No i wepchałam sie w kolejkę
Czułam, że po odstawieniu tego fenoterolu lekko mnie brzuch pobolewa w nocy, ale trwało to już trzecią noc, więc myślałam, że to nic takiego...
Dalej fragment zacytuję:
Z tymi wodami, to smiesznie było, bo chwilę przed obudził się mój M. (sama go nie budziłam, bo nie byłam pewna czy to już, czy nadal tylko przepowiadające). A dzień wczesniej bardzo prosił, żeby młoda własnie tego dnia postanowiła dołaczyc do naszego świata, bo mu sie na zajęcia iść nie chciało Więc mówię do niego: "chyba wyprosiłeś...", a on: "co wyprosiłem?", ja: "skurcze mam od drugiej w nocy, ale nieregularne", aż tu nagle CHLUST i znów ja: "no to koniec!", a on: "co koniec?". Poleciałam do łazienki trzymając się za tyłek i wtedy zauważył
Po odpłynięciu wód skurcze nie były już takie silne.
Potem szybki prysznic, dopakowanie torby, M. wziął psa na spacer, przyprowadził auto ze strzeżonego i w drogę.
W szpitalu byliśmy ok. 6:30. Na IP pusto. Zbadali mnie, rozwarcie na 4 cm. Zawieźli na porodówke i podłączyli pod KTG. Niestety mój M. musiał zostać, mógł przyjść do mnie dopiero po badaniu... :/ Jak leżałam pod KTG znów dostałam silnych skurczy. Patrzę na ten aparat, a tu zaledwie 60, a ja się z bólu wiję. Troche mnie to przeraziło, bo wiedziałam, że skurcze nawet 100 mogą przekroczyć... Jednak mozna sie po czasie do nich przyzwyczaić i później to ruszały mnie te od 85 w górę, a te słabsze to lajcik ;P Jak mnie odłączyli, to akurat przyszedł M., a mnie wysłali na lewatywę i pod prysznic. Poszliśmy razem pod ten prysznic i wytrzymałam tylko 10 min, bo myslałam że mnie zaraz rozerwie od środka - to były najgorsze 3 skurcze w całym porodzie. Czułam jakby mi ktoś tonę żelaza wsadził w miednicę... (wtedy nie wiedziałam, że to juz parte się zaczęły). Aż nie mogłam się sama wytrzeć i ubrać. Gdyby nie mój M., to bym chyba naga z pod tego prysznica wyszła Na szczęście po powrocie do sali porodowej zaraz przyszła położna ze stazystką i mnie zbadały. Tzn. na szczęście, bo stwierdziły rozwarcie na 8/9 cm i zaczął się wreszcie poród, ale na nieszczęście badała mnie ta stażystka - łapę chyba całą włożyła i główkę dziecka badała. Macała ją dobrych kilka minut. Miałam ochotę rzucić się na nią!!! Ból masakryczny... Na początku parłam leżąc na boku - M. musiał mi trzymac noge, bo sama nie miałam siły, potem rozłożyli łóżko, zbiegł się chyba cały personel ( \z nami to chyba z 10 osób w pewnym momencie było!) i po kilku skurczach młoda była juz z nami. Skurcze parte dla mnie nie były takie złe - najgorzej było jak nie mozna było przeć, bo jak mogłam przeć, to skupiałam sie na parciu i już było ok.
Położna była super! Bardzo mnie mobilizowała, tłumaczyła co i jak po kolei mam robić. Czasem musiała na mnie krzyknąć,ale to było bardzo pomocne i potem jej za to dziekowałam. Nie wierzyłam, jak mówiła, że juz widzi główkę, a jak ja chcę ją zobaczyc, to jeszcze musze się tylko troche przyłożyć. A tu rzeczywiście po chwili zobaczyłam główkę i ramionka, aż w końcu wyciągnęli ją całą i połozyli mi na brzuch. Przeżycie niesamowite! Nigdy tego nie zapomnę - taka była fioletowa, brudna i zarazem piękna i to jej rozczulające "Meeee, meeee" (niczym koza dosłownie ;P), które usłyszałam jako pierwsze.
