reklama
paula_dabro
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 31 Styczeń 2016
- Postów
- 872
Mam chwilę więc i ja opiszę swój poród...
we wtorek o 10 rano po tym jak dzień wcześniej wieczorem na ktg odeszły mi wody podłączyli mi kroplówkę z oxytocyną. Leżałam do 11 dopóki nie przyjechał Michał i umierałam ze strachu o moje dziecko. Czy urodzi się zdrowe, czy sobie poradzi urodzone wcześniej na tym świecie. Jak już przyjechał Mąż zaczęliśmy rozmawiać i było mi lepiej, wiedziałam, że nie ma odwrotu co ma być to będzie urodzi się dzisiaj tak czy siak i co by się nie działo będę go kochać najmocniej na świecie. O 12 przyszły dwie położne, jedna z nich była tą, która była ze mną na sali porodowej, zabrali nas tam pokazała całą salę i podłączyła pod ktg. Zmieniły się jakieś przepisy i jeśli rodzi się wcześniak mama musi być podłączona pod ktg od początku do końca. I tak od godziny 12 do 02 w nocy spędziłam na porodówce. Na początku było fajnie śmiesznie i wesoło bo skurcze były lekkie, położna super miła i też z poczuciem humoru więc będąc tam stwierdziłam, że jest nawet fajnie. Minęły dwie godziny i badanie. Szyjka się trochę zgładziła ale jeszcze nie do końca. Kolejne 2 h pod ktg w sumie cały czas stałam bo jak tylko siedziałam lub leżałam zapisywało się błędnie tętno małego. Po kolejnych dwóch godzinach szyjka zgładzona i delikatne rozwarcie. Zaproponowała mi czopki które przyspieszają rozwieranie, oczywiście się zgodziłam. Kolejne badanie po 2h i rozwarcie większe ale bez szału. Więc zaproponowała zastrzyk, również się zgodziłam. Po zastrzyku też nie ruszyło z kopyta a skurcze były coraz mocniejsze choć do wytrzymania. W końcu zaproponowała mi by wejść do wanny. Przyniosło mi to ogromną ulgę. Poprawił mi się humor po tym leżeniu w wannie. I przyszedł czas na kolejne badanie...i wtedy się zaczęła masakra...miałam niecałe 2cm rozwarcia zbadała mnie położna która była ze mną cały czas i stwierdziła, że musi się skonsultować bo sama nie wie. Przyszła druga położna i ona zaczęła mnie badać...to było najgorsze co się działo przed samymi partymi skurczami. Zrobiła mi chyba masaż i na siłę rozepchała szyjkę. Zaczęłam się drzeć wierzgać nogami i wyć z bólu, to był okropny ból. Po czym usłyszałam "proszę się uspokoić dlaczego Pani płacze" no świetnie..nie mogłam się uspokoić nic mi nie pomagało. W końcu przeszło bo przytulił mnie mąż powiedział parę ciepłych słów. Nastąpiła zmiana położnych, przyszła druga może mniej sympatyczna ale chyba bardziej doświadczona. Była ok 20 i miałam jakieś 4cm rozwarcia, pomyślałam sobie że jak tak będzie wolno szło to do rana nie urodzę. Modliłam się tylko żeby nie mieć cesarki. No i cały czas to samo, stanie, podłączone ktg, poskakałam trochę na piłce ale tętno się nie zapisywało więc znów stałam. Minęło trochę czasu i wpadłam na pomysł żeby wejść do wanny wtedy przyniosło mi to ulgę więc byłam nastawiona że będzie tak i tym razem, położna zmieniła mi peloty na takie które można moczyć i są bez kabli, Michał napuścił cieplutkiej wody do wanny ledwo tam doszłam już były takie mocne skurcze myślę sobie dawaj jeszcze chwila i Ci ulży, dolazłam do tej wanny wchodzę z nadzieją, kładę się chwilę jest fajnie i nagle straszne parcie na odbyt, masakra...ból nie do opisania i czułam że to są parte..zaczęłam się drzeć bo już nie ogarniałam tego bólu. Jeszcze chwilę tam poleżałam i położna kazała szybko wychodzić bo tętno się przestało rejestrować. Położyłam się na łóżku i badanie 5cm a ból nie do zniesienia, zaczęłam krzyczeć i zapytałam czy mnie znieczuli. Powiedziała, że musi się unormować tętno małego i od tych słów wszystko działo się z prędkością światła. Minęła chwila zbadała mnie już było 7cm, za chwilę 8cm i tylko mówiła żeby nie przeć bo popękam, starałam się bardzo ale przy parciu czułam taką ulgę, że chciałam tylko przeć nie dostałam znieczulenia, przyszedł lekarz (bardzo przystojny ) i młody i zaczęłam go prosić żeby pozwolił mi przeć on mnie uspokajał że już za chwilę będę rodzić. Nigdy nie zapomnę jak leżałam na tym łóżku i patrzyłam jak położna wszystko szykuje wyjmuje i ubiera się do porodu, jak ja się w duchu cieszyłam, że zaraz urodzi się moja miłość...no i się zaczęło..podali mi tlen bo nie mogłam oddychać i żeby mały dostawał tlen musiałam