Wiesz, Izko, ja jestem pod tym względem może przewrażliwiona, ale... Mam ojca rolnika, więc wiem co się wyprawia z tymi warzywkami, które kupujemy "dla zdrowotności" w sklepie. Dodatkowo robię doktorat z chemii, i to już w ogóle gwóźdź do trumny... Czasem lepiej żyć w niewiedzy
.
Ale podam przykład:
Masz może dostęp do "wiejskiej cebuli"? U nas w domu dusi się taką wiejską cebulę, i podaje do obiadu zamiast ziemniaków. Ilości ogromne, na raz schodzą 2 kg tego warzywa, ale nikt nie ma wzdęć. Gdy jem sałatkę, w której jednym ze składników jest cebula sklepowa, wzdęcia mam gwarantowane. Dzidki mogą mieć wzdęcia z dokładnie tego samego powodu.
Dodam, że w swojej "karierze naukowej" nawdychałam i opiłam się różnych rzeczy, i nigdy po niczym nie miałam przebojów jelitowo-żołądkowych. A po głupiej pryskanej cebuli potrafię dostać bólu brzucha.
Hyhy, po porodzie mama zadzwoniła do mnie do szpitala i powiedziała, że mi marchwi tarkowanej przywiezie. I żeby mnie zachęcić, powiedziała: "Agnieszko, dobra jest, każda sztuka robaczywa" :-). Bo robak syfu nie ruszy :-).
No i mój prywatny pogląd na temat alergii. Myślę, że znaczna część alergii pokarmowych, to nie są alergie na jajka, ale na antybiotyki którymi profilaktycznie faszerowane są nioski trzymane na kupie, piętrowo w klatkach. Nie na truskawki, ale na opryski, którymi są traktowane. Nie na cytrusy, a na środki którymi są polewane, by przetrzymać długi okres transportu.
Chyba każda z Was zauważyła, że gdy położy się w lodówce jabłko/pomarańczę/rzodkiewkę, to potrafi przeleżeć tam miesiąc czasu (mam w domu grapefruita, którego coś nie mogę zjeść - leży na półce od mojego ślubu, od lipca, w stanie nienaruszonym). Gdy się je umyje, osuszy, i położy na tej samej półce, to spleśnieje/zgnije po tygodniu.
Ale nie obrażę się, jeżeli będziecie mnie traktowały z przymrużeniem oka
. Każdy ma swojego bzika, a moim jest chemia
.