Ja rodziłam sama.
Bez swojej położnej, bez partnera [emoji12], najbliższa rodzina miała do mnie 600km.
I było dobrze.
Miałam przy sobie młodą studentkę położnictwa, która naprawdę bardzo chciała mnie wesprzeć masażami i dobrym słowem, ale przyznam, że w tamtej chwili jej obecność tylko mnie wkurzała, dotyk w okolicy kręgosłupa lędźwiowego był nie do zniesienia i w zasadzie tak bolało, że chciałam szybko umrzeć. ;P
Teraz nie wiem, czy chcę, by był ze mną nawet partner. Naprawdę potrzebowałam spokoju i braku obecności, która porodu nie przyspieszy i jedynie mnie frustrowała tą swoją stoicką kontrolą sytuacji.
Co chwilę i tak ktoś u mnie był.
Pytał. Oglądał. Doglądał.
Położna będąca na zmianie z mojego punktu widzenia przychodziła często, a pod koniec to już była non stop.
W sumie stało nade mną 5 osób, to to rodzenie bez towarzystwa można między bajki włożyć.
I tak szczerze mówiąc - sam moment parcia jest chyba mniej bolesny, niż wszystko, co wcześniej. A moment wyjścia dziecka na świat jest diabelnie przewspaniałym uczuciem, niewyobrażalną ulgą i potężną dawką radości.
Już dziś boję się oczywiście porodu [emoji6], ale bardzo bardzo bym chciała ogarnąć tę chwilę SN.
A położna i tak będzie.
I przed, i w trakcie, i potem.
Napisane na iPhone w aplikacji
Forum BabyBoom