oddychać przez maskę. Kazali przeć...więc to robiłam, ciekło ze mnie jak z kranu, nigdy nie byłam tak spocona, opadałam z sił ale parłam dalej, po chwili do pokoju wpadło chyba z 6 dodatkowych osób przystojniaczek naciskał mi łokciem na brzuch i podciągał nogę, Mąż drugą nogę i jeszcze ja ciągnęłam za obie nogi i tak sobie parłam i słyszę "ojej jakie ma włoski" jak dostałam powera to tak mnie zaczęła nacinać że musiała 3 razy nożyczki zmienić bo nie dała rady przeciąć mojej skóry, już myślałam, że będzie miał zakładane kleszcze na głowę tak stukał ten metal, na szczęście to zmiany nożyczek nacięcie bolało okropnie bo nie nadążała trafiać na skurcz, główka już wychodziła i ciachała "na chama" żebym nie popękała. No i chwile później poczułam jak urodziła się głowka i jak barki przechodzą przez kanał rodny i wtedy zadziała się magia...mały zaczął krzyczeć szybko go wytarli i położyli na brzuchu i w chwili kiedy dotknął mojej skóry i zapewne usłyszał serce nastąpiła cisza...zaczęłam płakać jak małe dziecko i gadać do niego że go kocham, że to ja jego mama, że witam go na świecie spojrzałam na męża i on też płakał jak dziecko (aż się wzruszyłam jak sobie to przypomniałam ). No i chwilę tak poleżeliśmy zabrali małego na badania mi podkręcili oxy żebym urodziła łożysko. Urodziłam i po chwili zaczęła mnie szyć, co też było bolesne bo nie wszędzie zadziałało znieczulenie, ale byłam tak szczęśliwa że nie przeszkadzał mi ten ból. Położna mnie szyła a ja pisałam smsy do rodziny że się mały urodził. Śmiesznie to wyglądało jak mnie szyła to się śmiałyśmy, opowiadałyśmy sobie głupoty. Później poleżałam 2 godzinki, wstałam pomogli mi się umyć ubrać, dali jedzonko i Mąż zawiózł mnie do mojego Małego bohatera. Przenieśli mnie na poporodową i poszłam spać. Taki był mój poród....
Ogromnie dużo ostrego bólu, ale moment narodzin wynagradza wszystko i to jak widziałam jaki mój Mąż jest szczęśliwy i płacze ze szczęścia dało mi taką wewnętrzną siłę której chyba nic nie złamie. Ja osobiście polecam obecność męża..mój pomógł mi na prawdę bardzo i widział jakie to cierpienie dla kobiety, nie takie hop siup i jest bobas. Na pewno są kobiety co rodzą mniej boleśnie i szybciej ale u mnie tak nie było. Widział jak cierpiałam i ile musiałam znieść. Później ciągle mi dziękował i mówił że jestem jego bohaterką i że jest ze mnie bardzo dumny
A na koniec taki żart z porodówki, ja tu rodzę podciągam te nogi, drę się w niebogłosy a ten przystojniaczek jedną ręką dociska mi nogę drugą łokciem naciska na brzuch i taki nachylony odbiera telefon i mówi "a nic poród mam właśnie" tak na luzie jakby stał w kolejce po ser
we wtorek o 10 rano po tym jak dzień wcześniej wieczorem na ktg odeszły mi wody podłączyli mi kroplówkę z oxytocyną. Leżałam do 11 dopóki nie przyjechał Michał i umierałam ze strachu o moje dziecko. Czy urodzi się zdrowe, czy sobie poradzi urodzone wcześniej na tym świecie. Jak już przyjechał Mąż zaczęliśmy rozmawiać i było mi lepiej, wiedziałam, że nie ma odwrotu co ma być to będzie urodzi się dzisiaj tak czy siak i co by się nie działo będę go kochać najmocniej na świecie. O 12 przyszły dwie położne, jedna z nich była tą, która była ze mną na sali porodowej, zabrali nas tam pokazała całą salę i podłączyła pod ktg. Zmieniły się jakieś przepisy i jeśli rodzi się wcześniak mama musi być podłączona pod ktg od początku do końca. I tak od godziny 12 do 02 w nocy spędziłam na porodówce. Na początku było fajnie śmiesznie i wesoło bo skurcze były lekkie, położna super miła i też z poczuciem humoru więc będąc tam stwierdziłam, że jest nawet fajnie. Minęły dwie godziny i badanie. Szyjka się trochę zgładziła ale jeszcze nie do końca. Kolejne 2 h pod ktg w sumie cały czas stałam bo jak tylko siedziałam lub leżałam zapisywało się błędnie tętno małego. Po kolejnych dwóch godzinach szyjka zgładzona i delikatne rozwarcie. Zaproponowała mi czopki które przyspieszają rozwieranie, oczywiście się zgodziłam. Kolejne badanie po 2h i rozwarcie większe ale bez szału. Więc zaproponowała zastrzyk, również się zgodziłam. Po zastrzyku też nie ruszyło z kopyta a skurcze były coraz mocniejsze choć do wytrzymania. W końcu zaproponowała mi by wejść do wanny. Przyniosło mi to ogromną ulgę. Poprawił mi się humor po tym leżeniu w wannie. I przyszedł