Historia jest taka że kilka dni po normalnie skończonej miesiączce zaczęłam plamić, na początku machnęłam ręką myślę no zdarza się jakieś wahania hormonalne whatever. Ale kiedy plamienia zaczęły się nasilać a do nich doszedl dosyć poważny ból brzucha po prawej stronie no to już mówię idę do lekarza. Na szybko wizyta prywatnie u lekarki której nie znałam bo moja Pani Doktor na urlopie. Generalnie opinie dobre. Zrobila USG no mówi że torbiel na prawym jajniku. pytanie o ostatnia miesiączkę mówię że 13 lipca. Dala mi luteinę no i luz. Mówi że może boleć ale jak bardzo boli jechać na sor. Tego samego dnia wieczorem ból się zwiększał ale nie uznałam go za nie do zniesienia więc nabrałam leków poszłam spać. jako że pracuje na Uniwersytecie Medycznym (ale nie jestem lekarzem od razu mówię) to miałam blisko do przychodni przyszpitalnej i na tak zwany krzywy ryj wbiłam się tam na wizytę. Kolejna lekarka, kolejne USG no tak samo torbiel na prawym jajniku, jeszcze mnie konsultowała z jakimś profesorem no wszyscy zgodnie torbiel. Dali mi tabletki anty no bo na hormonach torbiel się szybko wchłania i luz. Ponadto jak mantrę powtarzałam że mam prawy jajowód zatkany, że miałam hsg. Równo tydzień byłam na tabletkach ból ustal, plamienia prawie tez. W środę w południe zaczelo mnie boleć podbrzusze ale to tak mega i do tego ból kręgosłupa lędźwiowego i prawej strony. Ból coraz silniejszy, późnym wieczorem doszły krwawe plamienia. Mówię do Starego dobra jedziemy bo czuję że coś jest nie halo. Jadę na sor ginekologiczny , tutaj pierwsze USG no torbiel i do tego krwawi, zostawiają mnie na obserwacji. Dostałam kroplowki. Rano mi pobrali wyniki, nie minęło 3 h już brali mnie na operację. Po tym jak się wybudzilam już i wogole na obchodzie lekarz mi mówi że brali mnie natychmiast bo moja beta wyszła ponad 200 i jak otworzyli mnie na sali to od razu widać było. Ciąża pozamaciczna jak byk.