reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

opowieści z porodówek

No i wepchałam sie w kolejkę ;)
Czułam, że po odstawieniu tego fenoterolu lekko mnie brzuch pobolewa w nocy, ale trwało to już trzecią noc, więc myślałam, że to nic takiego...
Dalej fragment zacytuję:
hello, jest tu kto...?
szlag, jak mnie boli... jak bardzo regularne maja byc te skurcze?

u mnie wygląda to tak:
1:42
2:00
2:19
potem stwierdziłam, że musze jeszcze się wyspac jesli to ma być dziś i że jakoś to przetrzymam, więc przysnęłam...
dalej...
4:16
4:22
4:32
4:36
4:43
i teraz to spac już się nie da!
dalej...
4:53,
a o 4:59 wody mi odeszły :)
do zobaczyska kobietki za kilka dni :*

Z tymi wodami, to smiesznie było, bo chwilę przed obudził się mój M. (sama go nie budziłam, bo nie byłam pewna czy to już, czy nadal tylko przepowiadające). A dzień wczesniej bardzo prosił, żeby młoda własnie tego dnia postanowiła dołaczyc do naszego świata, bo mu sie na zajęcia iść nie chciało :p Więc mówię do niego: "chyba wyprosiłeś...", a on: "co wyprosiłem?", ja: "skurcze mam od drugiej w nocy, ale nieregularne", aż tu nagle CHLUST i znów ja: "no to koniec!", a on: "co koniec?". Poleciałam do łazienki trzymając się za tyłek i wtedy zauważył :)

Po odpłynięciu wód skurcze nie były już takie silne.

Potem szybki prysznic, dopakowanie torby, M. wziął psa na spacer, przyprowadził auto ze strzeżonego i w drogę.

W szpitalu byliśmy ok. 6:30. Na IP pusto. Zbadali mnie, rozwarcie na 4 cm. Zawieźli na porodówke i podłączyli pod KTG. Niestety mój M. musiał zostać, mógł przyjść do mnie dopiero po badaniu... :/ Jak leżałam pod KTG znów dostałam silnych skurczy. Patrzę na ten aparat, a tu zaledwie 60, a ja się z bólu wiję. Troche mnie to przeraziło, bo wiedziałam, że skurcze nawet 100 mogą przekroczyć... Jednak mozna sie po czasie do nich przyzwyczaić i później to ruszały mnie te od 85 w górę, a te słabsze to lajcik ;P Jak mnie odłączyli, to akurat przyszedł M., a mnie wysłali na lewatywę i pod prysznic. Poszliśmy razem pod ten prysznic i wytrzymałam tylko 10 min, bo myslałam że mnie zaraz rozerwie od środka - to były najgorsze 3 skurcze w całym porodzie. Czułam jakby mi ktoś tonę żelaza wsadził w miednicę... (wtedy nie wiedziałam, że to juz parte się zaczęły). Aż nie mogłam się sama wytrzeć i ubrać. Gdyby nie mój M., to bym chyba naga z pod tego prysznica wyszła ;) Na szczęście po powrocie do sali porodowej zaraz przyszła położna ze stazystką i mnie zbadały. Tzn. na szczęście, bo stwierdziły rozwarcie na 8/9 cm i zaczął się wreszcie poród, ale na nieszczęście badała mnie ta stażystka - łapę chyba całą włożyła i główkę dziecka badała. Macała ją dobrych kilka minut. Miałam ochotę rzucić się na nią!!! Ból masakryczny... Na początku parłam leżąc na boku - M. musiał mi trzymac noge, bo sama nie miałam siły, potem rozłożyli łóżko, zbiegł się chyba cały personel ( \z nami to chyba z 10 osób w pewnym momencie było!) i po kilku skurczach młoda była juz z nami. Skurcze parte dla mnie nie były takie złe - najgorzej było jak nie mozna było przeć, bo jak mogłam przeć, to skupiałam sie na parciu i już było ok.

Położna była super! Bardzo mnie mobilizowała, tłumaczyła co i jak po kolei mam robić. Czasem musiała na mnie krzyknąć,ale to było bardzo pomocne i potem jej za to dziekowałam. Nie wierzyłam, jak mówiła, że juz widzi główkę, a jak ja chcę ją zobaczyc, to jeszcze musze się tylko troche przyłożyć. A tu rzeczywiście po chwili zobaczyłam główkę i ramionka, aż w końcu wyciągnęli ją całą i połozyli mi na brzuch. Przeżycie niesamowite! Nigdy tego nie zapomnę - taka była fioletowa, brudna i zarazem piękna i to jej rozczulające "Meeee, meeee" (niczym koza dosłownie ;P), które usłyszałam jako pierwsze.

Poród łożyska też szybko poszedł i prawie wcale go nie czułam. Nacięcia tez nie poczułam. Za to zszywanie było tragiczne... Szyła mnie ta stazystka pod okiem jakiejś lekarki. Trwało to prawie godzinę. Wtedy to już myślałam, że jej wszystkie kudły powyrywam!!! Bolało mnie jak nie wiem co! Musieli jeszcze raz mnie znieczulic, bo nie pozwoliłam im szyc dalej, co niestety za wiele nie pomogło i dalej bolało... Mała w tym czasie cały czas leżała mi na brzuchu. Próbowałam ją nakarmić, ale tak mnie bolało, że się cała spięłam i nam nie wychodziło. Ja cała spocona, trzęsłam się, mała płakała i tak nici z tego karmienia wyszły... :/ Wtedy byłam na prawdę wściekła!!! Udało się dopiero jak mnie skończyli szyć, a małą zmierzyli, zważyli, umyli itd.

Ogólnie, gdyby nie to szycie, to poród wspominam dobrze. Może dlatego, że był krótki i bez komplikacji. Akcja porodowa postępowała samoistnie. Na koniec (chyba na ostatnie 10 min II fazy) podłaczyli mi tylko kroplówkę, ale nie czułam w ogóle róznicy. Od przyjazdu do szpitala trwał niecałe 3,5 godziny (w tym II faza porodu - 18 min.). Nawet nie skorzystalismy z żadnych metod, których nauczyliśmy się w szkole rodzenia, bo czasu nie było ;) Mimo to, obecność M. niezastąpiona - był, trzymał mnie za rękę, przypominał o oddychaniu, potem pilnował małej jak ją zabrali, więc byłam spokojna.

Chyba jeszcze raz się zabawimy w taką przygodę ;)


edit: nie wiem, czy ktoś to jeszcze czyta, ale jeśli tak, to czuję się zobowiązana po czasie dopisać jeszcze kilka moich przemyśleń.
Opis porodu pisany na świeżo, kiedy jest przy mnie najukochańsze szczęście i nic już innego się nie liczy może być nieco zdeformowany... nie neguję tego co napisałam powyżej, ponieważ były dobre momenty, jednak w tej euforii umknęły mi gorsze chwile (może wyda się to wam mało istotne, jednak ja czuję się z tym źle):

hmm.. tak porodowo tutaj... mój nie był zły - krótki i bez komplikacji. jednak po czasie stwierdzam, że byłam kompletnie nieświadoma tego co się wokół mnie dzieje - kto jest przymnie (czy to lekarz, czy położna, czy pielęgniarka, czy stażystka, czy studentka), co robi i dlaczego, ani nawet czy się na to zgadzam, czy nie. było mi totalnie wszystko jedno... zn. nie było mi wszystko jedno, tylko nie byłam w stanie myśleć i zastanawiać się czego chcę i jak mi będzie lepiej. nikt mnie o niczym nie informował, nie pytał o zgodę. traktowali mnie przedmiotowo - po prostu kolejny przypadek, kolejna pierwiastka rodzi, nic nowego. teraz czuję się oszukana i wykorzystana... nawet jak miałam jakieś przebłyski i mówiłam, że na boku było mi lepiej przeć niż na wznak, to wszyscy mieli to w d..pie. staram się nie analizować tej sytuacji, bo tylko wzbudza to we mnie negatywne emocje, ale czasami samo wpada do głowy.. :/ jedno wiem na pewno - kolejny poród już za półtora roku i z pewnością będzie to cc (również ze względu na tragiczne gojenie się krocza i obawę, że każdy poród jest inny i może się okazać, że drugi będzie cięższy).