czas na kolejne badanie...i wtedy się zaczęła masakra...miałam niecałe 2cm rozwarcia zbadała mnie położna która była ze mną cały czas i stwierdziła, że musi się skonsultować bo sama nie wie. Przyszła druga położna i ona zaczęła mnie badać...to było najgorsze co się działo przed samymi partymi skurczami. Zrobiła mi chyba masaż i na siłę rozepchała szyjkę. Zaczęłam się drzeć wierzgać nogami i wyć z bólu, to był okropny ból. Po czym usłyszałam "proszę się uspokoić dlaczego Pani płacze" no świetnie..nie mogłam się uspokoić nic mi nie pomagało. W końcu przeszło bo przytulił mnie mąż powiedział parę ciepłych słów. Nastąpiła zmiana położnych, przyszła druga może mniej sympatyczna ale chyba bardziej doświadczona. Była ok 20 i miałam jakieś 4cm rozwarcia, pomyślałam sobie że jak tak będzie wolno szło to do rana nie urodzę. Modliłam się tylko żeby nie mieć cesarki. No i cały czas to samo, stanie, podłączone ktg, poskakałam trochę na piłce ale tętno się nie zapisywało więc znów stałam. Minęło trochę czasu i wpadłam na pomysł żeby wejść do wanny wtedy przyniosło mi to ulgę więc byłam nastawiona że będzie tak i tym razem, położna zmieniła mi peloty na takie które można moczyć i są bez kabli, Michał napuścił cieplutkiej wody do wanny ledwo tam doszłam już były takie mocne skurcze myślę sobie dawaj jeszcze chwila i Ci ulży, dolazłam do tej wanny wchodzę z nadzieją, kładę się chwilę jest fajnie i nagle straszne parcie na odbyt, masakra...ból nie do opisania i czułam że to są parte..zaczęłam się drzeć bo już nie ogarniałam tego bólu. Jeszcze chwilę tam poleżałam i położna kazała szybko wychodzić bo tętno się przestało rejestrować. Położyłam się na łóżku i badanie 5cm a ból nie do zniesienia, zaczęłam krzyczeć i zapytałam czy mnie znieczuli. Powiedziała, że musi się unormować tętno małego i od tych słów wszystko działo się z prędkością światła. Minęła chwila zbadała mnie już było 7cm, za chwilę 8cm i tylko mówiła żeby nie przeć bo popękam, starałam się bardzo ale przy parciu czułam taką ulgę, że chciałam tylko przeć nie dostałam znieczulenia, przyszedł lekarz (bardzo przystojny ) i młody i zaczęłam go prosić żeby pozwolił mi przeć on mnie uspokajał że już za chwilę będę rodzić. Nigdy nie zapomnę jak leżałam na tym łóżku i patrzyłam jak położna wszystko szykuje wyjmuje i ubiera się do porodu, jak ja się w duchu cieszyłam, że zaraz urodzi się moja miłość...no i się zaczęło..podali mi tlen bo nie mogłam oddychać i żeby mały dostawał tlen musiałam oddychać przez maskę. Kazali przeć...więc to robiłam, ciekło ze mnie jak z kranu, nigdy nie byłam tak spocona, opadałam z sił ale parłam dalej, po chwili do pokoju wpadło chyba z 6 dodatkowych osób przystojniaczek naciskał mi łokciem na brzuch i podciągał nogę, Mąż drugą nogę i jeszcze ja ciągnęłam za obie nogi i tak sobie parłam i słyszę "ojej jakie ma włoski" jak dostałam powera to tak mnie zaczęła nacinać że musiała 3 razy nożyczki zmienić bo nie dała rady przeciąć mojej skóry, już myślałam, że będzie miał zakładane kleszcze na głowę tak stukał ten metal, na szczęście to zmiany nożyczek nacięcie bolało okropnie bo nie nadążała trafiać na skurcz, główka już wychodziła i ciachała "na chama" żebym nie popękała. No i chwile później poczułam jak urodziła się głowka i jak barki przechodzą przez kanał rodny i wtedy zadziała się magia...mały zaczął krzyczeć szybko go wytarli i położyli na brzuchu i w chwili kiedy dotknął mojej skóry i zapewne usłyszał serce nastąpiła cisza...zaczęłam płakać jak małe dziecko i gadać do niego że go kocham, że to ja jego mama, że witam go na świecie spojrzałam na męża i on też płakał jak dziecko (aż się wzruszyłam jak sobie to przypomniałam ). No i chwilę tak poleżeliśmy zabrali małego na badania mi podkręcili oxy żebym urodziła łożysko. Urodziłam i po chwili zaczęła mnie szyć, co też było bolesne bo nie wszędzie zadziałało znieczulenie, ale byłam tak szczęśliwa że nie przeszkadzał mi ten ból. Położna mnie szyła a ja pisałam smsy do rodziny że się mały urodził. Śmiesznie to wyglądało jak mnie szyła to się śmiałyśmy, opowiadałyśmy sobie głupoty. Później poleżałam 2 godzinki, wstałam pomogli mi się umyć ubrać, dali jedzonko i Mąż zawiózł mnie do mojego Małego bohatera. Przenieśli mnie na poporodową i poszłam spać. Taki był mój poród....
