Emy tyle masz tu ciotek trzymających za Ciebie i maleństwo kciuki, że nie może się nie udać. Wydaje mi się, że zabieg nie należy do przyjemnych, ale czego się nie robi…
Tymira nie chcę nikogo w kompleksy wpędzać. Podejrzewam że dla kogoś z wagą konkretniejszą niż te moje 54 kg mój „problem” może wydać się błahy i banalny, ale naprawdę obserwuję po sobie że z „laski” zmieniam się w takiego pączusia na odcinku talia-uda.
Jujka doskonale rozumiem co czułaś rozmawiając z szefową… Sama zachowałam się identycznie (gul w gardle) kiedy 2 lata temu zwolniono mnie pod wymyślonym pretekstem że jestem arogancka i wyrachowana. Tak mnie zakuło, że nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa tylko łzy napłynęły mi do oczu.
A teraz się wyrzygam. Wczoraj poszliśmy na piwko ze znajomymi (3 pary) zgrana ekipa ludzi z którymi znamy się od lat, już ponad rok temu zaplanowaliśmy „wspólne” rozmnażanie się w 2011. My z mężem jako pierwsi przedzieraliśmy szlaki, już na Sylwestra 2010/11 siedziałam w restauracji o suchym pysku nie mogąc patrzeć na jedzenie, podczas gdy niezaciążone kumpele świętowały nadejście nowego roku jak należy %tami. W połowie lutego moja ciąża się skończyła, a jednej z koleżanek zaczęła… Dowiedziałam się o tym dopiero w kwietniu jak była w 13 tc. Znacie to uczucie- z jednej strony się cieszysz, ale z drugiej to takie ukłucie. Od marca spotykałyśmy się z dziewczynami we 3 w zestawieniu: poroniona, zaciążona i starająca się. Dopiero wczoraj okazało się, że układ sił się zmienił: poroniona i dwie zaciążone. Kolejna kumpela zaskoczyła i jest już w 12 tc. Skubana trzymała wodę w ustach, siłą wyciągnęłam z niej informację o ciąży- najpierw spytałam czy coś jest na rzeczy że samochodem przyjechała, zamiast piwko wypić jak człowiek, to powiedziała że chciała oszczędzić na taksówce. Dopiero po godzinie jak ją zapytałam czy zmieniła ginekologa to powiedziała, że tak i że wczoraj była na wizycie. Na moje pyt: i jak tam wizyta odpowiedziała „dobrze, mamy już 6,5 cm”. Kurde jaki kubeł zimnej wody. O dziwo w pierwszym momencie nie wystąpiło te uczucie zazdrości, tylko radości, bo myślałam że mają poważne problemy z zajściem. Później pojawił się żal, że nie powiedziała mi wcześniej tylko robiła ze mnie idiotkę mówiąc tylko, że się starają, podczas gdy od 2 miesięcy już wiedziała że się wystarali. Apogeum było w drodze powrotnej autobusem do domu. Mój menżu siedział ze smutną miną i już wiedziałam o co chodzi… Spytałam „co ty też masz moralniaka?” on na to: jakiego moralniaka? Ja: „moralniaka, że wszystkim się udaje tylko nie nam” i wtedy poszły łzy jak grochy. Praktycznie 3 miesiące już nie płakałam z powodu poronienia, a wczoraj poczułam się jak „piece of shit”, tu nie chodziło o naszego aniołka, tylko o to, że poczułam się bezwartościowa jako kobieta, że mój organizm nie potrafi stworzyć optymalnych warunków dla rozwijającego się dziecka. Nie mam dzieci i nie mam gwarancji że kiedykolwiek będę je mieć. Kurde myślałam że się pozbierałam, a wyszło ze nałożyłam maskę sama przed sobą.