Mazury nam się udały. Mimo dużego mrozu: w nocy najzimniej było -24oC, a w dzień całkiem przyzwoicie, bo -12oC. W każdym razie tyle, że bez problemy można było wypuszczać chłopców na dwór. No i cudne słońce, już sporo ciepełka dawało.
Na wszelki wypadek zatankowaliśmy samochód "burżujskim" zimowym paliwem z BP ;-) - nie było kłopotów z odpaleniem.
Mieliśmy tylko mała przygodę z ogrzewaniem, bo sąsiadka nam w poniedziałek włączyła grzanie w domu (żeby tak powyżej 0oC było jak przyjedziemy), ale coś było źle ustawione i nie grzało. Jak przyjechalismy we wtorek wczesnym popołudniem, to w domu było -9oC! Marcin napalił w piecu, grzanie elektryczne na full i pojechaliśmy do kanjpy na obiad, żeby w tej zimnicy nie siedzieć. Jak kładliśmy sie spać to było już 11oC. :-) Ciepła pierzyna i dało radę bez problemów. A następnego dnia dom już nagrzany. Ale warunki nieco utrudnione, bo woda ze studni, a drewno i węgiel tez trzeba było nosić. Nie ja oczywiście :-)
Trzy dni jeździliśmy z chłopcami na narty, bo koło Mrągowa otworzył się wyciąg. Taka nieduża górka, ale dla Wojtka i Stasia ośla łączka była zupełnie wystarczająca. Wojtek najpierw z oporami, ale potem już chichotał się jak zjeżdżał. Pługu niestety nie opanował, ale skręty - owszem. Stas tez próbował i raz mu sie podobało,a raz nie. Popołudniami chłopcy "przekopywali" w sniegu działkę :-) A jak mróz się robił tęgi, to do domu.
W sobotę odwiedziliśmy znajomych pod Ełkiem. Wyprowadzili się tam z Waszawy i założyli gospodarstwo. Kupili stare, poniemieckie gospodarstwo, taka kolonia poza wsią. Ona działa w ramach edukacji ekologicznej, a on uprawia ziemię. Mają ponad 100 ha! Jestem pełna podziwu dla ich zapału i optymizmu. Miło było się spotkać po 3 chyba latach i pogadać. No a dzis wróciliśmy. Chłopcy szczęśliwi i bardzo zmęczeni. My też :-)
Nieeee, ale były kolejne przymiarki. :-)