Ogromnie dużo ostrego bólu, ale moment narodzin wynagradza wszystko i to jak widziałam jaki mój Mąż jest szczęśliwy i płacze ze szczęścia dało mi taką wewnętrzną siłę której chyba nic nie złamie. Ja osobiście polecam obecność męża..mój pomógł mi na prawdę bardzo i widział jakie to cierpienie dla kobiety, nie takie hop siup i jest bobas. Na pewno są kobiety co rodzą mniej boleśnie i szybciej ale u mnie tak nie było. Widział jak cierpiałam i ile musiałam znieść. Później ciągle mi dziękował i mówił że jestem jego bohaterką i że jest ze mnie bardzo dumny
A na koniec taki żart z porodówki, ja tu rodzę podciągam te nogi, drę się w niebogłosy a ten przystojniaczek jedną ręką dociska mi nogę drugą łokciem naciska na brzuch i taki nachylony odbiera telefon i mówi "a nic poród mam właśnie" tak na luzie jakby stał w kolejce po ser
Ostatnio edytowane przez moderatora:
madziolina_p
Fanka BB :)
Paula najlepszy jest moment jak sie glowka urodzi mi wtedy przy pierwszym dziecku to caly bol poszedl w zapomnienie
Napisane na LG-D855 w aplikacji Forum BabyBoom
Napisane na LG-D855 w aplikacji Forum BabyBoom
Mam chwilę więc i ja opiszę swój poród...
we wtorek o 10 rano po tym jak dzień wcześniej wieczorem na ktg odeszły mi wody podłączyli mi kroplówkę z oxytocyną. Leżałam do 11 dopóki nie przyjechał Michał i umierałam ze strachu o moje dziecko. Czy urodzi się zdrowe, czy sobie poradzi urodzone wcześniej na tym świecie. Jak już przyjechał Mąż zaczęliśmy rozmawiać i było mi lepiej, wiedziałam, że nie ma odwrotu co ma być to będzie urodzi się dzisiaj tak czy siak i co by się nie działo będę go kochać najmocniej na świecie. O 12 przyszły dwie położne, jedna z nich była tą, która była ze mną na sali porodowej, zabrali nas tam pokazała całą salę i podłączyła pod ktg. Zmieniły się jakieś przepisy i jeśli rodzi się wcześniak mama musi być podłączona pod ktg od początku do końca. I tak od godziny 12 do 02 w nocy spędziłam na porodówce. Na początku było fajnie śmiesznie i wesoło bo skurcze były lekkie, położna super miła i też z poczuciem humoru więc będąc tam stwierdziłam, że jest nawet fajnie. Minęły dwie godziny i badanie. Szyjka się trochę zgładziła ale jeszcze nie do końca. Kolejne 2 h pod ktg w sumie cały czas stałam bo jak tylko siedziałam lub leżałam zapisywało się błędnie tętno małego. Po kolejnych dwóch godzinach szyjka zgładzona i delikatne rozwarcie. Zaproponowała mi czopki które przyspieszają rozwieranie, oczywiście się zgodziłam. Kolejne badanie po 2h i rozwarcie większe ale bez szału. Więc zaproponowała zastrzyk, również się zgodziłam. Po zastrzyku też nie ruszyło z kopyta a skurcze były coraz mocniejsze choć do wytrzymania. W końcu zaproponowała mi by wejść do wanny. Przyniosło mi to ogromną ulgę. Poprawił mi się humor po tym leżeniu w wannie. I przyszedł czas na kolejne badanie...i wtedy się zaczęła masakra...miałam niecałe 2cm rozwarcia zbadała mnie położna która była ze mną cały czas i stwierdziła, że musi się skonsultować bo sama nie wie. Przyszła druga położna i ona zaczęła mnie badać...to było najgorsze co się działo przed samymi partymi skurczami. Zrobiła mi chyba masaż i na siłę rozepchała szyjkę. Zaczęłam się drzeć wierzgać nogami i wyć z bólu, to był okropny ból. Po czym usłyszałam "proszę się uspokoić dlaczego Pani płacze" no świetnie..nie mogłam się uspokoić nic mi nie pomagało. W końcu przeszło bo przytulił mnie mąż powiedział parę ciepłych słów. Nastąpiła zmiana położnych, przyszła druga może mniej sympatyczna ale chyba bardziej doświadczona. Była ok 20 i miałam jakieś 4cm rozwarcia, pomyślałam sobie że jak tak będzie wolno szło to do rana nie urodzę. Modliłam się tylko żeby nie mieć cesarki. No i cały czas to samo, stanie, podłączone ktg, poskakałam trochę na piłce ale tętno się nie zapisywało więc znów stałam. Minęło trochę czasu i wpadłam na pomysł żeby wejść do wanny wtedy przyniosło mi to ulgę więc byłam nastawiona że będzie tak i tym razem, położna zmieniła mi peloty na takie które można moczyć i są bez kabli, Michał napuścił cieplutkiej wody do wanny ledwo tam doszłam już były takie mocne skurcze myślę sobie dawaj jeszcze chwila i Ci ulży, dolazłam do tej wanny wchodzę z nadzieją, kładę się chwilę jest fajnie i nagle straszne parcie na odbyt, masakra...ból nie do opisania i czułam że to są parte..zaczęłam się drzeć bo już nie ogarniałam tego bólu. Jeszcze chwilę tam poleżałam i położna kazała szybko wychodzić bo tętno się przestało rejestrować. Położyłam się na łóżku i badanie 5cm a ból nie do zniesienia, zaczęłam krzyczeć i zapytałam czy mnie znieczuli. Powiedziała, że musi się unormować tętno małego i od tych słów wszystko działo się z prędkością światła. Minęła chwila zbadała mnie już