barmanka79
Deus Dona Me Vi
no więc co do mojego wczorajszego dnia....
jak pisałam wcześniej miałam mieć moją ostatnią wizytę u mojego "kochanego" lekarza prowadzącego, ostatnia bo - potrzebuję ostatnie zwolnienie, i - już nie mam więcej darmowych wizyt z planu macierzyńskiego...
pojechałam. tradycyjnie kazał się położyć na fotel. dowiedziałam się tylko tyle że szyjka długa i zamknięta i że do porodu mi nie szybko. na moje wciąż opuchnięte nogi, kostki, stopy nie powiedział nic (nawet jak powiedziałam że lewą stopę mam o wiele bardziej napuchniętą, i czuję jakby stopa była o numer większa). oczywiście zwolnienie zapomniał mi wypisać, a cwaniaczek już spakował moją teczkę, więc musiałam sie upominać po czym zapytał czy czuje dziecko.... niby standardowe pytanie.... a ja wiecie... pisałam że w niedziele nie czuje synka...potem się ruszał ale tyle o ile... ale nie panikowałam (mimo że naczytałam się głupot o tej pępowinie...) bo wiem że dzieci - tak samo jak i my, mają swe dni większej i mniejszej aktywności. a wczoraj od rana cóż...dowiedziałam się o smierci wujka (który propos jest/był w wieku mojej mamy) że nie zwróciłam uwagi na ruchy :-( :-(
no i zaczęłam się zastanawiać... i mówię mu szczerze że nie czuję od 2 dni, tzn czuje ale bardzo słabo. więc on mi mówi że trzeba zrobić usg. a ja sobie myśle - tjjjaa jasne, ja sobie usg zrobię ale nie u ciebie!!!! bo ja o wszystko muszę się go pytać - jak to, jak tamto - bo sam od siebie nic nie powie. no a przecież co ja mogę wiedzieć o co się pytać jaka waga i co dalej, jeśli nie znam się na tym..poza tym może pamiętacie jak 2tyg temu zgarnął kasę za wizytę i wypisanie zwolnienia - mimo tego że wcześniej się pytałam czy te za zwolnienia będę musiała płacić więc pomyślałam że chamowi nie dam zarobić ani centa...no i w wyobrazni już miałam to że na usg idę do innej przychodni.powiedziałam mu że nie chce usg i że myślę że wszystko jest ok. naprawdę nie czułam żadnej paniki !!!!
więc on z powrotem wyjął moją teczkę, zaczął pisać notatkę (tradycyjnie - nic mi nie mówi co i jak tylko pisze, a mnie traktuje jak powietrze), notatka na 1/3 kartki, po czym daje mi do podpisu i mówi "napisałem że pani nie czuje ruchów dziecka i domawia wykonania usg" (swoją drogą to ciekawe co on tam jeszcze dopisał jeśli notka była taka duża ), biorę tą kartkę a w myślach myślę sobie - goń się palancie.. po czym on niby od niechcenia dorzuca "wie pani w razie czego chcemy mieć podkładkę. pani odmawia wykonania usg, a tylko tak mogę stwierdzić czy pani dziecko żyje czy też nosi pani martwy płód"
.........................................................................................
dziewczyny jesteśmy w zbliżonych tygodniach..przeczytajcie sobie ostatnie zdanie jakie do mnie powiedział...założe się na 100% że każdą z nas wyprowadziły by te słowa z równowagi......
.........................................................................................
ręce zaczęły mi się trząść, wargi do krwi zagryzłam by się u niego nie poryczeć. pomyślałam że ok jak tak che to zrobię to usg u niego, a za chwile myślę ni ****a!! 1000 mysli na sekunde... masakra... podpisałam ten dokument... choć o ten podpis mogę się sądzić - bo tak mi ręcę trzęsły że to wcale nie wygląda jak mój podpis - każda litera w inną stronę...
po wyjściu z gabinetu, rozryczałam się, mówię do męża co się stało. szybko pojechaliśmy do innej przychodni. zaryczana, z przekrwionymi oczami (nosze soczewki). usg wyszło ok. serce bije prawidłowo. pępowiny wokół szyi nie ma. ale nadal nie wiadomo dlaczego mały się nie rusza. lekarz kazał jechać do szpitala na ktg (tutaj ktg to nie jest rutynowe badanie dla każdej ciężarnej, wykonuje się tylko wtedy kiedy "trzeba"). w szpitalu przyjęli mnie bez problemu, pod ktg leżałam ponad 30min. czekając w poczekalni na ktg, synek zaczął się ruszać, tak mocno że cały brzuch się ruszał. śmiałam się i płakałam.....
wieszcie mi, że miałam ochotę wyjąć gówniarza, sprać mu tyłek i wsadzić go sobie z powrotem...albo ...wyjąć i ukochać najmocniej jak bym mogła....
potem w ramach nagrody poszłam na miasto na gorącą czekoladę i ciacho. ręcę mi się trzęsły jeszcze tak z godzinę po wszystkim. do domu nie miałam ochoty wracać. a mój posiłek (oprócz kanapek z rana) jadłam o 22....
reasymując.. wpadłam w panikę bo ten konował mnie nastraszył takimi słowami jakimi do mnie powiedział.... gdyby powiedział to inaczej moja rekacja byłaby inna...
a swoją drogą nie musiał mi robić usg, wystarczyło by posłuchał bicia serca...