Niestety, moje zdanie jest takie, że w Polsce wciąż nie szanuje się rodzących kobiet. Mam nadzieję, że kiedy moja córka będzie rodzić to się zmieni, bo przecież nie jest problemem przedstawić się pacjentce, powiedzieć jakie badanie będzie się wykonywało i dlaczego, czy będzie bolało, na co się przygotować, jakie leki się podaje i dlaczego, wytłumaczyć czy jest to konieczne - to daje kobiecie (przynajmniej mi) poczucie bezpieczeństwa i komfort psychiczny.

Żałuję, że nikt mi tego nie powiedział jak byłam w ciąży. Wszyscy zapewniali, że jakoś to będzie, nie jest źle, tyle kobiet rodzi... fakt. Ale gdybym wiedziała, że tak będzie, to nigdy nie zdecydowałabym się na sn :/ Ja z pewnością nie będę opowiadała swojej córce o porodzie w samych superlatywach.
 
Ostatnia edycja:
reklama
P jak porod. odc 1 i ostatni;)
fenoterol odstawiony z koncem 36 tc. skurcze przepowiadajace jednego dnia co kilka minut non stop innego tylko kilka w ciagu dnia. i tak sobie czekalam na TEN dzien. okropna hustawka nastroju. na zmiane smiech i lzy. nie moglam sama ze soba wytrzymac. brrr.
18.05 rano (38+4dni) niteczki swiezej krwi na bieliznie- juz blisko do spotkania z Laurka.
skurcze bardzo czesto, co 7-8min, przez 2-3 h regularne, po prysznicu sie rozregulowywaly i taka zabawa w kotka i myszke do wieczora. mniej wiecej do 18ej byly znosne. pozniej zaczely sie robic bardziej bolesne ale odstep miedzy nimi sie nie skracal. tak wiec od 18 do 22 skurcze co 6min i decyzja zeby pojechac to sprawdzic. zwlaszcza, ze byly na tyle bolesne, ze uniemozliwialy robienie czegokolwiek. ( mala dygresja- w skurczu stawalam krok od sciany, pochylalam sie tak zeby glowa oprzec sie o sciane i dlonmi glaskalam po bokach brzuch- nie wiem skad mi sie to wzielo ale czulam, ze tak MUSZE i juz. taki automatyzm. jakbym to miala w biosie zaprogramowane;). nawet na izbie tak robilam)
IP szpitala orlowskiego w wawie.
ktg skurcze co 6 min 100% i wiecej. nie daje rady lezec. pozwalaja usiasc w czasie badania. ale to za malo. ja MUSZE stac. ok brzuch b.maly wiec zapis na stojaco tez sie udal.
badanie lek- no nie wierze- rozwarcie na 2cm? myslalam, ze uslysze z 7cm :(
ale decyzja lekarza zostajemy bo skurcze jak petardy. sala do porodow rodzinnych- b. fajna z wanna i wszystkimi bajerami. polozne super fajne. maz ze mna. jest ok. dostalam scopolan na relaksacje szyjki. od 22 do 2 rozwarcie wzroslo do 4cm ale dalej nie idzie. super moge dostac znieczulenie. jasne, ze chce. i zrobilo mi sie blogo. cudownie. smialam sie, zwiedzalam caly oddzial. wyglupialam z mezem. (w ktg dalej skurcze ponad 100% co 3-4 min) polozne mowia, ze do switu bede miala Laure po drugiej stronie. czego chciec wiecej.
niestety po kolejnych 8h szyjka rozwarta na 8cm i dalej nie da rady. rabek trzyma tak, ze nawet lek recznie (chyba z calej sily hehe) nie dal rady jej rozmasowac. przebicie pecherza plodowego tez nic nie dalo. kolejne dawki znieczulenia juz nie dzialaly. glowa malej wysoko. cudowna decyzja lekarza- cięcie.
(kolejna dygresja- obecnosc meza przy porodzie- bezcenna- choc nie bylam 100% zwolenniczka teraz ani troche nie zaluje)
sala operacyjna, juz mi dobrze. maz niestety nie mogl byc na sali. sama operacja byla jak masaz relaksujacy. podobalo mi sie. caly czas zarty z lekarzami. pokazali mi Laure. spodziewalam sie 4kg a tu takie Malenstwo, cudowny placz. polozyli mi ja kolo glowy i wylalam rzeke slodkich lez ze wzruszenia. 3230g. 52 cm. godzina 13.05. 10pkt Apgar. 19 maj 2010. zapamietam do konca zycia.
na pooperacyjnej telepalo. pozniej faktycznie bolala rana po cieciu. i boli troche do tej pory. ale do zniesienia. pierwsza noc moglam sie wyspac. zmeczenie okrutne. nastepnego dnia i cala noc corcia byla juz ze mna. i olsnienie- nie Laura tylko Alicja. Mąż przyszedl z ta wiadomoscia. oczywiste..przeciez to mala Ala. (wogole wczesniej nie bralismy tego imienia pod uwage).
po drugiej dobie wypis i tak od wczoraj jestesmy juz w domu.
ps. nie wiedzialam, ze mozna tak mocno kochac. patrze sie na Nia jak spi i lzy same mi leca. z milosci.
ps 2. szpital orlowskiego okazal sie strzalem w 10. nie doszukalam sie ani jednego minusa. pelen profesjonalizm i ludzkosc w parze. rzadkie ale spotykane.
 