było 7cm, za chwilę 8cm i tylko mówiła żeby nie przeć bo popękam, starałam się bardzo ale przy parciu czułam taką ulgę, że chciałam tylko przeć nie dostałam znieczulenia, przyszedł lekarz (bardzo przystojny ) i młody i zaczęłam go prosić żeby pozwolił mi przeć on mnie uspokajał że już za chwilę będę rodzić. Nigdy nie zapomnę jak leżałam na tym łóżku i patrzyłam jak położna wszystko szykuje wyjmuje i ubiera się do porodu, jak ja się w duchu cieszyłam, że zaraz urodzi się moja miłość...no i się zaczęło..podali mi tlen bo nie mogłam oddychać i żeby mały dostawał tlen musiałam oddychać przez maskę. Kazali przeć...więc to robiłam, ciekło ze mnie jak z kranu, nigdy nie byłam tak spocona, opadałam z sił ale parłam dalej, po chwili do pokoju wpadło chyba z 6 dodatkowych osób przystojniaczek naciskał mi łokciem na brzuch i podciągał nogę, Mąż drugą nogę i jeszcze ja ciągnęłam za obie nogi i tak sobie parłam i słyszę "ojej jakie ma włoski" jak dostałam powera to tak mnie zaczęła nacinać że musiała 3 razy nożyczki zmienić bo nie dała rady przeciąć mojej skóry, już myślałam, że będzie miał zakładane kleszcze na głowę tak stukał ten metal, na szczęście to zmiany nożyczek nacięcie bolało okropnie bo nie nadążała trafiać na skurcz, główka już wychodziła i ciachała "na chama" żebym nie popękała. No i chwile później poczułam jak urodziła się głowka i jak barki przechodzą przez kanał rodny i wtedy zadziała się magia...mały zaczął krzyczeć szybko go wytarli i położyli na brzuchu i w chwili kiedy dotknął mojej skóry i zapewne usłyszał serce nastąpiła cisza...zaczęłam płakać jak małe dziecko i gadać do niego że go kocham, że to ja jego mama, że witam go na świecie spojrzałam na męża i on też płakał jak dziecko (aż się wzruszyłam jak sobie to przypomniałam ). No i chwilę tak poleżeliśmy zabrali małego na badania mi podkręcili oxy żebym urodziła łożysko. Urodziłam i po chwili zaczęła mnie szyć, co też było bolesne bo nie wszędzie zadziałało znieczulenie, ale byłam tak szczęśliwa że nie przeszkadzał mi ten ból. Położna mnie szyła a ja pisałam smsy do rodziny że się mały urodził. Śmiesznie to wyglądało jak mnie szyła to się śmiałyśmy, opowiadałyśmy sobie głupoty. Później poleżałam 2 godzinki, wstałam pomogli mi się umyć ubrać, dali jedzonko i Mąż zawiózł mnie do mojego Małego bohatera. Przenieśli mnie na poporodową i poszłam spać. Taki był mój poród....
Ogromnie dużo ostrego bólu, ale moment narodzin wynagradza wszystko i to jak widziałam jaki mój Mąż jest szczęśliwy i płacze ze szczęścia dało mi taką wewnętrzną siłę której chyba nic nie złamie. Ja osobiście polecam obecność męża..mój pomógł mi na prawdę bardzo i widział jakie to cierpienie dla kobiety, nie takie hop siup i jest bobas. Na pewno są kobiety co rodzą mniej boleśnie i szybciej ale u mnie tak nie było. Widział jak cierpiałam i ile musiałam znieść. Później ciągle mi dziękował i mówił że jestem jego bohaterką i że jest ze mnie bardzo dumny
A na koniec taki żart z porodówki, ja tu rodzę podciągam te nogi, drę się w niebogłosy a ten przystojniaczek jedną ręką dociska mi nogę drugą łokciem naciska na brzuch i taki nachylony odbiera telefon i mówi "a nic poród mam właśnie" tak na luzie jakby stał w kolejce po ser
Ah chcialabym to przezyc az sie wzruszyłam super opisane i mega zazdroszczę
Ja jak wiecie trafiłam do szpitala z nasilającymi się skurczami co 6 minut. Obudziłam w domu męża, że to już czas i jedziemy. W trakcie jazdy dzwoniłam do szpitala czy jest miejsce i powiedzieli, że zawsze coś się znajdzie i czekają na nas. Dojechaliśmy na miejsce, uzupełniliśmy dokumentacje i po wstępnym badaniu wyszło rozwarcie na 2 palce. Od samego początku prosiłam o znieczulenie ale raz usłyszałam, że to za wcześnie a potem było już za późno... pisałam Wam przed 5 rano, że akcja stanęła mimo, iż skurcze dalej były i to cholery coraz mocniejsze. Poprosiłam o możliwość wejścia do wody ale się nie zgodziły bo bały się kolejnego regresu. Chwile później zeszłam z łóżka i skurcze miałam co minutę. Zbadali mnie i okazało się, że jest już 6 cm a za chwilkę już 8.. Najgorsze było to, że na nic nie było czasu i nie mogli uśmieżyć mi bólu po 6:30 odeszły mi wody i po chwili zaczęły się skurcze parte. Pękłam do odbytu ale najważniejsze było, żeby zobaczyć już Miśka i żeby to się w końcu skończyło. Położne były zachwycone współpracą chociaż nie było mi łatwo ale kazałam mężowi włączyć kołysankę Szymka i to ona pozwalała mi się skupiać na oddychaniu czy parciu a nie na bólu.. Teraz męczy mnie obkurczanie macicy aleee i z tym dam sobie radę
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Doris:-)
Moderatorka Mama super Czwórki :-)
Paula dabro...naprawdę rewelacyjny opis porodu!!!
