Napiszę coś, bo sumienie nie pozwala mi milczeć. Ale nie po to, żeby rozpocząć zbędną dyskusję.
Jestem katoliczką, więc naturalne dla mnie jest zaakceptowanie także chorego dziecka. Aborcja stanowi najcięższy grzech i praktycznie wyklucza ze społeczności Kościoła Katolickiego (sami na siebie nakładamy ekskomunikę przez sam fakt aborcji).
Ale nie wszystkie są wierzące, więc to nie jest uniwersalny argument. Czy potrafilybyscie zastrzelić dziecko, które ma np. ZD, tylko ze względu na jego chorobę? Przecież w łonie jest to samo dziecię, które już do Was machało rączkami, które uśmiecha się, kiedy mamusia się śmieje itd.
Opieka nad chorym jest trudna. Sama będąc licealistką opiekowałam się chorą mamą leżącą w łóżku. Ale powiem Wam, że jestem dumna, że przyczyniłam się do jej godnej śmierci, w atmosferze miłości i opieki. I nawet jeśli dziecko miałoby żyć po urodzeniu godzinę to chciałabym, żeby wtedy czuło się najbardziej kochanym dzieckiem w świecie.
Czytałam ostatnio tutaj wątek o chorych dzieciach. To było takie piękne - mamy, które były przekonane, że zabiją chore dziecko tak bardzo je pokochaly, że walczyły o jego życie bardziej niż lekarze. Pomijam już fakt błędnych diagnoz... dziewczyna napisała, że stwierdzono hipotrofię, bo krótkie rączki, główka nieproporcjonalnie duża - pod koniec ciąży kobieta trafiła do specjalisty, który jej powiedział "ale dlaczego dziwi sie Pani dziecku, skoro mąż ma krótkie ręce, a Pani bardzo wysokie czoło", a inni już sugerowali aborcję.
Pewnie nie zmienię Waszego zdania, ale chciałabym tylko, żebyście zastanowiły się jeszcze raz, kiedy nie daj Boże okaże się, że Wasze dzieciątko jest chore.
Naprawdę nie chcę wzbudzać tym komentarzem dyskusji, więc proszę nie kłócmy się w tym temacie. Każdy przeczyta i zrobi z tą informacją to, co zechce.