No to kolej na mnie :-D

Od początku: 7 maja - piątek stawiliśmy się u teściów i tam czekaliśmy na rozwój akcji. W nocy poczułam bóle jak na miesiączkę, od 4 rano bóle zrobiły się regularne, poczekałam aż małż się obudzi, powiedziałam zeby się umył i pojedziemy na IP żeby mnie zbadali bo nie wiem czy to to czy nie to :-) - pomna słów mojego gina który kazał mi leieć jakby tylko się coś działo - najwyżej mnie zbadają i odeślą - tak też zrobiłam. Jak zajechaliśmy do szpitala to wszystko zaczęło się uciszać i po zbadaniu lekarz stwierdził że to jeszcze nie te skórcze tylko przepowiadające (kurde żeby człowiek wiedział jakie to te skórcze mają być :eek:), ale rozwarcie na 2 cm i skrócona do 1 cm szyjka, więc położyli mnie na obserwacji na porodówce a potem myślałam że potuptam grzecznie do domku, a tu zonk :dry: - Patologia ciąży i utknęłam w szpitalu zła jak osa na mojego gina. Przez weekend nic się nie działo, w pon wrócił ordynator, myślałam ze mnie puszczą bo mam 2 tyg do terminu a tu zostałam wysłana na porodówkę na tzw monitoring ( po tym dużo dziewczyn zaczynało rodzić) - specyficzna metoda która polega na podłączeniu na kilka godzin pod KTG i podają jakąś globulkę. Wyszłam z tamtąd wymęczona jak nigdy dotąd, oczywiście akcji 0, troszkę brzuch się stawiał, pobiegałam po schdach ale i to niewiele dało. jedynie rozwacie poszło do 3 cm i szyjka zgładzona. Kolejnego dnia myślałam że mnie wypuszczą - a tu znowu zonk :dry: - idzie pani jutro na porodówkę, będzie kroplówka rozkurczowa. W piątek rano pielęgniara wyciągnęła mnie z łóżka o 6 rano na lewatywkę :sorry:, a ok 11 jak się zwolniła porodówka zostałam zaproszona na salę. Szybki telefon do małżam który już zdążył zwątpić że urodzę przed terminem i nawet nie brał aparatu, więc teść musiał szybko dowozić później.
Po 11 podłączyli mi kroplówkę, leżałam w sali rodzinnej środkowej, a po obu stronach były inne sale w których dziewczyny były w ostatniej fazie porodu - krzyk straszny, więc leżałam pod tą kroplówą, nic się nie działo i ryczałam słuchając tych krzyków, wiedząc że i mnie to nie minie :tak: Cudowna położna co chwilę wpadała tylko do mnie i błagała żebym tego nie słuchała. A potem przynieśli mi na salę jedno z urodzonych dzieci - bo w mojej sali było podgrzewane łóżeczko i znowu ryczałam ze wzruszenia i nie mogłam się już doczekać. Oczywiście kroplówka szła - zero skórczy. Rozmawiałam sobie z przechadzającym się personelem i małżem.
Ok 13 nagle zaczęłam czuć jak brzuch zaczyna mi się mocniej naprężać. Ponieważ leżałam cały czas na łóżku położna zaproponowała żebym przeszła na piłkę to może coś się rozkręci. Zbadała mnie i stwierdziła 4 cm rozwarcia i brak szyjki, stwierdział że ma idealną sytuację startową i strasznie szkoda by było żebym nie urodziła, ale skórcze słabe i nieregularne. O 13.15 kręciłam tyłkiem tą piłkę i nagle poczułam że coś strzeliło, zrobiło się mokro na całym podkładzie który miałam na piłce - myślę sobie " cóż - człowiek chyba traci kontrolę nad fizjologią" i nagle mnie oświeciło - kurde wody!!! Mówię do małża - leż do położnej powiedz że mi chyba wody odeszły.
Położna wpadła - zbadała mnie i stwierdziła że faktycznie worek pękł - wody poszły i stwierdziła " No to teraz już nie ma odwrotu - rodzimy na 100% :-D" Zapytała czy chcę ZZO, bo to ostatni moment, ale ponieważ skurcze są jeszcze nieregularne, to ZZO może je zatrzymać, powiedziałam że wytrzymam (naiwna) - ważne żeby szło dalej. Położna zaczeła szybko przygotowywać salę do porodu - wyciągała jakieś maszyny i stoliki w szale. Jeszcze podpisałam zgodę na nacięcie krocza i heja... Spojrzałam na zegarek i zaplanowałam że urodzę do 16 :-) - mówię do położnej "dłużej tu nie zostaję"
Wlazłam z powrotem na piłkę i kręciłam a małż masował mi plecy bo miałam już bóle z krzyża. Po 15 minutach stwierdziłam że zaraz odgryzę pelotę od KTG i mówię do małża - "leć niech mi dadzą anestezjologa bo zaraz komuś krzywdę zrobię"
PoŁożna przyleciała - kazali mi przejśc na łóżko i w tym momencie sparaliżowało mi całe ciało - skórz był tak silny że objął wszystko łącznie z twarzą - wykręciło mi wszystkie kończyny, myślałam że oszaleję ze strachu - nawet nie mogłam krzyczeć bo miałam sparaliżowaną twarz - patrze na małża i położną a oni stoicki spokój :sorry: - wkurzyłam się tym okropnie, bo nie reagują (małż najpierw się przeraził ale patrzył cały czas na reakcję położnej i widząć jej spokój też nie panikował) - ja myślę - zwariowali mnie sparaliżowało a oni nic!!!
Ale ze skórczem przeszedł paraliż - położna mnie bada i słyszę - bardzo mi przykro ale na ZZO za późno - jest rozwarcie na 8 cm, zaraz rodzimy. Mówię, ok, ważne że już bliżej niż dalej, za 5 min przyszedł ordynator i też mi tłumaczy że na ZZO już za późno - zbadał mnie i mówi że pełne rozwarcie, po czym nagle weszło do sali 3 lekarzy, a ordynator zaczął mi ich przedstawiac po kolei :sorry: i mówi że będą odbierać mi poród. Myślę sobie "koleś mam 10cm rozwaria - skończ te konwenanse bo zaraz odgryzę komuś rękę" No i zaraz bóle parte - to były jaja największe, przewracali mnie co jakiś czas na bok bo mały nie chciał schodzić i to był bó przy którym ląduje się na orbicie - lekarz prowadzący trzymał mnie za rękę (zachwiany instynkt samozachowawczy :confused:- jedną ręką a drugą cały czas trzymał pelotę na tętno małego - o dawało mi mega komfort psychiczny bo 99% lęku porodowego było o to żeby z Jaśkiem było ok).
W końcu przeszłam do pozycji horyzontanej i już tylko wypychałam - 4 parte i najpiękniejszy krzyk na świecie, a potem para takich baaardzo zdziwionych oczek wylądowała na moim brzuchu, a ja zrobiłam równie zdziwione oczy :-D
Poród od pierwszych odczuwalnych skórczy trwał trochę ponad 1,5 godź, urodziłam o 14.40, więc przed 16 już mnie na porodówe nie było ;-)
Później szycie - da się przeżyć, ale od tygodnia moje życie koncentruje się na obolałym tyłku i po prostu zdycham. jutro ide na zdjęcie szwów , mam nadzieję że będzie lepiej, no i nie uniknęłam hemoroidu :no: Ale ogólnie traumy nie mam i ile razy wspominam tą szaloną akcję to śmieję się jak wariatka z tego - bo działo się, działo :tak: Kolejna taka akcja najwcześniej za 3 lata :-D
 