Jodełka, Fazer...super!!!
Jodełka, Fazer...super!!!
reklama
Doris:-)
Moderatorka Mama super Czwórki :-)
To teraz ja :-)
Po długiej i bardzo stresującej ciąży, z mnóstwem leków, ogromnym stresem i lękiem aby tym razem wszystko było dobrze nadszedł upragniony dzień 29 czerwca w którym to miałam zostać przyjęta na oddział do szpitala.
Termin z ostatniej miesiączki wypadał na 11 czerwca ale z moim dr ustaliliśmy termin cięcia na 30 czerwca czyli 38 tyg. i 4 dni.
29 czerwca rano udaliśmy się do szpitala, nie było za dużo ludzi na IP, przyjęli mnie już jakoś ok. godz. 11. Ktg, badania krwi, usg (z badania wyszło, że Oliś będzie ważył 3780g) wypełnianie dokumentów. Leżałam na oddziale pierwszy raz taka spokojna, że jestem pod opieką, że będą do jutra sprawdzać czy wszystko z Małym jest dobrze. Wieczorem dowiedziałam się, że będę trzecia w kolejce do cesarskiego cięcia. Umówiłam się z moim M, żeby był w szpitalu ok. 8.30. Pozostało tylko przespać noc. O dziwo udało mi się zasnąć ok. 23, oczywiście wstawałam w nocy do toalety ze 3 razy z wielkim trudem, bo brzuszek naprawdę miałam ogromny. O 5 rano pobudka, kąpiel, lewatywa (ale ulga – chyba zrobiłam się ze 2 kg lżejsza), ubrałam jednorazową koszulę porodową, podłączyli mi ktg. Przyszedł M i czekaliśmy. O godz. 10.30 położna powiedziała, że idziemy na blok porodowy. Zeszliśmy piętro niżej, kazali nam usiąść na kanapie i czekać. Zachciało mi się siusiu, zaczepiłam jakąś pielęgniarkę i ona zaprowadziła mnie do sali na której było napisane „pokój wybudzeń” i tam była toaleta. M zaczął żartować, że jak on będzie siedział na tej sali operacyjnej ze mną, to pewnie jego będą musieli potem zawieźć do tego pokoju wybudzeń. Strasznie mnie to rozbawiło.
Ok. godz. 11.25 położna zaprowadziła mnie na salę operacyjną. M został na korytarzu, miał czekać aż przyniosą mu odpowiedni strój porodowy.
Był tam już bardzo sympatyczny anestezjolog, pielęgniarka anestezjologiczna i jeszcze ze dwie osoby. Anestezjolog wszystko dokładnie mi tłumaczył co będzie po kolei robił. Położyłam się na stole operacyjnym, za chwilę kazał mi usiąść po turecku, powiedział, że poczuję zimno, bo będą przemywać mi plecy, potem powiedział, że poczuję lekkie ukłucie, a następnie rozpieranie – to znieczulenie miejscowe, aby mógł wkłuć się do tej przestrzeni w kręgosłupie gdzie podaje się znieczulenie podpajęczynówkowe. Nie poczułam za bardzo bólu, kazali mi się położyć, stół operacyjny został przechylony lekko w lewą stronę. Powoli traciłam czucie od pasa w dół, choć w pewnym momencie poczułam jak mnie dotykają i powiedziałam, żeby jeszcze nie zaczynali, bo ja wszystko czuję. Zaczęłam się pytać kiedy wejdzie M, bo bałam się, że o nim zapomną ale anestezjolog powiedział, że jak przyjdę lekarki, które będą mi robić cięcie to on też wejdzie. W pewnym momencie zrobiło mi się strasznie słabo, niedobrze, gorąco, chciało mi się wymiotować, czułam się jakbym miała umrzeć. Powiedziałam, że mi jest źle, dostałam jakieś leki przez wenflon (o ile dobrze pamiętam to efedrynę i adrenalinę). M wszedł na salę, w czepku, maseczce, i całym uniformie. Nie dużo różnił się ubiorem od całej reszty osób przebywających na sali operacyjnej. Było mi dalej słabo (podobno byłam blada jak ściana) niedobrze więc dodali mi jeszcze leki. Wreszcie wszystko zaczęło wracać do normy. M dzielnie siedział przy mojej lewej ręce, pytałam czy coś widzi, czułam że coś się dzieje za parawanem, takie szarpnięcia, ciągnięcia. Anestezjolog powiedział, że zaraz wyjmą dziecko, bo szykują już „kanał” i że poczuję nieprzyjemny ucisk pod żebrami. Po chwili poczułam ten ucisk i usłyszałam płacz mojego Malutkiego chłopczyka. M trzy razy podnosił się z krzesła, chciał zajrzeć za parawan ale kazali mu siedzieć.
