Długo się zastanawiałam, czy opisać mój poród.. jak go opisać, bo przecież potem czytają go inne ciężarne i nie to chcą usłyszeć. Więc lojalnie ostrzegę - to był bardzo ciężki poród i trudny i długi i powikłany. Dla spokoju ducha, kto chce, niech ominie ten post.
To mój 4 poród. Poprzednie 3 były sn. Urodziłam Olę z położenia TWARZYCZKOWEGO z 2 pętlami pępowiny na szyi.
12:40 odeszły mi wody, byłam sama w domu, zadzwoniłam po męża, który 1h dojeżdżał do mnie, w międzyczasie zadzwoniłam do babci, która przyszła do dzieci. Zadzwoniłam do koleżanki, która jest gin-położnikiem w szpitalu w którym chciałam rodzić (ale nie jest moim lek prowadzącym, ale wiedziałam, że mnie "przypilnuje" i będę mogła liczyć na wszystko, co można liczyć
). Koleżanka super etc, po czym oddzwoniła, że... na porodówce nie ma miejsc i mnie nie przyjmą, że muszę jechać gdzie indziej. Zdenerwowałam się, ale wcześniej myślałam o szpitalu "drugiego rzutu", gdyż taką sytuację miała już siostra, gdy pojechała rodzić. Więc zadzwoniłam tam na porodówkę "czy mają miejsce" żeby się nie odbić (rodziłam tam II dziecko i wspomnienia ok). Mieli, "zapraszają", z tym że szybko zapytałam o torbę do szpitala (i dobrze, bo okazało się, że trzeba mieć swoje ubranka i rożek, a w tamtym nie), no więc szybkie dopakowanie. Dojechał mąż, skurcze niewielkie, do szpitala dotarliśmy o 14:40, biurokracja, badanie etc, rozwarcie 1,5 cm, oszacowana waga przez usg 3200g, przepływy, tętno ok, przyjęcie. Na porodówce KTG przez 1h10 min, tętno ładnie i skurcze co 3min na 40%, dla mnie lajt. Poskakałam na piłce, poprosiłam o lewatywę, co okazało się dobrym doświadczeniem, wzięłam prysznic i dalej piłka. Położna zmieniała się o 18, nowa sprawdziła rozwarcie - 2,5 cm i zaskoczona że "tak wolno", raczej po "Czwartoródce" spodziewali się ekspresu. Mnie jeszcze nieszczególnie coś boli, ale na podkładzie pojawia się nieco krwi, więc szyjka się rozwiera.. Pytanie od położnej, czy chcę przespać noc, czy działamy. Ja na wstępie powiedziałam jej, że chciałabym aby poród przebiegał "szybko i sprawnie" i zgadzam się na oxy i co tam trzeba, z tym że proszę o konsultacje na każdym etapie. Dostałam oxy z informacją, że muszę być cały czas pod KTG, żeby kontrolować tętno. Trochę było ciężko skakać na piłce, bo głowica od tętna cięła zapis i niestety musiałam pozostać na kręceniu i kiwaniu biodrami. Od godziny już boli, ale znośnie – dostałam gaz
Po którym miałam głupawkę, a potem dzięki niemu nie myślałam o skurczach. O 20 badanie i… 4 cm oraz chwila prawdy, położna zbladła i powiedziała, że czuje NOSEK. Więc pytam, z czym to się wiąże, po czym odpowiada, że „z tej pozycji się nie rodzi”. Czyli cięcie? Raczej tak. Wezwała lekarza, potwierdził, ale decyzja należy do ordynatora. Czekamy na niego, a w międzyczasie położna tłumaczy, że stąd ten poród tyle trwa, że inaczej gdy dziecko uciska twardą, tylnią częścią głowy na szyjkę, a inaczej gdy „głaska” mnie noskiem. Przyszedł ordynator, potwierdził „nosek” i pyta, który to mój poród.. 4… jak wyglądały poprzednie? Naturalne. I tutaj cytat „To Pani urodzi też naturalnie. To byłaby porażka dla położnictwa, gdybyśmy po 3 naturalnych zrobili cięcie!”