Witajcie mamusie.
Moj porod wygladal tak..:
To byly ciezkie 8 dni w moim zyciu.. We wtorek przed 22 odeszly mi wody. Bylam podekscytowana i mimo, ze wyczekiwalam ten moment dlugo, zupelnie nieprzygotowana i wystraszona. Bylam pewna ze to juz cale wody -recznik nie dawal rady, ale jednak nie.. Popedzilismy do szpitala po prysznicu -ok. godzine po. A w szpitalu maszyna i co, zero skurczy, badanie i zero rozwarcia.. Zostac na noc na obserwacji.. Maszyna na okraglo podpieta, nie moglam spac.. Jak juz sprobowalam, wyspalam sie az godzine, myslalam, ze poplyne z lozkiem, wody sie wylaly jak na filmie, lozko, podloga, midwife nie mogla uwierzyc ile tych wod.. Niestety postepu zero. Pospalam 2h, ciagle maszyna i badania rozwarcia, mega bolesne zreszta.. Pospacerowalam i zaczeli mi podawac antybiotyk kroplowka (ze wzgladu na infekcje) -co 4h nowa i kroplowki na wywolywanie z powodu braku wod. Z kazdej strony poklota, pelno kroplowek.. Jedna, potem druga -po 24h marne 2cm.. I sie zaczely bole, i to tak cholerne, ze ho, najgorsze, ze rozwarcia zero.. Dlatego od razu zaproponowali epidural, poniewaz gazu nawet nie chcialam sprobowac, a zastrzyk w noge sami mowili, ze nic nie daje.. Przystalam, bo bylam juz wymeczona tym, ze bol okropny, a rozwarcia nic.. Niestety ''cudowny'' epidural u mnie przestawal dzialac co 20 minut, postanowili go ''doladowywac'' co pol godziny.. Takze 10 minut rwacych boli, i potem 20 min ulgi.. I tak kolejne 10h.. Nie moglam wytrzymac w tych bolach bez snu 34h, bez jedzenia, na lezaco i z maszyna podpieta przez caly czas.. Poprosilam o odpiecie i pojscie do toalety, przystali na to. Wiedzialam, ze jak tylko mnie podniosa, poczuje sie lepiej.. Ale przerazilam i ich i siebie. Pchajac 1 kroplowke, pomaszerowalam do toalety, jak skowronek, zero boli, nic.. Wrocilam i mowie, ze martwie sie o dziecko, bo wod juz ma malenko, a moje bole sa lewe -tylko z kroplowek i maszyny, nic naturalnego, poza tym dalej tylko 3cm rozwarcia i ze dalej nie dam rady.. Poprosilam o cesarke. Powiedzieli, ze sie naradza i wroca z decyzja.. Wrocili po 2h z cudowna wiescia, przygotowania do cesarki. Powiedzieli, ze normalnie to bym musiala jeszcze czekac, probowac, z 10h nawet, ale ze wzgledu na infekcje i antybiotyk, juz nie moga czekac, poza tym bobas jest duzy, a rozwarcia nic, bo ulozony buzka do przodu, takze szanse nikle na cokolwiek, moze tylko gdybym miala wiecej sil, ale nie mialam.... Bylam tak szczesliwa, ajj.. Papierki podpisane i po 10 min bylam gotowa. Przestraszona jak nigdy w zyciu (bo nigdy nic zlamane, zadnej operacji), ale i szczesliwa, bo juz wiedzialam, ze za pol h, h, poznam mojego synka.. Na sali z 10 osob, ciagle mnie zagadywali, zebym nie stracila przytomnosci.. Balam sie strasznie tego co bede czuc, sprawdzali znieczulenie 3 razy. Pierwsze 2 razy jeszcze cos czulam, bylam tak wystraszona, ze ho, po 3 razie bylo ok.. Przyslonili mnie i co, widze wszystko w lampie, spanikowalam, kazalam sie przykryc bardziej, zeby nie widziec.. Operacja ok, zadnego bolu. Czulam tylko szarpanie calego ciala i wszelkie odglosy ciecia, rwania itd.. Najgorszy byl moment wyrwania malego z brzucha.. Dziwne odglosy i straszne szarpanie, maly duzy, dlatego tak.. A po chwili.. Juz tylko krzyk, placz, najpiekniejszy jaki slyszalam w zyciu.. Do tego oznajmienie, ze chlopczyk i gratulacje od kazdego pokolei. Dosc szybko go obmyli, ja tylko spytalam, czy z nim wszystko ok, po tak ciezkim porodzie-zdrowy jak rybka.. Za chwile przed oczami ujrzalam buzke i zdziwione oczka -milosc od pierwszego wejrzenia! Zaczelam plakac ze szczescia, ale dosc niewiele, bo nawet plakac nie mialam sily.. Za chwile spytali, czy moga go zabrac do pokoju obok do taty, oczywiscie zgodzilam sie.. Szycie trwalo ok. 40 min. Tylko odglosy niemile, ale euforia i radosc jakich malo.. Zaraz po operacji na inna sale, a tam tatus z malenstwem na rekach.. Echh.. Rekowalescencja okropna, bo po samej cesarce byloby ok, ale ze epidural w co chwile zwiekszanej dawce, antybiotyk, wywolywanie itd, to tragedia. Ale dla syna przeszlabym to jeszcze sto razy. Zwijalam sie z bolu, plakalam w szpitalu, mialam depresje, ze nie dalam rady go karmic, ale juz prawie tydzien po cesarce i chociaz nadal o masie srodkow przeciwbolowych, to juz chodze i nawet minimalnie spie.. Uczymy sie rutyny. Synek wymagajacy, ale jeszcze zyje, mimo, ze o 2h snu dziennie.. Narazie to tyle. Pozdrawiam Was mamusie.
Moj porod wygladal tak..:
To byly ciezkie 8 dni w moim zyciu.. We wtorek przed 22 odeszly mi wody. Bylam podekscytowana i mimo, ze wyczekiwalam ten moment dlugo, zupelnie nieprzygotowana i wystraszona. Bylam pewna ze to juz cale wody -recznik nie dawal rady, ale jednak nie.. Popedzilismy do szpitala po prysznicu -ok. godzine po. A w szpitalu maszyna i co, zero skurczy, badanie i zero rozwarcia.. Zostac na noc na obserwacji.. Maszyna na okraglo podpieta, nie moglam spac.. Jak juz sprobowalam, wyspalam sie az godzine, myslalam, ze poplyne z lozkiem, wody sie wylaly jak na filmie, lozko, podloga, midwife nie mogla uwierzyc ile tych wod.. Niestety postepu zero. Pospalam 2h, ciagle maszyna i badania rozwarcia, mega bolesne zreszta.. Pospacerowalam i zaczeli mi podawac antybiotyk kroplowka (ze wzgladu na infekcje) -co 4h nowa i kroplowki na wywolywanie z powodu braku wod. Z kazdej strony poklota, pelno kroplowek.. Jedna, potem druga -po 24h marne 2cm.. I sie zaczely bole, i to tak cholerne, ze ho, najgorsze, ze rozwarcia zero.. Dlatego od razu zaproponowali epidural, poniewaz gazu nawet nie chcialam sprobowac, a zastrzyk w noge sami mowili, ze nic nie daje.. Przystalam, bo bylam juz wymeczona tym, ze bol okropny, a rozwarcia nic.. Niestety ''cudowny'' epidural u mnie przestawal dzialac co 20 minut, postanowili go ''doladowywac'' co pol godziny.. Takze 10 minut rwacych boli, i potem 20 min ulgi.. I tak kolejne 10h.. Nie moglam wytrzymac w tych bolach bez snu 34h, bez jedzenia, na lezaco i z maszyna podpieta przez caly czas.. Poprosilam o odpiecie i pojscie do toalety, przystali na to. Wiedzialam, ze jak tylko mnie podniosa, poczuje sie lepiej.. Ale przerazilam i ich i siebie. Pchajac 1 kroplowke, pomaszerowalam do toalety, jak skowronek, zero boli, nic.. Wrocilam i mowie, ze martwie sie o dziecko, bo wod juz ma malenko, a moje bole sa lewe -tylko z kroplowek i maszyny, nic naturalnego, poza tym dalej tylko 3cm rozwarcia i ze dalej nie dam rady.. Poprosilam o cesarke. Powiedzieli, ze sie naradza i wroca z decyzja.. Wrocili po 2h z cudowna wiescia, przygotowania do cesarki. Powiedzieli, ze normalnie to bym musiala jeszcze czekac, probowac, z 10h nawet, ale ze wzgledu na infekcje i antybiotyk, juz nie moga czekac, poza tym bobas jest duzy, a rozwarcia nic, bo ulozony buzka do przodu, takze szanse nikle na cokolwiek, moze tylko gdybym miala wiecej sil, ale nie mialam.... Bylam tak szczesliwa, ajj.. Papierki podpisane i po 10 min bylam gotowa. Przestraszona jak nigdy w zyciu (bo nigdy nic zlamane, zadnej operacji), ale i szczesliwa, bo juz wiedzialam, ze za pol h, h, poznam mojego synka.. Na sali z 10 osob, ciagle mnie zagadywali, zebym nie stracila przytomnosci.. Balam sie strasznie tego co bede czuc, sprawdzali znieczulenie 3 razy. Pierwsze 2 razy jeszcze cos czulam, bylam tak wystraszona, ze ho, po 3 razie bylo ok.. Przyslonili mnie i co, widze wszystko w lampie, spanikowalam, kazalam sie przykryc bardziej, zeby nie widziec.. Operacja ok, zadnego bolu. Czulam tylko szarpanie calego ciala i wszelkie odglosy ciecia, rwania itd.. Najgorszy byl moment wyrwania malego z brzucha.. Dziwne odglosy i straszne szarpanie, maly duzy, dlatego tak.. A po chwili.. Juz tylko krzyk, placz, najpiekniejszy jaki slyszalam w zyciu.. Do tego oznajmienie, ze chlopczyk i gratulacje od kazdego pokolei. Dosc szybko go obmyli, ja tylko spytalam, czy z nim wszystko ok, po tak ciezkim porodzie-zdrowy jak rybka.. Za chwile przed oczami ujrzalam buzke i zdziwione oczka -milosc od pierwszego wejrzenia! Zaczelam plakac ze szczescia, ale dosc niewiele, bo nawet plakac nie mialam sily.. Za chwile spytali, czy moga go zabrac do pokoju obok do taty, oczywiscie zgodzilam sie.. Szycie trwalo ok. 40 min. Tylko odglosy niemile, ale euforia i radosc jakich malo.. Zaraz po operacji na inna sale, a tam tatus z malenstwem na rekach.. Echh.. Rekowalescencja okropna, bo po samej cesarce byloby ok, ale ze epidural w co chwile zwiekszanej dawce, antybiotyk, wywolywanie itd, to tragedia. Ale dla syna przeszlabym to jeszcze sto razy. Zwijalam sie z bolu, plakalam w szpitalu, mialam depresje, ze nie dalam rady go karmic, ale juz prawie tydzien po cesarce i chociaz nadal o masie srodkow przeciwbolowych, to juz chodze i nawet minimalnie spie.. Uczymy sie rutyny. Synek wymagajacy, ale jeszcze zyje, mimo, ze o 2h snu dziennie.. Narazie to tyle. Pozdrawiam Was mamusie.