Jeszcze raz gratuluję wszystkim rozpakowanym.
@Krasnal
@Grama80 współczuję ciężkich porodów
@Grun przykro mi, że pomimo, że tyle przeszłaś nie udało się urodzić sn
No ale dziewczyny najważniejsze, że wasze maluchy są z Wami całe i zdrowe
Ja też już po.
6 grudnia obudziłam się z myślą, że fajnie by było, żeby ten dzień już dobiegł końca. Rano mieliśmy jechać ze starszym do okulisty, a potem na ktg, a potem do kontroli do pediatry w związku z zapaleniem płuc synka. Poza tym bardzo nie chciałam urodzić w Mikołaja. No więc pojechaliśmy do okulisty, a potem na ktg, po którym dowiedziałam się, że jest zaniżona oscylacja i mam się od razu zgłosić do szpitala na indukcję. Rozwarcie wynosiło ponoć 2 cm, czyli było identyczne jak tydzień wcześniej. Wyszłam stamtąd zupełnie skołowana, bo wiedziałam, że nie chcę żadnej indukcji, a równocześnie nie jestem lekarzem i bałam się, że jak zbagatelizuję tą oscylację, to mogę zaszkodzić mojemu dziecku. Mój D stwierdził, że przecież nie musimy zgłaszać się od razu do szpitala i możemy jeszcze na spokojnie pojechać do domu, przemyśleć i ewentualnie przygotować się psychicznie. Zadzwoniłam jeszcze do mojej położnej, która mi poradziła, żebym może jednak pojechała do tego szpitala i żebym się nie przejmowała, bo najpierw i tak pewnie zrobią mi tylko test wydolności łożyska, a on nie musi zakończyć się porodem. No więc wróciliśmy z D do domu, gdzie zjedliśmy obiad i bzyknęliśmy się w nadziei, że to samo popchnie sprawy do przodu. Potem do pediatry, a potem odwieźliśmy synka do mojej mamy i do szpitala. Kiedy tam dotarliśmy było około 17-17.30. Nie byli zachwyceni, że zgłaszam się dopiero teraz, bo przecież miałam się pojawić od razu. No ale mnie przyjęli, zrobili wywiad i zbadali. Na usg wyszło, że młody waży około 3800, a ja mam 3 cm rozwarcia. Wysłali mnie na oddział, gdzie przed 18 położyli mnie na łóżko i podłączyli do ktg. Po około 10-20 minutach dostałam oksytocynę. W międzyczasie przyjechała moja położna, żeby już być na miejscu w razie, gdyby się coś zaczęło. Najpierw czułam tylko pobolewanie w podbrzuszu, skurcze pojawiły się jakoś przed 19. Były od razu silne. Zapytałam mojej położnej ile do końca badania, bo mam skurcze i nie chcę leżeć. Powiedziała, że już zaraz odłączą oksytocynę. Kiedy to zrobiła poprosiłam, czy mogę iść do toalety. Stwierdziła, że nie powinnam, bo to jeszcze nie jest koniec badania, ale się zgodziła i wypuściła mnie na siusiu. Jak wróciłam mówię do niej, że podczas tej jednej wyprawy do toalety naliczyłam 5 skurczów. Na co ona w szoku: To może Ty już rodzić zaczęłaś. Zbadała mnie i mówi, że mam już 6 cm rozwarcia. Zabrała mnie do mojej sali porodowej, gdzie mógł być już ze mną D (niestety na tym teście nie mógł). No i jak już byłam na sali, to trochę poskakałam na piłce podczas skurczu, trochę pokręciłam biodrami i się pytam położnej, czy może mi zrobić lewatywę i czy mogę w wannie posiedzieć. Po zbadaniu mnie stwierdziła, że już nie zdążymy, bo mam 10 cm rozwarcia. Partych jeszcze nie czułam. Pojawiły się chwilkę później. Tak jak podczas pierwszego porodu usiadłam na taborecie porodowym a D za moimi plecami. Za nami było łóżko. Z tego co pamiętam, to parłam raz kiedy odeszły wody (nie chciałam przebijania pęcherza), kolejny raz, kiedy położna mi powiedziała, że jeszcze raz i będzie główka. No i faktycznie, po kolejnym parciu wyciągnęłam rękę i pomacałam moje dziecko po główce, która już w całości była na zewnątrz. Położna powiedziała, że jeszcze raz i będzie po wszystkim. Rzeczywiści pchnęłam jeszcze raz i mój mały był na świecie. D i położna pomogli mi przenieść się na łóżko, gdzie przystawiłam młodego od razu do cyca. Kiedy go karmiłam, urodziłam łożysko. Dopiero wtedy D przeciął pępowinę. Położna z D zważyli i zmierzyli małego chwilę później. Okazało się, że mały byczek waży 4300 i mierzy 56 cm. Obwód główki 36 cm. Masaże krocza się opłaciły, bo przy tych wymiarach ani nie zostałam nacięta, ani nie pękłam. Jak już nacieszyliśmy się sobą, to wciąż w tej samej sali porodowej poszłam się wykąpać, a potem w towarzystwie D i małego zjadłam kolację, którą tam dla mnie przynieśli. Dopiero potem D i moja położna odprowadzili mnie do mojej sali. Poszłam na nogach, bo nie potrzebowałam żadnego wózka. Wszystko poszło tak szybko, że nawet nie zdążyłam się zmęczyć.
W książeczce mam wpisane, że pierwsza faza porodu trwała 1godzinę 50 minut, ale to było mniej, bo ja weszłam na salę do testu jakoś przed 18, a młody urodził się o 20. Oni prawdopodobnie policzyli długość porodu od momentu podania oksytocyny. Według moich kalkulacji, to od pierwszego skurczu do urodzenia małego minęło 1-1,5 godziny. I tak sobie teraz gadamy, że może dobrze się stało z tym testem, bo gdybym zaczęła rodzić w domu, to pewnie nie zdążyłabym do szpitala...
Bilans porodu:
Na minus:
- chciałam uniknąć oksytocyny, ale się nie udało (na szczęście nie wpakowali jej we mnie zbyt wiele)
- nie chciałam urodzić 6 grudnia, a padło akurat na ten dzień
Na plus:
- poród błyskawiczny
- D był ze mną przez większość czasu
- nie miałam znieczulenia
- nie miałam nacięcia krocza ani nie pękłam
- mały został późno odpępniony
- dostałam go od razu na piersi i mogliśmy się pokangurować