Poród łożyska też szybko poszedł i prawie wcale go nie czułam. Nacięcia tez nie poczułam. Za to zszywanie było tragiczne... Szyła mnie ta stazystka pod okiem jakiejś lekarki. Trwało to prawie godzinę. Wtedy to już myślałam, że jej wszystkie kudły powyrywam!!! Bolało mnie jak nie wiem co! Musieli jeszcze raz mnie znieczulic, bo nie pozwoliłam im szyc dalej, co niestety za wiele nie pomogło i dalej bolało... Mała w tym czasie cały czas leżała mi na brzuchu. Próbowałam ją nakarmić, ale tak mnie bolało, że się cała spięłam i nam nie wychodziło. Ja cała spocona, trzęsłam się, mała płakała i tak nici z tego karmienia wyszły... :/ Wtedy byłam na prawdę wściekła!!! Udało się dopiero jak mnie skończyli szyć, a małą zmierzyli, zważyli, umyli itd.
Ogólnie, gdyby nie to szycie, to poród wspominam dobrze. Może dlatego, że był krótki i bez komplikacji. Akcja porodowa postępowała samoistnie. Na koniec (chyba na ostatnie 10 min II fazy) podłaczyli mi tylko kroplówkę, ale nie czułam w ogóle róznicy. Od przyjazdu do szpitala trwał niecałe 3,5 godziny (w tym II faza porodu - 18 min.). Nawet nie skorzystalismy z żadnych metod, których nauczyliśmy się w szkole rodzenia, bo czasu nie było Mimo to, obecność M. niezastąpiona - był, trzymał mnie za rękę, przypominał o oddychaniu, potem pilnował małej jak ją zabrali, więc byłam spokojna.
Chyba jeszcze raz się zabawimy w taką przygodę
edit: nie wiem, czy ktoś to jeszcze czyta, ale jeśli tak, to czuję się zobowiązana po czasie dopisać jeszcze kilka moich przemyśleń.
Opis porodu pisany na świeżo, kiedy jest przy mnie najukochańsze szczęście i nic już innego się nie liczy może być nieco zdeformowany... nie neguję tego co napisałam powyżej, ponieważ były dobre momenty, jednak w tej euforii umknęły mi gorsze chwile (może wyda się to wam mało istotne, jednak ja czuję się z tym źle):
Czułam, że po odstawieniu tego fenoterolu lekko mnie brzuch pobolewa w nocy, ale trwało to już trzecią noc, więc myślałam, że to nic takiego...
Dalej fragment zacytuję:
hello, jest tu kto...?
szlag, jak mnie boli... jak bardzo regularne maja byc te skurcze?
u mnie wygląda to tak:
1:42
2:00
2:19
potem stwierdziłam, że musze jeszcze się wyspac jesli to ma być dziś i że jakoś to przetrzymam, więc przysnęłam...
dalej...
4:16
4:22
4:32
4:36
4:43
i teraz to spac już się nie da!
dalej...
4:53,
a o 4:59 wody mi odeszły
do zobaczyska kobietki za kilka dni :*
Z tymi wodami, to smiesznie było, bo chwilę przed obudził się mój M. (sama go nie budziłam, bo nie byłam pewna czy to już, czy nadal tylko przepowiadające). A dzień wczesniej bardzo prosił, żeby młoda własnie tego dnia postanowiła dołaczyc do naszego świata, bo mu sie na zajęcia iść nie chciało Więc mówię do niego: "chyba wyprosiłeś...", a on: "co wyprosiłem?", ja: "skurcze mam od drugiej w nocy, ale nieregularne", aż tu nagle CHLUST i znów ja: "no to koniec!", a on: "co koniec?". Poleciałam do łazienki trzymając się za tyłek i wtedy zauważył
Po odpłynięciu wód skurcze nie były już takie silne.