. Kazał położyć mi się na prawym boku, i badając starał się wypchąć główkę wyżej, aby mogła ułożyć się inaczej tzw „rękoczyn..” Bolało okropnie, ale stwierdziłam, że skoro jest szansa to zniosę… Niestety musiałam już leżeć cały czas na tym prawym boku, pod KTG i czekać na rozwarcie.. miałam gaz, ale i tak stękałam z bólu. W międzyczasie badania położnej, lekarza i niestety znowu nosek… i sugestia CC i znowu ordynator i znowu „rękoczyn”, bo on ją przecież obróci, a na cc „jest zawsze czas”. Omdlewałam z bólu. Dostałam 2 x no-spę w zastrzyku, żeby przyspieszać rozwieranie, minuty wlokły się niemiłosiernie, bolało.. mówię do męża, że jak po tym wszystkim i tak zrobią mi CC, to dopiero będzie porażka. Tętno małej cały czas ok, ja pytam męża co parę minut, która godzina, boli mnie mimo gazu, parę razy kręciło mi się w głowie, bo się przewentylowałam z pańki. O 23 usłyszałam błogosławione 10cm, idziemy na porodówkę na fotel, na sali 6 osób, córcia dalej ułożona twarzą w pozycji odgięciowej, KTG zdjęte, mam rodzić. Idą parte, ordynator robi rękoczyny: od dołu wkłada mi rękę i próbuję łapiąc małą za głowę jakoś ją wstawiać i ciągnąć, od góry naciska mi brzuchem w różne strony pchając dziecko w dół, a ja mam przy tym wszystkim przeć
Położna co chwilę przybiega z głowicą i sprawdza czy jest tętno.. i stara się mnie musztrować, żebym zatrzymała powietrze i porządnie parła, mąż mówi jeszcze chwilę, ja nieco odlatuje.. Po czym myślę, że to już, że jeszcze tylko rozdzierający ból jak będzie przechodzić i będzie po wszystkim.. skupiam się, czekam na ten „ogień” i prę z całej siły, poczułam jak przeszła… i wszyscy zamilkli, po czym dostaję młodą na brzuch, ciepłą i czekam… mała zapłakała. Słyszę w tle, że 2 pętle miała na szyi i stąd nie mogła inaczej się wstawić, ani przygiąć głowy.. Badanie młodej, „Dziecko urodzone w stanie ogólnym dobrym, 10 pkt, 2960g, 53cm z obrzękiem na twarzoczaszce”. Położna mówi do mnie, że byłam „Bardzo dzielna”, w co ciężko mi uwierzyć, bo odlatywałam i ciężko było mi przeć.. pytam jej, czy z dzieckiem będzie dobrze, mówi, że będą ją badać. Modlę się, żeby była zdrowa. Wiem już (czuję), że ten poród nie powinien tak wyglądać, że to nie było normalne i że mamy z małą szczęście. Po urodzeniu łożyska, położna pyta mnie czy założyć szew, bo delikatnie pękłam. Proszę o to, mówiąc, że po 4 porodzie wolałabym, żeby jednak ładnie się zeszło, kończy się na 3 szwach. Na poporodowej cycujemy… nie mogę uwierzyć, że naprawdę się udało. Że mam dziecko. I wzruszam się, bo wiem, że mogła nie przeżyć przez „kozactwo” ordynatora. Urodziłam o 23:40 więc 40 minut pełnego rozwarcia z partymi i mękami „rękoczynów”. Jestem mu wdzięczna, bo urodziliśmy razem, ale nie mogę mu wybaczyć, że ryzykował moją córkę.
Młoda miała masę badań, wszystkie wykazują, że jest zdrowa. A ja dalej przeżywam ten poród. Rano zadzwoniła do mnie moja koleżanka z tego szpitala, gdzie miałam rodzić. Jak usłyszała, jak urodziłam, była w ogromnym szoku.. w momencie odkrycia „noska” powinnam mieć pilną cesarkę tytułem „zagrożenia życia dziecka”. Czyli o 20. Po południu zadzwoniła do mnie moja gin prowadząca z gratulacjami, mówiła, że fajnie że sn.. na co mówię, że z położenia twarzyczkowego, chwila ciszy - „no chyba Pani żartuje! Co oni tam wyprawiają, że ten lekarz niepoważny etc etc” . Potem włączyłam google i poszukałam i „wskazanie do pilne cięcia cesarskiego”.
Powiem to, co powiedziałam mężowi – gdyby to był mój pierwszy poród, nie miałabym więcej dzieci. To jedna wielka masakra. Gdyby Wam się zdarzyło położenie twarzyczkowe, ŻĄDAJCIE CIĘCIA natychmiast. Nikt nie powinien przechodzić takiej męki… i to cud, że skończyło się dla nas zdrowo.
Zakochana jestem w tym dziecku na zabój. Całą trójkę kocham, ale to że Olki mogłoby nie być, stwarza dodatkową więź...