sorki dziewczyny za tego posta, ale musiałam się wygadać..mam nadzieje że zrozumiecie i wybaczycie moje zdolności pisarskie ;-)
jak pisałam wcześniej miałam mieć moją ostatnią wizytę u mojego "kochanego" lekarza prowadzącego, ostatnia bo - potrzebuję ostatnie zwolnienie, i - już nie mam więcej darmowych wizyt z planu macierzyńskiego...
pojechałam. tradycyjnie kazał się położyć na fotel. dowiedziałam się tylko tyle że szyjka długa i zamknięta i że do porodu mi nie szybko. na moje wciąż opuchnięte nogi, kostki, stopy nie powiedział nic (nawet jak powiedziałam że lewą stopę mam o wiele bardziej napuchniętą, i czuję jakby stopa była o numer większa). oczywiście zwolnienie zapomniał mi wypisać, a cwaniaczek już spakował moją teczkę, więc musiałam sie upominać po czym zapytał czy czuje dziecko.... niby standardowe pytanie.... a ja wiecie... pisałam że w niedziele nie czuje synka...potem się ruszał ale tyle o ile... ale nie panikowałam (mimo że naczytałam się głupot o tej pępowinie...) bo wiem że dzieci - tak samo jak i my, mają swe dni większej i mniejszej aktywności. a wczoraj od rana cóż...dowiedziałam się o smierci wujka (który propos jest/był w wieku mojej mamy) że nie zwróciłam uwagi na ruchy :-( :-(
no i zaczęłam się zastanawiać... i mówię mu szczerze że nie czuję od 2 dni, tzn czuje ale bardzo słabo. więc on mi mówi że trzeba zrobić usg. a ja sobie myśle - tjjjaa jasne, ja sobie usg zrobię ale nie u ciebie!!!! bo ja o wszystko muszę się go pytać - jak to, jak tamto - bo sam od siebie nic nie powie. no a przecież co ja mogę wiedzieć o co się pytać jaka waga i co dalej, jeśli nie znam się na tym..poza tym może pamiętacie jak 2tyg temu zgarnął kasę za wizytę i wypisanie zwolnienia - mimo tego że wcześniej się pytałam czy te za zwolnienia będę musiała płacić więc pomyślałam że chamowi nie dam zarobić ani centa...no i w wyobrazni już miałam to że na usg idę do innej przychodni.powiedziałam mu że nie chce usg i że myślę że wszystko jest ok. naprawdę nie czułam żadnej paniki !!!!
więc on z powrotem wyjął moją teczkę, zaczął pisać notatkę (tradycyjnie - nic mi nie mówi co i jak tylko pisze, a mnie traktuje jak powietrze), notatka na 1/3 kartki, po czym daje mi do podpisu i mówi "napisałem że pani nie czuje ruchów dziecka i domawia wykonania usg" (swoją drogą to ciekawe co on tam jeszcze dopisał jeśli notka była taka duża ), biorę tą kartkę a w myślach myślę sobie - goń się palancie.. po czym on niby od niechcenia dorzuca "wie pani w razie czego chcemy mieć podkładkę. pani odmawia wykonania usg, a tylko tak mogę stwierdzić czy pani dziecko żyje czy też nosi pani martwy płód"
.........................................................................................
dziewczyny jesteśmy w zbliżonych tygodniach..przeczytajcie sobie ostatnie zdanie jakie do mnie powiedział...założe się na 100% że każdą z nas wyprowadziły by te słowa z równowagi......
.........................................................................................
ręce zaczęły mi się trząść, wargi do krwi zagryzłam by się u niego nie poryczeć. pomyślałam że ok jak tak che to zrobię to usg u niego, a za chwile myślę ni ****a!! 1000 mysli na sekunde... masakra... podpisałam ten dokument... choć o ten podpis mogę się sądzić - bo tak mi ręcę trzęsły że to wcale nie wygląda jak mój podpis - każda litera w inną stronę...
po wyjściu z gabinetu, rozryczałam się, mówię do męża co się stało. szybko pojechaliśmy do innej przychodni. zaryczana, z przekrwionymi oczami (nosze soczewki). usg wyszło ok. serce bije prawidłowo. pępowiny wokół szyi nie ma. ale nadal nie wiadomo dlaczego mały się nie rusza. lekarz kazał jechać do szpitala na ktg (tutaj ktg to nie jest rutynowe badanie dla każdej ciężarnej, wykonuje się tylko wtedy kiedy "trzeba"). w szpitalu przyjęli mnie bez problemu, pod ktg leżałam ponad 30min. czekając w poczekalni na ktg, synek zaczął się ruszać, tak mocno że cały brzuch się ruszał. śmiałam się i płakałam.....
wieszcie mi, że miałam ochotę wyjąć gówniarza, sprać mu tyłek i wsadzić go sobie z powrotem...albo ...wyjąć i ukochać najmocniej jak bym mogła....
potem w ramach nagrody poszłam na miasto na gorącą czekoladę i ciacho. ręcę mi się trzęsły jeszcze tak z godzinę po wszystkim. do domu nie miałam ochoty wracać. a mój posiłek (oprócz kanapek z rana) jadłam o 22....
reasymując.. wpadłam w panikę bo ten konował mnie nastraszył takimi słowami jakimi do mnie powiedział.... gdyby powiedział to inaczej moja rekacja byłaby inna...
a swoją drogą nie musiał mi robić usg, wystarczyło by posłuchał bicia serca...
sorki dziewczyny za tego posta, ale musiałam się wygadać..mam nadzieje że zrozumiecie i wybaczycie moje zdolności pisarskie ;-)