WITAJCIE PO MGA PRZERWIE
Czas na moją opowieść, najpierw wylądowałam na długi wekend na patologi bo podejrzenie cholestazy , którą wykluczono po 6 dniach do domu .Już liczyłam na to żeraczej zostanę bo to 2 dni po terminie ale niestety zero akcji i jeszcze się okazało że skoro mam niereguarne miesiączki to data porodu może być zła a usg to maja w nosie bo to badanie pomocnicze szok.
Kazali się stawić 10.05 śliczna data na poród a tu cicho i głucho , dnia natępnego zaplanowano 1 indukcję czyli oxy, położna jak mnie zobaczyła to od razu mówi nic z tego ale mąż ze mną był, grał na komórce skórcze znośne dopiero przy końcu kroplówki jak leżałam bokiem mała zaczeła się wstawiać w kanał i wtedy to czułam i kręgosłup i nerki i wszystko jak by mnie kto od środka rozrywał , efektem pierwszej indukcji było ustawienie się główki osiowo.Następnie wekend czyli nic się nie dzieje'' może panią ruszy '' jak słyszałam ten text to mną żucało . Cały oddział mnie znał wszystkie co ze mnią przyjęte już porodziły a ja mam sobie odpoczywać , no wkońcu jakiś lekarz stwierdził ze może założą mi cewnik dopochwowy i na drugi dzień oxy , powiedziałam mężowi przyjechał jak mi założyli ten śmieszny balonik , przez 30 min było śmiesznie ale potem ciągły ból przez 2 h potem już skurcze co 8 min potem co 12 aż się rozeszły po kościach. Rano na oxy nie kazałam mężowi przyjeżdzać bo nie ma po co w razie w zadzwonię ale i tak przyjechał na chwilę a potem szedł do pracy . Kroplówka nic nie dała za to po cewniku rozwarcie do 3-4 cm ale nadal cisza , ja już lekka panika tyle dni po terminie i nic kolelne dni na wypoczywaniu w szpitalu a mnie szlak trafiał ja chcę rodzić a nie leżeć.
Ich o nie interesuje natura to natura , a ja w oczach zielone wody .Czekałam cicho do 14 dni po terminie i nadszedł 15 dzień po terminie , moja cierpliwość i dobry chumor poszły na spacer obchód, no my nie wiemy co z panią zrobić trzeba czekać ja im na to do kiedy ja 43tydzień zaczynam , ale ma pani nieregularne miesiączki ja na to to od tego jest termin usg a najdalszy miaam 4 maja wg om 2 maja czyli 2 dni różnicy. No dobrze to zbadamy .Cały czas na tel. z mężem on zły ja też już mnie się ryczeć chciało ale nic mówię poczekam na badanie dzieć duży wód pełno zbadali i mówią czy chcę zeby mi pęcherz przekłuli to już napewno na patologię nie wrócę .No ja nic oczywiście przebijajcie , jakaś masakra ponad 30 min walczyli za nic nie mogli przekłućjeden mio brzuch uciska ona mi wśrodku grzebie boli jak cholera a oni grzebią i nic bo gruby pęcherz wkońcu się udało cały zabiegowy w moich wodach i moje pytanie jakie wody ale na szczęście czyste.Uff co za ulga , spakować się i na porodówkę .Mówię do męża ze jeszcze czas bo po przekłuciu czekają 4h zanim podadzą oxy potem druga i jak nadal nic to cc.
Po jakimś czasie poczułam lekkie skurcze ale nadal nic ciekawego , położna super babka zajżałą i mówi ze ciężko będzie bo główka wysoko i tak dziwnie jak by rozwarcie wew było większe niż zew , ale czekamy ze mnie się leje wody jak w studni , przyjechał mąż podali oxy i się zaczeło rany prawie od razu skurcze najpierw takie do wytrzymania podłączyli pod nst ja gruba nogi opuchnięte jak banie ja gadam że chce chodzić kucam kręcę biodrami położna co jakiś czas zagląda wkońcu bóle nie do zniesienia krzyżwe i wogóle położna woła lekarza badanie rozwarcie na 6 ale główka nadal wysoko , dostałam coś na rozwarcie podziałało kazali mi podkręcić kroplówkę jak kończył się jeden skurcz zaczynał się następny.Położna się zlitowała i zwolniła zaczełam przysypiać między skurczami mąż cały czas ze mną prawie mu palce połamałam chciałam wstać i pochodzić zeby główka się obniżyła ale jak stoczyłam się z łóżka tak szybko na nie weszłam znaczy mąż mnie położył nie miałam siły tak mnie bolało.Cały czas oddychałąm bo tak mi kazałą połóżna że to pomoże małej starałam się a ona patrzyła i mówi że widzi że się staram ale ona obstawia cc chociaż moze się ruszy . Ja nie chciałam cesarki ale pod koniec jużo niczym innym nie myślałam.Po kolejnym badaniu okazało się ze zero szyjki rozwarcie na 10 cm a główka wysoko kazali czekać do końca kroplówki. Ja tu umieram z bólu a oni mi tu karzą czekać och .wreszcie o 19 zdecydowali ze za 30 min cc, prawie się popłakałam ze szczęścia .Nadmienię że pęcherz przekłuli o 11 o 13 oxy . Dopiero po chwili do mnie dotarło ze to jeszcze 30 min.Na stole operacyjnym znieczulenie robili mi między skurczami i nie mogłam się ruszyć.Potem ulga takie mrówki w nogach i brzuchu, całą operacje widziałąm w lampach i szybie , rozmawiałam z całą ekipą zaczęło mną trząśc i tak miałam do końca aż wylądowałam na sali pooperacyjnej. Jak usłyszałam krzyk to byłam szcześliwa widziałąm jak wycierali małą i zanim ją zabrali mogłam ją pocałować co za radość że cała i zdrowa i taka cieplutka.Do końca zapamniętam hasło anestezjologa jak ją wyjeli ''jaki wielki łeb''.Faktyccznie obwód łowy 35 waga spora a miednica co się okazało niesymetryczna i mała za nic by się nie przebiła.O 20 z kawałkiem byłam na sali pooperacyjnej i nie wolno mi podnosić głowy przez 8h i leżeć na płasko ja nie lubie , małą mi przynieśli po 1h do karmienia nawet się udało następnego dnia dostałam Zośkę o 7 rano i tak już jesteśmy nierozłączne.Uciekłam ze szpitala w 3 dobie już mam zdjęte szwy i czuję się świetnie .Teraz muszę czekać 1,5 roku na następne dziecko bo po cc macica musi odpocząć, jak to niektórzy ujęli przeżyłam 2 porody i nie załuję , no moze tylko tego ze decyzję o cc mogli podjąć wcześniej.
Ale się rozpisałam.
 
To i ja cos tu skrobne.
W czwartek 13-go maja 2010 o 5 rano obudzily mnie pierwsze skurcze. O 8 mialam juz skurcze co 5 minut wiec pojechalismy do szpitala. Rozwarcie na 2 palce, regularne skurcze co 5 minut chociaz jeszcze nie te najbardziej bolesne, polozna powiedziala ze na 80% dzis urodze. Okolo 9.30 kazali mi sie przejsc, zeby rozruszac akcje porodowa. Doszlam do drzwi i zlapal mnie tak silny skurcz, ze nie mialam sie sily ruszyc i kazalam mezowi biec po polozna zeby mnie kladli na porodowke, juz do rodzenia. Od razu mnie polozyli, za chwile dali zzo, okolo godziny 10. Jak zzo zaczelo dzialac to nie czulam juz zadnego bolu, to jak dzien i noc w porownaniu z bolami bez zzo. Urodzilam rowno o 14.00, po 3-krotnym parciu slicznego i zdrowego bebe, ktore dostalo 10 punktow. Nie zostalam nacieta, bo polozna sprawdzila wczesniej, ze glowka nie jest duza i zadecydowala, ze nie bedzie mnie rozcinac. I na szczescie, bo dzieki temu nie bylam zszywana i nie bylo problemow z gojeniem sie po porodzie. Dziecko i ja od razu mialo dobre cukry, w niedziele 16-go maja 2010 o 16 po kilkudniowym pobycie w szpitalu wszyscy wrocilismy do domu. Mame mam na miejscu duzo mi pomaga, odwiedzala nas codziennie w szpitalu. Porod byl super, bezbolesny, sprawna i liczna ekipa, bo bylam jedyna rodzaca w tym dniu, a wiec mialam wszystkich tylko dla siebie. Wszyscy bardzo mili, traktowali mnie bardzo dobrze. Az milo bylo w takiej atmosferze rodzic. Dopiero po mnie jak ja juz urodzilam zaczela rodzic jedna kobieta. Maz byl obecny od poczatku do konca porodu. Bebe pospieszylo sie i urodzilo sie w 39 tygodniu plus 1 dzien i jest spod znaku byczka tak jak jego mama, a nie blizniakiem, jak wynikalo z terminu, ktory mialam na 26 maja.
 
Ostatnia edycja:
to chyba czas i na mnie
w piątek (14,05) z rana tak jak umówiłam się z gin stawiłam się na IP, po zbadaniu rozwarcie na 1 cm zewnętrzne natomiast wewnętrzne ani drgnęło.Ale ze względu na to ze to już po terminie 7 dni zostałam na patologi. i tak przez cały dzień, spacery po korytarzu i 3 pietra po schodach tam i z powrotem, miałam cicha nadzieje ze coś się rozrusza.I tak przyszłą noc trochę pospałam. miedzy czasie były skurczę ale taki nijakie i bardzo nieregularne. Zapomniałam dodać ze przy wieczornym obchodzie miałam badanie i bardzo przyjemny masaż szyjki. Nie ukrywam ze cała ta sytuacja trochę mnie zdołowała i prawie cała noc płakałam. Gdzieś nad ranem poczułam ze muszę iść do toalety i przy wstawaniu z łóżka poleciały ze mnie wody nie było tego bardzo dużo ale trochę i na dodatek zabarwione na różowa. Poszłam do pielęgniarki aby jej to zakomunikować,przyszła do mnie i podłączyła mnie do ktg, były skurczę ale bardzo nieregularne i słabe. przyszedł lekarz koło 7 i mnie zbadał ale dalej dupa z rozwarciem nadal 1 cm. Miałam czekać na rozwój akcji. i tak co jakiś czas leciały ze mnie wody w kocu poprosiłam o usg i okazało się ze jest coraz mnie wód i zabieraj mnie na porodówkę. Akurat wtedy przyjechał mój M i pomógł ni się zabrać. O 12 podłączyli mnie pod oxy i czekaliśmy na skurczę. koło 15 zaczęło się coś dziać,skurczę się pojawiły tylko były bardzo nieregularnie i słabe. po kolejnym badaniu nadal nic rozwarcie na 2 cm, i decyzja ze nadal czekamy.dobrze ze był ze mną M bo dostałą bym szału w tym oczekiwaniu. Zeszłam na piłkę chciałam trochę rozruszać akcie i wtedy się zaczęło a było to koło 17:30 skurczę były coraz bardziej regularne i bolesne i doszły dodatkowo bóle krzyżowe miedzy czasie taka bardzo fajna położna dała mi skopolan na szyjkę. o godzinie 19:30 skurczę co 3 minuty coraz bardziej regularne i jeszcze bardziej bolesne i miałam nadzieje ze usłyszę ze rozwarcie jest już duże a tu się okazało ze rozwarcie jest nadal na 2 cm i niestety nie mogą już dłużej czekać ponieważ o 5 nad ranem odeszły wody. Szczerze mówiąc już nawet było mi to obojętne i w pewnym sensie zaczęłam się cieszyć ze tak się to kończy, byłam tak zmęczona ze nie miałam siły na nic, gdyby nie mój M to pewnie bym całkiem wymiękła a tak to podtrzymywał mnie na duchu i dzięki niemu nie opadłam całkiem z siła pomimo skurczy i bólu jaki był. Po odłączeniu od oxy skurczę powoli zaczęły mijać a mnie przygotowywali do cc. W momencie jak już byłam przygotowana mowie teraz o cewniku i czekałam na przejście na "zielona sale" dopadł mnie stres i tak się rozryczałam jak małe dziecko strasznie chciałam rodzic naturalnie ale mój organizm się zbuntował i powiedział nie. I w tym monecie pewnie się powtórzę ale dziękuje Bogu ze był mój M ze mną ponieważ to on dodawał mi otuchy i uspakajał ze wszystko będzie ok. Z sali operacyjnej pamiętam tylko jak ostatnie słowa jakie powiedziałam do pani anestezjolog ze chce się obudzić i ucałować mojego synka. I tak się stało po 40 minutach mnie wybudzili i wywieźli na sale poporodowa gdzie czela mój kochany maż i moje maleństwo które było takie malutkie i kochane. do cysia przyssał sie bardzo ładnie. Przewieźli nas na górę na piętro położnic zabrali Nikodema na aby go wykąpać i ubrać i po 30 minutach oddali nam z powrotem nasza kruszynkę. I tak juz do dnia wyjścia ze szpitala był ze mną poza kąpielami i badaniami. Ale pobyt w szpitalu tez nie był kolorowy ze względu na to ze mały był przenoszony miał bardzo wysuszona skórę i musiał być kąpany 2 razy dziennie w nadmanganianie potasu aby zaczęła się skóra golić, myślałam ze tak po 4 dniach nas wypuszcza ale okazało się ze nie tylko mały miał problemy ale ja także musiałam dostać antybiotyk dożylnie ze względu na jakieś białko które miał raptem o 160 razy więcej niż jest norma a mogło być przyczyna stanu zapalnego organizmu. Wiec tak oboje siedzieliśmy w szpitalu i z utęsknieniem czekaliśmy na wyjście do domu. Ale po 5 dobach w końcu nas wypościli. Nie obeszło sie bez braku pokarmu prze 2 dni co spowodowało u mnie depresje i straszny stan bezsilności. Wiem na pewno jedno kolejne dziecko nie wcześniej niż za 3 lata i pewnie tez cc i na pewno będzie ze mną mój M.
 
Ostatnia edycja:
No to ja:-)

Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce....
godz. 22.00 - Armia białych żołnierzy Imperium ruszyła do ataku:-D Misja: wygnać Wybrańca z jego bezpiecznej kryjówki wewnątrz maminego brzucha
godz. 2.00 - Armia atakuje pierwszą linię obrony, obrona trwa zaledwie kilka sekund, niestety przy każdym kolejnym umocnieniu żołnierze natykają się na coraz silniejszy opór
6.00 - wojna wybucha z całą siłą, bóle są tak silne że wstaję i spaceruję po domu. Biali żołnierze docierają do wejścia do kryjówki Wybrańca i wysadzają barykadujący je śluz. Tu już wstaję z łóżka bo wcześniej przysypiałam:-p Budzę męża i mówię żeby sobie coś zjadł i szykował transport - nasze auto zepsute. Zanim wszystko załatwił to była siódma. Zjawił się jego wujek i zawiózł nas do szpitala, byliśmy tam 7.20. Weszłam na izbę, wypełnianie papierów, wsadzili mnie na fotel i chcą badać a mnie skurcz podnosi i wstałam. Lekarz: „Na leżąco pani będzie rodzić a tu już pani wstaje?” Ja na to „ja muszę, moment.” Po skurczu położyłam się, lekarz wsadził łapę, zrobił się blady, wyciągnął i mówi „Już się nie dziwię że chce pani wstawać, tu jest 9cm rozwarcia :szok: „ Skurcze częściej niż co 3 minuty - Szybko usg czy główka w dole i poszłam na położniczy, mąż mi pomagał iść. Było tylko jedno łóżko wolne, położyli mnie, wygonili męża i podłączyli ktg - było 8.05, na wprost oczu miałam zegar.

Leżę i czuję skurcze już dość silne, ale zapis ktg był tak odwrócony że nie wiem ile wynosiły. Zajrzał mój gin (ordynator) i mówi żeby mnie przyszykowali do cesarki jakby co, bo dziecko ma być wielkie i że on idzie robić cesarkę i zaraz po tym przyjdzie. No to mnie pani położna ogoliła na łysinkę:-D
Wkłuły mi wenflon i podłączyły oksy o 8.45, ledwo się wbiły a ja mówię ”party!” One „nie, nie, jeszcze nie przeć! Główka się nie wstawiła” „Ale ja muszę!” Naleciało się tych położnych ze cztery, ułożyły mi nogi na podpórkach i mówią „No, teraz przemy”, No to jeden skurcz, ja pręęęęęee i poszły wody. Uf, mówią „jest główka wstawiona, za trzy skurcze będzie dzidziuś” Idzie drugi skurcz, wszystkie położne w krzyk dopingują mnie, a ja prę z całej siły i nagle srrrruuu – dzidziuś wyleciał z taką siłą że pojechał po tym śliskim łóżku i musiały go łapać :-D Słyszę wielki wrzask bobasa „Nieeee, nieeee!”, pokazały mi go, położyły na brzuchu i przykryły pieluchą. Słyszę „Urodzony 8.55” Wszystkie położne mi gratulowały że jestem dzielna i odważna, później się dowiedziałam że przez 2 dni było 14 porodów i 10 skończyło się cesarką :szok: Kazały mi przy następnym dziecku przyjeżdżać na pierwszy ból, bo urodzę w domu:-D Zabrały dziecko do mycia, a ja urodziłam łożysko i lekarka zaczęła mnie szyć, trwało to prawie godzinę, odszczekała przy tym że jestem dzielna bo skarżyłam się i uciekałam tyłkiem, w końcu zapytałam czy mi tam inicjały wyszywa:-D Przywieźli mi małego już ubranego i leżał w wózku obok mnie, taki grzeczny i spokojnyJ Nagle zza zasłon głos ordynatora „Jak to już urodziła?!” Zajrzał do mnie i oczy jak spodki:-D a ja mówię „Co miałam panu roboty dokładać”:-D
Zawieźli mnie na wypasioną salę (dla pacjentek ordynatora), tam wszedł do mnie mąż i zaraz wziął małego na ręce, podawał mi do karmienia, robił mu zdjęcia i zachwycał się że jest taki ślicznyJ Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
Ze mną było nieco gorzej, nie dałam rady wstać, wieczorem zemdlałam przy próbowaniu. W końcu okazało się że dostałam gorączki, jakieś bakterie mnie zaatakowały, podali mi kroplówkę a małemu butlę. Straciłam pełno krwi, bo nie zdążyły mnie naciąć, a pęknięcia poszły aż na pośladki. Nadal biorę antybiotyk, ale jakiś taki że mogę karmić na szczęście.
Potem okazało się że Kubuś ma problem z nerkami, a usg coś niewyraźnego wyszło, oraz bardzo podwyższone białko we krwi i musieliśmy zostać dłużej w szpitalu. Na szczęście skończyło się na strachu i zaleceniu regularnych kontroli, ale teraz już wiem jak to boli gdy dziecko choruje. Jestem totalną matką kwoką, jak już dałam radę wstać to nie oddałam Kuby na noc położnym, jako jedyna na oddziale. Beze mnie spędził tylko1noc, więcej nigdy nikomu go nie oddam, jestem po uszy zakochana i zapatrzona w niego i mąż teżJ Naprawdę warto znieść trochę bólu i niedogodności, bycie matką to największa przygoda życia! Gdy widzę te pierwsze nieświadome uśmiechy mojego synka to chce mi się płakać ze wzruszenia, ciężko mi uwierzyć że jest taki cudny, kochany i mójJ
 
Ja zewspomnieniem swojego porodu w zasadzie powinnam poczekać aż wszystkie majówki urodzą, gdyż nie jest to historia "ku pokrzepieniu serc" ;)
Wszystko zaczęło się 10 maja. Byłam już dwa dni po terminie a porodu ani widu. Oczywiście wiedziałam, że 2 tygodnie w tą lub w tą to fizjologia, niemniej jednak postanowiłam sprawdzić czy z małym wszystko ok. Pojechaliśmy więc do tarnobrzega, do szpitala w którym zamierzałam rodzić. Nastawiłam się raczej na to, że zrobią mi KTG, zbadają i jeśli wszystko będzie ok, wypuszczą do domu. Na wszelki wypadek wzięłam jednak torbę.
Dojechaliśmy na IP, położna zapytała tylko czy mam skierowanie i na kiedy termin. Skierowania nie miałam, byłam po terminie... zanim ktokolwiek na mnie spojrzał, zbadał, byłam już w w koszuli i paradowałam na oddział :/ Byłam zła, nie chciałam czekać na poród w szpitalu, tak marzyłam, że wszystko zacznie się w domu a ja pojadę do szpitala, urodzę i wyjdę najszybciej jak się da. Mam totalną alergię na szpitale, a tu taki zonk :/
W końcu, po wszystkich papierkowych procedurach zajął się mną lekarz. Zbadał i mówi, że jak na jego oko, to ja na poród jeszcze sobie poczekam... ani śladu zbliżającego się rozwiązania. Załamałam się. Zrobił mi USG. Wszystko było ok, ale termin na tym USG przyprawił mnie o mdłości... wg tej maszyny miałam urodzić 18 maja, za ponad tydzień! Tłumaczyłam sobie "spokojnie, to tylko głupia, bezrozumna maszyna, co ona tam wie..." Jak się potem okazało... wiedziała i to całkiem sporo :/
Pierwsza noc w szpitalu była koszmarna, nie mogłam spać, było mi gorąco, duszno, bolała mnie głowa. Leżałam na sali z dziewczyną, która miała już przy sobie swojego maluszka i następnego dnia wychodziła do domu... Boże, jak ja jej zazdrościłam.
Następnego ranka obchód, badanie... "szyjka w trakcie zgładzania, przepuszcza ciasną opuszkę"... Słyszałam to dzień za dniem, wracałam z tych badań totalnie załamana. KTG robili mi 3 razy dziennie, też bez rewelacji. W końcu chyba 6 dnia po terminie stwierdzili, ze zrobią mi amnioskopię, żeby sprawdzić zabarwienie wód płodowych. To był koszmar jakiś. Samo badanie nie jest bolesne, ale przygotowanie do niego - na siłę rozwierali mi szyjkę macicy, żeby przyłożyć do pęcherza płodowego taki aparacik... Chyba pół Tarnobrzega mnie słyszało... :/ Miałam już totalnie dość. Chciałam stamtąd uciekać, resztę dnia przeryczałam, gdybym tylko mogła wypisałabym się z tego całego porodowego interesu...
Następnego dnia badanie bez zmian, chcieli mi założyć foley - balonik rozwierający szyjkę macicy i pobudzający akcję porodową. Ale tego dnia było mnóstwo cesarek i zapomnieli o mnie. Następnego dnia coś drgnęło... w trakcie badania lekarz stwierdził skrócenie szyjki, dalsze zgładzenie, a szyjka przepuszczała już palec. Podtrzymali propozycję o założeniu foleya, ale nie zgodziłam się. czułam, ze dam radę bez niego, tym bardziej, że zakładanie foleya jest tak samo "przyjemne" jak amnioskopia...
Po południu zaczął boleć mnie bardziej brzuch a pod wieczór poczułam pierwsze skurcze. Były coraz bardziej bolesne, ale nieregularne, więc stwierdziłam, ze to takie przepowiadające. Gdy stwierdziłam, że jednak nabierają jakiejś regularności, zaczęłam notować... Były Co 20, 15, 10 minut, potem znów przerwa i znów skurcze... Odesłałam więc mojego Pawła do domu, powiedziałam, ze jak coś to będę dzwonić. Koło 20 zrobili mi wieczorne KTG i w czasie KTG jak ręką odjął, zero skurczy a ja jak nowonarodzona. Odwołałam więc wszelkie alarmy, mamie napisałam, że dziś nic z tego, idę spać i dobranoc. Ledwo wysłałam tego smsa, złapał mnie skurcz, dość mocny. Pomyślałam, "o nie, tylko nie teraz, ja tak bardzo chcę spać" :) Ale nie było przebacz... skurcze co 10 minut, dość bolesne. Poczłapałam więc na dyżurkę i powiedziałam pielęgniarkom co się święci, a one kazały mi odczekać godzinkę, jak będą nadal regularne, miałam pójść na salę przedporodową. Odczekałam więc tę godzinę, skurcze nadal regularne, co 7 minut. Przyszła po mnie położna z porodówki, spakowałam rzeczy i poszłam na tzw trakt porodowy. Ledwo tam dolazłam, skurcze już co 5 minut. Coraz silniejsze. Podłączyli mnie pod KTG, ledwo wyleżałam. W końcu mnie oswobodzili, mogłam sobie łazić, wejść pod prysznic. Co jakiś czas badała mnie położna. Dobra wiadomość była taka, ze rozwarcie dość szybko postępowało, zła, że młody nie wstawiał sie główką do kanału rodnego. Położna kazała mi wyczyniać wygibasy, żeby tylko ułatwić młodemu wyjście na świat, ale nic z tego. Położna już na tym etapie stwierdziła, że zapewne skończy sie cesarką... Bolało mnie już tak bardzo, że modliłam się o to.
Koło 3.00 w nocy w końcu zadzwoniłam po mojego P. Przyjechał i wspierał mnie w cierpieniach. Dziwne, ze mu rąk nie połamałam, bo przy każdym skurczu mocno zaciskałam swoją dłoń na jego dłoni.
Byłam umówiona z anestezjologiem. To był już ten moment, gdy stwierdziłam, ze nie wytrzymam już tego bólu, od dłuższego czasu skurcze miałam co 3 minuty, nie dawały mi praktycznie odpocząć... Oddałabym w tamtym momencie wszystko za choćby pół godziny snu. Poprosiłam P, żeby zadzwonił po anestezjologa. Nie odbierał. Położna powiedziała mi, ze on tak robi... jeśli umówiona pacjentka rodzi na jego dyżurze - znieczuli, jeśli nie - udaje, ze go nie ma. Wieszałam psy na nim... Ale trudno, nie to nie...
Położna kilkakrotnie chciała mnie podpiąć pod KTG, ale ja stwierdziłam, ze nie wyleżę. Położna nie nalegała.
O 7.00 rano zmiana personelu... zmieniła się także położna. Zabrała mnie na porodówkę i mimo moich protestów podłączyła pod KTG, mówiąc, ze tylko na chwilę. Pomyślałam, ze "chwilę" wytrzymam... Jakże dałam się oszukać... Skurcze w tej pozycji były nie do wytrzymania, darłam się tak, że słyszał mnie tym razem już cały Tarnobrzeg i prawdopodobnie okolice. Położna ani myślała odłączyć mnie od tego przeklętego urządzenia. Po 8.00 rano przyszli lekarze, ordynator mnie zbadał, stwierdził, że mimo pełnego już praktycznie rozwarcia mały jest wciąż bardzo wysoko. Zapadł wyrok: "wzmocnić skurcze", co oznaczało oczywiście oksytocynę. Normalnie się popłakałam, ja już nie mogłam wytrzymać tych skurczy, które były, a oni jeszcze chcą mnie oksytocyną dobić... Odpięli mnie na chwilę od KTG i wysłali na siusiu. Wstałam i nagle okazało się, ze te skurcze są do przeżycia, o ile ma się swobodę ruchów. Oni się normalnie nade mną znęcali, bo od jakiś 2 godzin leżałam pod KTG... a miał być chwilka.
Nie chciałam wracać na porodówkę... W końcu na nowo podpięli mnie pod KTG i podłączyli pompę z oksytocyną. Myślałam, ze tam umrę, nie mogłam wytrzymać. Mijała już 12 godzina skurczy a ja nie miałam już ani siły ani nawet wizji zbliżającego się końca. P wciąż trzymał mnie za rękę, to że był obok pozwoliło mi to przetrwać... gdyby go nie było nie dałabym rady. Będę mu wdzięczna chyba do końca życia, myślę, że nie jest do końca świadom jak bardzo mi pomógł...
Tymczasem moje tortury trwały. Skurcze były tak mocne, że prawie traciłam świadomość pomiędzy nimi... niestety kolejny skurcz dość szybko i skutecznie mi ją przywracał. Podkręcali mi oksytocynę na maksa, było mi już wszystko jedno, stwierdziłam, że już bardziej i tak nie może boleć... Okazało się, że może :/
Po godzinie znów przyszli lekarze mnie zbadać. Okazało się, ze bez zmian. Położna przebiła mi pęcherz w końcu i natychmiast potem zaczęły się parte. Były już mniej uciążliwe. Jednak po kilku parciach postępu nie było, a tętno młodego zaczęło być nieregularne. I wtedy przyszło zbawienie - ordynator i jego decyzja o cesarce. Dostałam zastrzyk, który zatrzymał skurcze i szybko przewieźli mnie na salę operacyjną. Teraz wszystko juz potoczyło się migiem. Znieczulenie... młodego wyjąć miał mój gin - który mnie prowadził. Spieszył się z cięciem, ze względu na młodego, trzeba było go szybko wyjąć. Zaczął ciąć gdy znieczulenie nie zaczęło jeszcze dobrze działać, czułam ból i pieczenie w dole brzucha. Lekarze podjęli decyzję o ogólnym znieczuleniu, słyszałam tylko, jak mówili, ze podadzą Thiopental... Przez resztki odpływającej świadomości przeleciała mi tylko myśl: "my tym w pracy psy usypialiśmy... chcą mnie dobić" :)))) Jakie to głupoty człowiekowi do głowy przychodzą w stanie skrajnego wyczerpania ;)
Potem już nic nie pamiętam. Na szczęście mój P nakręcił film jak pielęgniarki przejęły już młodego i go mierzyły, myły i odprawiały nad nim te wszystkie cuda :)
Po cesarce bardzo szybko doszłam do siebie, następnego ranka już "śmigałam" po korytarzu :) Teraz już prawie nic nie czuję :) Szkoda tylko, ze tak mnie wymęczyli, mimo, że od początku efekt był do przewidzenia. Skoro położna wiedziała, ze skończy się cesarką, lekarze też musieli być tego świadomi. Czułam, że nikt się ze mną nie liczy, nikt nie pytał jak się czuję, podtykali tylko kolejne papierki do podpisania - zgodę na oxy, na cesarkę...
W moim przypadku jednak pamięć o bólu dość szybko minęła... Pamiętam, że bolało, ale nie pamiętam rodzaju bólu. Przypominałam sobie o nim jedynie gdy macica mi się obkurczała... chwilami bolało podobnie, ale oczywiście nie w takim natężeniu ;)
Mojego synka zobaczyłam dopiero po kilku godzinach. Warto było się pomęczyć dla tego widoku :)
 
To i ja dorzucę swoją opowieść o porodzie :)