Za chwilę zauważyłam, że malutkiego przekładają na stół z mojej prawej strony, słyszałam jak płacze, widziałam jego raczki, nóżki. Widziałam że jest biały od mazi płodowej. Leciały mi łzy szczęścia.
Położna owinęła go w ręcznik, pokazała mi jego jajeczka i siusiorka a następnie przytuliła jego policzek do mojego, pocałowałam go kilka razy. Zawołali M i wyszedł z nimi i Małym z sali. Zapytałam gdzie idą, pielęgniarka powiedziała, że idą go ważyć i mierzyć ale już będzie cały czas z tatusiem i mam być spokojna. Czas zszywania mojego brzucha strasznie mi się dłużył. Nie wiem ile to trwało. Wreszcie przyjechały dwie panie z patologii ciąży i przełożyły mnie na łóżko. Dowiedziałam się też, że Oli waży 3710 g, ma 56 cm i dostał 9/9/10 pkt w skali Apgar (dziewiątki za zabarwienie skóry) Jak wyjechałam z Sali, zobaczyłam mojego M jak stoi z pielęgniarką i Olisiem . Położyli mi go na brzuch, przykryli kołdrą i tak wróciłam z nim w ramionach na salę patologii ciąży, bo na położniczym nie było miejsc. Nie mogłam się napatrzeć, tuliłam i całowałam mojego małego chłopczyka. Położna przystawiła go do piersi i tak sobie leżeliśmy razem.
Ok. godz. 18 przewieźli mnie na oddział położniczy do sali 3 osobowej. Było tam strasznie gorąco, jedna z pań nie pozwalała otwierać ani drzwi ani okna. Temperatura dochodziła chyba do 35 stopni. Byłam cała mokra. O godz. 20 przyszła położna i powiedziała, że będziemy po kolei wstawać, ja miałam wstać najpóźniej, bo miałam cc ostatnia. Powiedziałam, że nie dam rady, że musze iść się wykąpać już teraz, bo tak mi było gorąco i źle. Pomimo bólu i tego, że było mi bardzo słabo wstałam z łóżka ok. godz. 20.15 i z M dotarłam z trudem pod prysznic. Usiadłam na krzesełku i 10 minut lałam na siebie chłodną wodę. M pomógł mi się umyć i wróciliśmy do sali gdzie czekał na nas nasz Mały Synuś Oliś!!!
Po długiej i bardzo stresującej ciąży, z mnóstwem leków, ogromnym stresem i lękiem aby tym razem wszystko było dobrze nadszedł upragniony dzień 29 czerwca w którym to miałam zostać przyjęta na oddział do szpitala.
Termin z ostatniej miesiączki wypadał na 11 czerwca ale z moim dr ustaliliśmy termin cięcia na 30 czerwca czyli 38 tyg. i 4 dni.
29 czerwca rano udaliśmy się do szpitala, nie było za dużo ludzi na IP, przyjęli mnie już jakoś ok. godz. 11. Ktg, badania krwi, usg (z badania wyszło, że Oliś będzie ważył 3780g) wypełnianie dokumentów. Leżałam na oddziale pierwszy raz taka spokojna, że jestem pod opieką, że będą do jutra sprawdzać czy wszystko z Małym jest dobrze. Wieczorem dowiedziałam się, że będę trzecia w kolejce do cesarskiego cięcia. Umówiłam się z moim M, żeby był w szpitalu ok. 8.30. Pozostało tylko przespać noc. O dziwo udało mi się zasnąć ok. 23, oczywiście wstawałam w nocy do toalety ze 3 razy z wielkim trudem, bo brzuszek naprawdę miałam ogromny. O 5 rano pobudka, kąpiel, lewatywa (ale ulga – chyba zrobiłam się ze 2 kg lżejsza), ubrałam jednorazową koszulę porodową, podłączyli mi ktg. Przyszedł M i czekaliśmy. O godz. 10.30 położna powiedziała, że idziemy na blok porodowy. Zeszliśmy piętro niżej, kazali nam usiąść na kanapie i czekać. Zachciało mi się siusiu, zaczepiłam jakąś pielęgniarkę i ona zaprowadziła mnie do sali na której było napisane „pokój wybudzeń” i tam była toaleta. M zaczął żartować, że jak on będzie siedział na tej sali operacyjnej ze mną, to pewnie jego będą musieli potem zawieźć do tego pokoju wybudzeń. Strasznie mnie to rozbawiło.
