witam wszystkich! Nie pisałam przez długi czas bo wiele się u mnie wydarzyło, ale zacznę od początku. 18 sierpnia podczas wizyty u ginekologa okazało się że mam rozwarcie na około 2 cm i muszę natychmiast jechać do szpitala, pojechaliśmy tam od razu a ja czułam się tak jakbym miała jakieś deja vu (tak samo było z Wojtusiem, nawet dzień tygodnia się zgadzał) na szczęście nie miałam skurczy. W szpitalu już na dzień dobry podano mi celeston(na rozwój płuc u dziecka) i porobiono konkretne badania (w sumie jestem zadowolona z opieki). Rozwarcie szyjki macicy po badaniu usg wyszło na 2,6 cm, po badaniach okazało się że mam infekcję nerek, więc włączono mi antybiotyk, leżenie przez cały czas i tokolizę (po to by nie było skurczy). To był dla mnie okropny czas, martwiłam się o dzidziusia, ominął mnie chrzest Wojtusia (do szpitala trafiłam w środę a chrzest był zaplanowany na sobotę i wszystko było dograne na ostatni guzik), jego pierwszy ząbek, czworakowanie, niejedną noc przepłakałam. w sumie podczas 4 tygodni w szpitalu większość czasu byłam na antybiotyku, krew do badań na leukocyty i crp miałam pobierana codziennie albo co 2 dni, moje żyły wyglądają jak u narkomana (welflon starczał średnio na 2 dni), pielęgniarki miały duży problem ze znalezieniem jakiejkolwiek nadającej się do wkłucia. Wszystko szło jak należy do 15 września, wtedy zauważyłam że zaczęły mi puchnąć dłonie (tak dziwnie bo od małego palca po kolei puchły mi następne zarówno w jednej jak i w drugiej dłoni), wieczorem na obchodzie powiedziałam to lekarzowi bo nie dosyć że mi spuchły i to tak że nie mogłam nawet otworzyć butelki z wodą to doszło także swędzenie, wymogłam na lekarzowi zrobienie prób wątrobowych bo podejrzewałam że mam cholestazę ciążową, noc była okropna bo zaczęły mi puchnąć także nogi, ale rano wydawało mi się że jest poprawa (pielęgniarki pokazały mi także wyniki prób wątrobowych i nic nie wskazywało na cholestazę) wtedy także pobrano mi krew na leukocyty i crp. Podczas obchodu usłyszałam od ordynatora że idę na porodówkę bo moje CRP 10-krotnie przekroczyło normę a leukocyty także wzrosły od ostatniego badania i wszystko wskazuje na infekcję dlatego zadecydowali zakończyć ciążę dla dobra dziecka (mogło dojśc do infekcji wewnątrzmacicznej). Byłam w szoku zaczęłam prawie krzyczeć że pewnie się pomylili i żeby jeszcze raz wszystko sprawdzili (teraz niewiele z tego pamiętam), że jest za wcześnie, że nie mam skurczy itp. chyba wszystko po prostu wróciło. Histeryzowałam także z tego powodu że usłyszałam iż będę rodzić naturalnie, bałam się że dzidziuś urodzi się bardzo zmęczony porodem i potem nie da sobie potem rady.Ordynator chyba dla świętego spokoju powiedział ze jeżeli chce mieć cesarkę to proszę bardzo. Bardzo szybko trafiłam na stół operacyjny i o 10:50 narodził się mój synek Wiktor (a miała być dziewczynka Wiktoria), waga 1770 gram, 44 cm, i 7 punktów w skali apgar a ja zostałam mamą kolejnego wcześniaczka. Wiktorek od razu trafił na neonatologię, mimo iż od razu dobrze oddychał to potem trafił na 4 dni na cpap (urodził się z zapaleniem płuc, moja infekcja jednak go dosięgnęła), teraz oddycha sam, mimo początkowych problemów z trawieniem teraz powoli wszystko się ruszyło, przybiera na wadze, usg główki w porządku i mam nadzieję że już wkrótce będzie z nami w domku. Wkrótce postaram się więcej napisać, trzymajcie za nas kciuki