a oto moja porodowa historia ;-)
7 dni po terminie położyli mnie do szpitala. przez 3 dni obserwowali, badali i wkurzali ciągle zmieniając zdanie co do tego, czy będą mi wywoływać poród czy nie (większość lekarzy chciała czekać do ukończenia 42 tc
)
w końcu mój lekarz wrócił z urlopu i zapytał, czy chcę czekać jeszcze tych kilka dni czy działamy juz teraz? ;-) nie chciałam czekać :-) wyjaśnił, że są 2 sposoby wywoływania porodu - głupi i mądry. głupim byłoby podanie mi kroplówki z oxytocyną, bo to tak jakby próbować przecisnąć dziecko przez zamkniętą pięść. najpierw trzeba zrobić wszystko, żeby ta pięść się otworzyła :-) założył mi więc taki balonik, który miał spowodować większe rozwarcie. dodatkowo zbadał mnie tak "dogłębnie", że wreszcie po 3 tygodniach rozwarcie ruszyło z 2 na 3 cm ;-) zaraz po zainstalowaniu mi tego balonika, podłączono mnie pod ktg i od razu miałam skurcze co 3-4 minuty :-) przewidywano, że urodzę jeszcze tego dnia, ale moje dziecię miało inne plany ;-) skurcze się wyciszyły, a ja podłamana poszłam spać. rano ok. 6-tej obudzili nas do badania - było 1 miejsce na porodówce, a nas - balonikowych dziewczyn 2 ;-) kładąc się na fotel byłam przekonana, że i dziś nie dane mi będzie urodzić ;-) (bo przecież ten balonik miał wypaść - u mnie nie wypadł). a tu nagle słyszę od lekarza:
- rozwarcie na 4-5 cm, gratuluję, zostanie dziś pani mamą :-)
o 7:45 podłączyli mnie pod kroplówkę, miałam już wtedy 6 cm rozwarcie. przez godzinę praktycznie nie czułam skurczy, mimo że ktg pokazywało regularne i dość silne. położyli mnie więc ma lewy bok i tak leżałam już prawie do końca porodu. skurcze się nasiliły, ale nie wspominam ich jako strasznie bolesnych - po prostu taki wkurzający, ciągle się powtarzający ból brzucha. przy silniejszych skurczach zamykałam oczy, ściskałam dłoń M., skupiałam się na oddechu i jakoś poszło :-) bardziej dokuczały mi cierpnące nogi i fakt, że nie mogłam się ruszać (tylko w tej pozycji czułam skurcze, co podobno było niezbędne, żeby przeć ;-)) o 11:30 odeszły mi wody, 35 minut później (po 20 minutach parcia) młody był na świecie :-) ostatnie parcie musiałam wykonać "na sucho", bo kroplówka przestała na mnie działać i skurcze zupełnie wygasły, ale dzięki położnej jakoś dałam radę :-) niestety nie udało się uniknąć nacinania i szycia krocza, ale warto było przez to przejść, żeby poczuć to ciepłe ciałko na swoim brzuchu i zobaczyć łzy szczęścia M. :-)
teraz, z perspektywy czasu, widzę że na dobre wyszło mi to czekanie, bo poród wspominam naprawdę super :-)
powodzenia dla tych jeszcze nierozpakowanych :-)