Powiem Wam, że miałam tak nerwową końcówkę w pracy, że myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok!! Prawie wpadłam w furię... Tyle irytujących rzeczy, telefonów i ludzi nagromadziło się w przeciągu pół godziny, jak nigdy... Po dłuższej chwili zadzwonił mąż zapytać co u mnie i od razu jak tylko usłyszał moje "cześć" wiedział, że jest źle
wygadałam się, a on mi powiedział, że mam wszystko olać. WSZYSTKO. Że teraz to JA jestem najważniejsza i to JA się liczę najbardziej i nie mogę się absolutnie denerwować, mam się oszczędzać dla dobra swojego i fasoli
i wiecie, jakoś mi ulżyło, kiedy to powiedział. Bo on tak trochę się boi ciąży, a dokładniej to komplikacji i nie potrafi się z tego cieszyć, swobodnie o tym rozmawiać mimo, że sam też chciał tego dziecka. Wczoraj też zwrócił się do mnie po raz pierwszy per "Wy" i aż mi błogo było
bo zaczyna chyba się z tym wszystkim oswajać.
To z resztą chciałam też kilka stron temu napisać, że zazdroszczę Wam tych tatusiów skaczących pod sufit z powodu dwóch kresek, bo ja się cieszyłam a on tak... niby ok, ale radości u niego nie było. Ale widzę, że jesteśmy na dobrej drodze i to nadrobimy.
Dla rozluźnienia piekę ciasto i wdycham ten piękny zapach, który rozłazi się po całym domu