Ok. godz. 11.25 położna zaprowadziła mnie na salę operacyjną. M został na korytarzu, miał czekać aż przyniosą mu odpowiedni strój porodowy.
Był tam już bardzo sympatyczny anestezjolog, pielęgniarka anestezjologiczna i jeszcze ze dwie osoby. Anestezjolog wszystko dokładnie mi tłumaczył co będzie po kolei robił. Położyłam się na stole operacyjnym, za chwilę kazał mi usiąść po turecku, powiedział, że poczuję zimno, bo będą przemywać mi plecy, potem powiedział, że poczuję lekkie ukłucie, a następnie rozpieranie – to znieczulenie miejscowe, aby mógł wkłuć się do tej przestrzeni w kręgosłupie gdzie podaje się znieczulenie podpajęczynówkowe. Nie poczułam za bardzo bólu, kazali mi się położyć, stół operacyjny został przechylony lekko w lewą stronę. Powoli traciłam czucie od pasa w dół, choć w pewnym momencie poczułam jak mnie dotykają i powiedziałam, żeby jeszcze nie zaczynali, bo ja wszystko czuję. Zaczęłam się pytać kiedy wejdzie M, bo bałam się, że o nim zapomną ale anestezjolog powiedział, że jak przyjdę lekarki, które będą mi robić cięcie to on też wejdzie. W pewnym momencie zrobiło mi się strasznie słabo, niedobrze, gorąco, chciało mi się wymiotować, czułam się jakbym miała umrzeć. Powiedziałam, że mi jest źle, dostałam jakieś leki przez wenflon (o ile dobrze pamiętam to efedrynę i adrenalinę). M wszedł na salę, w czepku, maseczce, i całym uniformie. Nie dużo różnił się ubiorem od całej reszty osób przebywających na sali operacyjnej. Było mi dalej słabo (podobno byłam blada jak ściana) niedobrze więc dodali mi jeszcze leki. Wreszcie wszystko zaczęło wracać do normy. M dzielnie siedział przy mojej lewej ręce, pytałam czy coś widzi, czułam że coś się dzieje za parawanem, takie szarpnięcia, ciągnięcia. Anestezjolog powiedział, że zaraz wyjmą dziecko, bo szykują już „kanał” i że poczuję nieprzyjemny ucisk pod żebrami. Po chwili poczułam ten ucisk i usłyszałam płacz mojego Malutkiego chłopczyka. M trzy razy podnosił się z krzesła, chciał zajrzeć za parawan ale kazali mu siedzieć.
Za chwilę zauważyłam, że malutkiego przekładają na stół z mojej prawej strony, słyszałam jak płacze, widziałam jego raczki, nóżki. Widziałam że jest biały od mazi płodowej. Leciały mi łzy szczęścia.
Położna owinęła go w ręcznik, pokazała mi jego jajeczka i siusiorka a następnie przytuliła jego policzek do mojego, pocałowałam go kilka razy. Zawołali M i wyszedł z nimi i Małym z sali. Zapytałam gdzie idą, pielęgniarka powiedziała, że idą go ważyć i mierzyć ale już będzie cały czas z tatusiem i mam być spokojna. Czas zszywania mojego brzucha strasznie mi się dłużył. Nie wiem ile to trwało. Wreszcie przyjechały dwie panie z patologii ciąży i przełożyły mnie na łóżko. Dowiedziałam się też, że Oli waży 3710 g, ma 56 cm i dostał 9/9/10 pkt w skali Apgar (dziewiątki za zabarwienie skóry) Jak wyjechałam z Sali, zobaczyłam mojego M jak stoi z pielęgniarką i Olisiem . Położyli mi go na brzuch, przykryli kołdrą i tak wróciłam z nim w ramionach na salę patologii ciąży, bo na położniczym nie było miejsc. Nie mogłam się napatrzeć, tuliłam i całowałam mojego małego chłopczyka. Położna przystawiła go do piersi i tak sobie leżeliśmy razem.
Ok. godz. 18 przewieźli mnie na oddział położniczy do sali 3 osobowej. Było tam strasznie gorąco, jedna z pań nie pozwalała otwierać ani drzwi ani okna. Temperatura dochodziła chyba do 35 stopni. Byłam cała mokra. O godz. 20 przyszła położna i powiedziała, że będziemy po kolei wstawać, ja miałam wstać najpóźniej, bo miałam cc ostatnia. Powiedziałam, że nie dam rady, że musze iść się wykąpać już teraz, bo tak mi było gorąco i źle. Pomimo bólu i tego, że było mi bardzo słabo wstałam z łóżka ok. godz. 20.15 i z M dotarłam z trudem pod prysznic. Usiadłam na krzesełku i 10 minut lałam na siebie chłodną wodę. M pomógł mi się umyć i wróciliśmy do sali gdzie czekał na nas nasz Mały Synuś Oliś!!!
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 16
- Wyświetleń
- 9 tys
- Odpowiedzi
- 41
- Wyświetleń
- 47 tys
- Odpowiedzi
- 35
- Wyświetleń
- 26 tys
- Odpowiedzi
- 92
- Wyświetleń
- 15 tys
- Odpowiedzi
- 9
- Wyświetleń
- 6 tys
Podziel się: