim szpitalu. teraz jak jestem w domu mam dobrą opiekę przez tego lekarza. nawet specjalnie jeżdżę na opatrunki i on specjalnie przyjeżdża. chyba się wystraszył, w szpitalu też taki milutki był jak nie on. ja przeleżałam 9 dób w szpitalu. na sam koniec Lila dostała takiej żółtaczki /20bilirubiny/i jakieś infekcji, że były tylko lampy, kroplówki i antybiotyki. nawet siniaki po wenflonach miałyśmy w tych samych miejscach. ale wreszcie dowiedziałam sie o wyjściu. mimo że w domu nie było tak cudownie jak przypuszczałam /ryczałam non stop/ to cieszyłam się że jestem już poza szpitalem. teraz wiem że muszę czesto kontrolować się u chirurga /moje zwieracze odbytu mogą nie trzymać:sick:, bardzo nieprzyjemne/.no i doszły kłopociki z niunią o czym pisałam na "radości i kłopociki świeżo upieczonych mam/ ale uwielbam moją kruszynkę. ostatno w nocy miałam jej dość ale potem ładnie się przeprosiłyśmy...a to co dzieje się teraz to już komletnie inny wątek.