Potem szybki prysznic, dopakowanie torby, M. wziął psa na spacer, przyprowadził auto ze strzeżonego i w drogę.
W szpitalu byliśmy ok. 6:30. Na IP pusto. Zbadali mnie, rozwarcie na 4 cm. Zawieźli na porodówke i podłączyli pod KTG. Niestety mój M. musiał zostać, mógł przyjść do mnie dopiero po badaniu... :/ Jak leżałam pod KTG znów dostałam silnych skurczy. Patrzę na ten aparat, a tu zaledwie 60, a ja się z bólu wiję. Troche mnie to przeraziło, bo wiedziałam, że skurcze nawet 100 mogą przekroczyć... Jednak mozna sie po czasie do nich przyzwyczaić i później to ruszały mnie te od 85 w górę, a te słabsze to lajcik ;P Jak mnie odłączyli, to akurat przyszedł M., a mnie wysłali na lewatywę i pod prysznic. Poszliśmy razem pod ten prysznic i wytrzymałam tylko 10 min, bo myslałam że mnie zaraz rozerwie od środka - to były najgorsze 3 skurcze w całym porodzie. Czułam jakby mi ktoś tonę żelaza wsadził w miednicę... (wtedy nie wiedziałam, że to juz parte się zaczęły). Aż nie mogłam się sama wytrzeć i ubrać. Gdyby nie mój M., to bym chyba naga z pod tego prysznica wyszła Na szczęście po powrocie do sali porodowej zaraz przyszła położna ze stazystką i mnie zbadały. Tzn. na szczęście, bo stwierdziły rozwarcie na 8/9 cm i zaczął się wreszcie poród, ale na nieszczęście badała mnie ta stażystka - łapę chyba całą włożyła i główkę dziecka badała. Macała ją dobrych kilka minut. Miałam ochotę rzucić się na nią!!! Ból masakryczny... Na początku parłam leżąc na boku - M. musiał mi trzymac noge, bo sama nie miałam siły, potem rozłożyli łóżko, zbiegł się chyba cały personel ( \z nami to chyba z 10 osób w pewnym momencie było!) i po kilku skurczach młoda była juz z nami. Skurcze parte dla mnie nie były takie złe - najgorzej było jak nie mozna było przeć, bo jak mogłam przeć, to skupiałam sie na parciu i już było ok.
Położna była super! Bardzo mnie mobilizowała, tłumaczyła co i jak po kolei mam robić. Czasem musiała na mnie krzyknąć,ale to było bardzo pomocne i potem jej za to dziekowałam. Nie wierzyłam, jak mówiła, że juz widzi główkę, a jak ja chcę ją zobaczyc, to jeszcze musze się tylko troche przyłożyć. A tu rzeczywiście po chwili zobaczyłam główkę i ramionka, aż w końcu wyciągnęli ją całą i połozyli mi na brzuch. Przeżycie niesamowite! Nigdy tego nie zapomnę - taka była fioletowa, brudna i zarazem piękna i to jej rozczulające "Meeee, meeee" (niczym koza dosłownie ;P), które usłyszałam jako pierwsze.
Poród łożyska też szybko poszedł i prawie wcale go nie czułam. Nacięcia tez nie poczułam. Za to zszywanie było tragiczne... Szyła mnie ta stazystka pod okiem jakiejś lekarki. Trwało to prawie godzinę. Wtedy to już myślałam, że jej wszystkie kudły powyrywam!!! Bolało mnie jak nie wiem co! Musieli jeszcze raz mnie znieczulic, bo nie pozwoliłam im szyc dalej, co niestety za wiele nie pomogło i dalej bolało... Mała w tym czasie cały czas leżała mi na brzuchu. Próbowałam ją nakarmić, ale tak mnie bolało, że się cała spięłam i nam nie wychodziło. Ja cała spocona, trzęsłam się, mała płakała i tak nici z tego karmienia wyszły... :/ Wtedy byłam na prawdę wściekła!!! Udało się dopiero jak mnie skończyli szyć, a małą zmierzyli, zważyli, umyli itd.
Ogólnie, gdyby nie to szycie, to poród wspominam dobrze. Może dlatego, że był krótki i bez komplikacji. Akcja porodowa postępowała samoistnie. Na koniec (chyba na ostatnie 10 min II fazy) podłaczyli mi tylko kroplówkę, ale nie czułam w ogóle róznicy. Od przyjazdu do szpitala trwał niecałe 3,5 godziny (w tym II faza porodu - 18 min.). Nawet nie skorzystalismy z żadnych metod, których nauczyliśmy się w szkole rodzenia, bo czasu nie było Mimo to, obecność M. niezastąpiona - był, trzymał mnie za rękę, przypominał o oddychaniu, potem pilnował małej jak ją zabrali, więc byłam spokojna.
Chyba jeszcze raz się zabawimy w taką przygodę
edit: nie wiem, czy ktoś to jeszcze czyta, ale jeśli tak, to czuję się zobowiązana po czasie dopisać jeszcze kilka moich przemyśleń.
Opis porodu pisany na świeżo, kiedy jest przy mnie najukochańsze szczęście i nic już innego się nie liczy może być nieco zdeformowany... nie neguję tego co napisałam powyżej, ponieważ były dobre momenty, jednak w tej euforii umknęły mi gorsze chwile (może wyda się to wam mało istotne, jednak ja czuję się z tym źle):
hmm.. tak porodowo tutaj... mój nie był zły - krótki i bez komplikacji. jednak po czasie stwierdzam, że byłam kompletnie nieświadoma tego co się wokół mnie dzieje - kto jest przymnie (czy to lekarz, czy położna, czy pielęgniarka, czy stażystka, czy studentka), co robi i dlaczego, ani nawet czy się na to zgadzam, czy nie. było mi totalnie wszystko jedno... zn. nie było mi wszystko jedno, tylko nie byłam w stanie myśleć i zastanawiać się czego chcę i jak mi będzie lepiej. nikt mnie o niczym nie informował, nie pytał o zgodę. traktowali mnie przedmiotowo - po prostu kolejny przypadek, kolejna pierwiastka rodzi, nic nowego. teraz czuję się oszukana i wykorzystana... nawet jak miałam jakieś przebłyski i mówiłam, że na boku było mi lepiej przeć niż na wznak, to wszyscy mieli to w d..pie. staram się nie analizować tej sytuacji, bo tylko wzbudza to we mnie negatywne emocje, ale czasami samo wpada do głowy.. :/ jedno wiem na pewno - kolejny poród już za półtora roku i z pewnością będzie to cc (również ze względu na tragiczne gojenie się krocza i obawę, że każdy poród jest inny i może się okazać, że drugi będzie cięższy).
Niestety, moje zdanie jest takie, że w Polsce wciąż nie szanuje się rodzących kobiet. Mam nadzieję, że kiedy moja córka będzie rodzić to się zmieni, bo przecież nie jest problemem przedstawić się pacjentce, powiedzieć jakie badanie będzie się wykonywało i dlaczego, czy będzie bolało, na co się przygotować, jakie leki się podaje i dlaczego, wytłumaczyć czy jest to konieczne - to daje kobiecie (przynajmniej mi) poczucie bezpieczeństwa i komfort psychiczny.
Żałuję, że nikt mi tego nie powiedział jak byłam w ciąży. Wszyscy zapewniali, że jakoś to będzie, nie jest źle, tyle kobiet rodzi... fakt. Ale gdybym wiedziała, że tak będzie, to nigdy nie zdecydowałabym się na sn :/ Ja z pewnością nie będę opowiadała swojej córce o porodzie w samych superlatywach.
Ostatnia edycja: