Wczoraj miałam wieczorem kryzys,że aż musiałam się wyryczeć w łazience. 5 grudnia rok temu dowiedziałam się,że jestem w ciąży a w Mikołajki powiedziałam mężowi... Skończyło się szpitalem,w wigilię wypis do domu...
Myślałam o tym,że miałabym drugiego, kilkumiesięcznego smrodka do kochania... zastanawiałam się czy byłaby to druga córcia czy synek...
Minął rok a tak jak nie było dwóch kresek tak nie ma i nie mam pojęcia czy wg będę testować w tym cyklu bo w płodne młoda dała nam popalić a mąż też coś nie w sosie i nici z prób.
On też dużo pracuje i nie ma zwyczajnie sił i chęci i czeka raczej na łud szczęścia a ja wolałabym jakieś konkretne deklaracje,pokazanie ,że się też chce starać (bo seks 3 razy w cyklu to nie są starania).
Stwierdziłam,że ostatni raz się zapisuje na testowanie... Od styczniu może usiądę na ławeczkę,żeby śledzić Wasze sukcesy
ale nie będę się już bawić w testy owulacyjne i testowanie przed miesiączką- chyba zderzenie ze ścianą pomogło mi zrozumieć ,że nie warto sobie robić nadziei