W teorii tak, w sensie gdzieś od 12 do 16 roku życia też miałam nieregularne cykle, może nie aż tak długie jak teraz, ale jak sięgam tak daleko pamięcią to gdzieś pewnie 35-45 dni. Potem od 16 roku życia zaczęłam brać tabletki antykoncepcyjne, które brałam tylko z przerwami na ciąże (mając 21 i 25 lat) - mój pierwszy cykl po odstawieniu anty jest zwykle w miarę w normie (też powiedzmy max. 40 dni) więc dwa razy udało mi się zajść od razu w tym pierwszym cyklu po odstawieniu i ciąże totalnie bezproblemowe. Ale jakiś czas temu mniej więcej w połowie 2020 roku postanowiłam sobie odstawić antykoncepcje hormonalną bo to może niezdrowe, tyle lat w tych hormonach. Tu weganizm, eko i cuda wianki no i to był raczej błąd. Bo od tego ostawienia to już nie chce mi się w apkę wchodzić, ale okres miałam z 5 razy. Najdłuższy mój cykl który pamiętam to było jakoś 183dni.
A u lekarza zawsze jest ta sama gadka, w obrazie jajniki policystyczne, ale badania wszystkie piękne więc to za mało do diagnozy. A skoro mam dwoje dzieci to najpierw przez rok próbować i może wtedy ewentualnie coś z tym zrobimy
Teraz po CP wróciłam do tabletek anty na 2 miesiące, ale w wyniku różnych perturbacji po tym odstawiłam. Pierwsze dwa cykle spoko idealnie jeden 26, drugi 28 - ale już dzisiaj widzę, że dupa bo 35dc, a ja mam wrażenie jakby owu jeszcze nie było . I teraz nie wiem czy sobie bardziej za przeproszeniem z*ebać i wrócić znowu na 1-2 miesiące to anty. Czy zacząć wcześniej starania wiedząc, że i tak może wyjść że będzie te 6 miesięcy przerwy. Czy nakręcać lekarza na stymulację czy już dać sobie w ogóle spokój bo tylko się wkurzam. Ja jeszcze mam to, że mam poczucie że czas mi ucieka bo jestem totalną przeciwniczką dużej różnicy po między dziećmi, a u nas już jest ogromna
Według mnie to jest tylko i wyłącznie kwestia tego jednego lekarza - że trafiłaś na takiego fajnego i zaangażowanego. Chociaż to też może kwestia tego że chodzisz do niego najpierw prywatnie, a dopiero potem miałaś z nim kontakt w szpitalu.
Ja tak pisałam, że jestem z Warszawy i wybierając szpital wybrałam na podstawie opinii taki, żeby nie był rzeźnią. Sama nie mam jakiś bardzo tragicznych doświadczeń, ale moja koleżanka z sali rodząc dziecko w 20tc usłyszała: "dobrze, że udusił się w brzuchu, bo wie Pani my byśmy i tak go nie ratowali i musiałaby Pani patrzeć jak zdycha" - więc w styczniu z CP wolała jechać ponad 100km do Wawy.
Ja na przyjęcie też czekałam długo, chodziłam na IP co drugi dzień przez praktycznie miesiąc. To był miesiąc koszmaru - ale nie było to spowodowane brakiem miejsc. Kiedy już trafiłam do szpitala leżałam przez większą część pobytu sama w 3osobowej sali. Dopiero na ostatnie 3 dni dołożono mi tę koleżankę i też było to spowodowana głównie tym, że przepełnił się oddział poporodowy i te mamy z maluchami trzeba było dać do nas na ginekologię, ale nikt nie położyłby ich z dziewczynami po poronieniach więc one dostały 1, a my zaczęłyśmy mieć dwójki.
W tym szpitalu trafiłam na 1 bardzo niefajnego w mojej ocenie lekarza - jego komentarze i teksty do mnie na IP, a potem do mojej współlokatorki uważam za bardzo nie na miejscu - w moim przypadku podważył CP, wręcz mnie wyśmiał - na znanym lekarzu ma 5 gwiazdek, kilka tygodni temu dostał jakąś nagrodę dla empatycznego lekarza, jedna położna mówiła, że zajmuje się też niepłodnością w swojej prywatnej klinice - także obstawiam, że jak się chodzi do niego prywatnie i płaci te 500zł za wizytę to nagle staje się super empatyczny, może gdybym od początku była jego pacjentką to również by załatwił wszystko szybciej i tak jak trzeba, ale ja się cholernie brzydzę taką praktyką
No ta wspomniana wyżej dziewczyna właśnie miała stymulację i CP. Także strach jest. No i przy tej mojej dużej ilości pęcherzyków pewnie też większa szansa na ciąże mnogą - a o ile bliźniaki dla mnie okej, to już wyżej przerażające