29 maja czyli już 12 dni po terminie pojechałam na kontrolne KTG do szpitala. Byłam pewna, że mnie odeślą bo nie mam skurczy i pewnie zalecą dalej czekać w domu. Także mąż wyjątkowo poszedł do pracy (bo normalnie w soboty nie pracuje), ja bez żadnej torby jedynie z wynikami badań udałam się do IP na to KTG. Oczywiście zapis był prawidłowy ale zero skurczy. Lekarz wziął mnie na fotel i pyta na kiedy mam termin, mówię: "Na 12 dni temu", on w szoku i pyta dalej czy miałam regularne cykle przed ciążą, to ja oczywiście niezgodnie z prawdą "Miałam idealnie regularne" :p Po zbadaniu mnie gin minę miał nietęgą bo okazało się, że mam jakieś 3-4 cm rozwarcia. "Naprawdę nie ma pani skurczy" pyta, "ani jednego" odpowiadam, po czym gin bez zastanowienia mówi "Pani dziś rodzi". Myślałam, że się rzucę na niego ze szczęścia! Zaczęli te wszystkie swoje procedury przyjęcia mnie do szpitala a ja do nich mówię, że ja nic nie mam ze sobą, że mąż w pracy, torba w domu...Pozwolili mi pojechać po torbę samej (mieszkam niedaleko szpitala) bo i tak musiałabym czekać bo porodówki akurat zajęte były. Wyszłam z IP i od razu tel do męża "Wracaj natychmiast do domu, dziś rodzimy!". Mąż w szoku, w ciągu 30 minut spotkaliśmy się w domu, zabraliśmy torbę, ja jeszcze zjadłam jakieś kanapki i z powrotem do szpitala :)
Przyjęli mnie od razu na blok porodowy (dzięki temu, że w szpitalu remont zaoszczędziłam 500 zł za salę jednoosobową do rodzenia bo w czasie remontu są one w standardzie :p) początkowo leżałam na sali z parą która już miała ze sobą dzidziusia a mnie podpięli pod KTG, zero skurczy...po 40 minutach zapisu przenieśli mnie na salę do porodu, tam znowu KTG i znowu zero skurczy...Zbadała mnie położna a tam 5 cm rozwarcia i zero skurczy według KTG choć mnie zaczynało skręcać z bólu ;) Przyszła za jakieś 15 minut bo wyłam już wniebogłosy z bólu i pyta czy chcę zzo, oczywiście że chciałam! Dostałam je przy 5 cm rozwarcia, także w ostatnim możliwym momencie. Najlepsze było to, że według KTG nadal zero skurczy! Przyszła anestazjolog i podała zzo, ulga natychmiastowa ale nie minęło 40 minut a ja czuję, że chcę kupę (sorki za wyrażenie) mówię do męża idź po położną. Przyszła zbadała mnie i w szoku mówi: "Madzia my tu mamy już 8 cm! Rodzimy!". Tylko żeby to jeszcze było takie proste jak się wydaje...okazało się, że w przeciągu dosłownie 10 minut miałam pełne rozwarcie a mała była nadal za wysoko...główka nie chciała zejść do kanału...partych miałam ponad 2 godziny, byłam tak zmęczona, że w czasie przerw między skurczami przysypiałam a kiedy przychodził skurcz ze mną parło ok. 4 położnych i lekarz który naciskał mi na brzuch żeby pomóc dzidziusiowi zejść. W końcu poczułam niesamowite uczucie ulgi i na moim brzuchu wylądowała Majeczka! Najpierw zobaczyłam jej dupkę i plecki, sama ją odwróciłam i zobaczyłam jej buźkę była najpiękniejsza! I wtedy zauważyłam jej główke...zapytałam co jej jest w główkę ale od razu usłyszałam spokojnie dwa dni i jej zniknie...okazało się, że nasza maleńka przez ten ciężki poród dostała krwiaka podczaszkowego i wyglądała jak alien ;) Spojrzałam na męża a on zwyczajnie płakał i wciąż powtarzał "jaka ona piękna, jaka ona piękna". Małą zabrali do ważenia, mierzenia itd. a mnie zszywali. Pamiętam tylko, że mówiłam do mojej położnej czy mi dziecka nie zamienią a ona do mnie "Madzia coś ty się za filmów naoglądała" to ja jej na to "głupich" i obie w śmiech :p Naprawdę cała ekipa była wspaniała i pewnie dlatego mimo, że sam poród był ciężki i cholernie bolesny (przy partych zzo nie działało u mnie) to wspominam go super miło i z takimi lekarzami i położnymi mogłabym rodzić znowu choćby i dziś :) Najważniejsze, że z małą jest wszystko dobrze a po krwiaku już prawie nie ma śladu :)
 
Ostatnia edycja:
reklama
To i ja się podziele :-)
Termin miałam na 21 maja...
Pisałam wcześniej, że na prywatnej wizycie lekarskiej 24 maja stwierdził, że muszę urodzić w ciągu 1-2 dni bo łożysko może nie wyrobić. Wypisał skierowanie i następnego dnia byłam w szpitalu.
Tam stwierdzili, że zagrożenia nie ma i mogę sobie spokojnie leżeć i czekać... wściekłam się bo nie chciałam czekać w szpitalu :-(
Następnego dnia przy siusianiu zauważyłam, że czop mi sie oddziela. Ale skurczy czy czegokolwiek nie było dalej... więc nie pozostało nic innego jak dalsze czekanie.
Kolejnego dnia 27 maja czop znów się oddzielił. Potem zlecili mi próbę oxy... Nic się nie działo z tętnem małego więc było ok.
Przyjechała moja mama. Miałam wyjątkowo dobry humor tylko trochę brzuch mnie bolał to leżałam w łóżku :-) stwierdziłam, że idę siusiu. Wstaję a tu jakieś dziwne uczucie... coś się ze mnie leje :-D nie jakoś tak bardzo, ale zawsze. Zaczęłam się śmiać :-D poszłam zgłosić pielęgniarkom po czym z mamą poszłam sobie do sklepu szpitalnego na małe zakupy ;-) po schodach a co :-D
Potem tak koło 19 zadzwoniła przyjaciółka i w trakcie rozmowy dostałam mocnych skurczów. Zaczęłam się śmiać, że chyba rodzę ale jeszcze możemy pogadać :-D jak się zaczęły robić dość regularne mniej więcej co 7 min to już przestało być śmiesznie :tak:
Zabrali mnie na badanie i stwierdzili "zapraszamy panią na porodówkę!" byłam w totalnym szoku. Nie wiedziałam gdzie dzwonić, co robić i takie tam :-D
W sali przedporodowej położyli mnie na łóżko i podłączyli do ktg. Za jakiś czas przyszła położna, zakłada mi welfron... i podaje oxy... eh. i wtedy zaczął się koszmar. Mały był już dość nisko, ale ja nie miałam rozwarcia. Jak sie potem okazało jeszcze miałam twardą szyjkę macicy i trzeba było jeszcze czekać aż zmięknie. Po oxy skurcze były nie do wytrzymania... Prawie mdlałam między jednym a drugim. Chodzenie albo ta śmieszna piłka nie pomagały. Do tego dość szybko pojawiły się u mnie skurcze parte, które ledwo mogłam utrzymać... Wymiotowałam, słabłam. Potem zasypiałam nawet. Błagałam żeby to było już ale niestety...
Po kilku moich wołaniach o pomoc wzięli mnie na fotel na badania. Stwierdzili, że już można zaczynać! hurra. Jaką ulgę poczułam... przez chwile :-D
Położna kazała mi przeć, kiedy przyjdzie skurcz. Myślałam, że to nic takiego. Ale jak pierwszy raz spróbowałam to prawie uciekłam z fotela :-D
Potem się zdenerwowałam, Stwierdziłam, że muszę się wziąć w garść i zrobić wszystko co mogę, żeby poród już przebiegł sprawnie.
Więc złapałam za drążki koło fotela i pchałam ile tylko miałam sił. Tak mocno, że aż mi się robiło ciemno przed oczami z braku tlenu :-D
Położne mnie pochwaliły :-) że bardzo ładnie pcham.
Trwało to może 15 min kiedy poczułam główkę młodego już przy wyjściu. Wtedy się jeszcze bardziej zawzięłam i moment i był już na świecie :-)
Urodził się owinięty pępowiną.
Zdrowy, rozdarty z ciemną czuprynką na głowie :-) mój synek 3450gramów i 56 cm :-)
po porodzie niestety już nie było miło. Straciłam dużo krwi i bardzo ciężko mi było dojść do siebie. Byłam tak słaba, że dodatkowo załapałam jakieś choróbsko i musieli mi dać antybiotyki :-( dodatkowo nie miałam sił zajmować się małym :-(
Potem już było lepiej. na drugą dobę zaczęłam normalnie funkcjonować :-)
Teraz jesteśmy w domku i radzimy sobie bardzo dobrze :-D
 
Do góry