Hej Wam, dzięki za wszystkie słowa wsparcia.
Odpisuje dopiero teraz, bo czuje, ze już POWOLI dochodzę do siebie..
Moja historia, tak po krótce- dwa paski na teście, szczęście wielkie, wizyta u gina w 3 tyg, gin mówi ze nie ma co teraz patrzeć, mam brać luteinę ze względu na niskiego proga, i trzeba jeszcze sobie betę oznaczyć - wyliczyła ze skoro teraz beta wynosi ponad 400 to za kilka dni powinna wynosić w okolicach 5tys. Betę zrobiłam i niestety była w okolicach 700... poszłam do gin, powiedziała ze nie widzi nic w jamie macicy, ale w jajowodach tez jest Ok.. Poprosiła o kolejna betę, żeby wykluczyć pozamaciczną. Betę zrobiłam, spadła do 400. Powiedziała ze jedynej przykro i mam sobie czekać w domu na poronienie. W niedziele dostałam tak silnego bólu brzucha, ze wymiotowałam, miałam parcie na stolec, za moment mdlałam noo i w tym momencie moj mąż zadzwonił po karetkę. Panowie przyjechali, w kroplowce podali lek, po którym zaczęłam dretwiec i tez odleciałam, aaale ból odszedł. Zasugerowali żebym jechała na IP do konkretnego szpitala i tak tez zrobiłam. Na IP zrobiono mi usg, nie będę opowiadała szczegółów, ale czułam się conajmniej zle, bo 3 ginow mówiono głośno ze jestem ciekawym przypadkiem. Wzieli mnie na oddział na obserwacje i w sumie trzymali mnie ponad 35h bez jedzenia, bo mooooze będę mieć łyżeczkowanie i trzeba być na czczo. Czułam się okropnie słabo, ciśnienie 80 na 40, ból głowy, No dramat...Kolejna beta 401, następna 403, jeszcze jedna 450.. wzięli mnie ponownie na usg i znaleźli w lewym jajowodzie ciąże. Gin powiedział, ze nie maja w szpitalu leku poronnego, wiec w grę wchodzi tylko laparoskopia. No i wzieli mnie na zabieg i w sumie tu moja historia ma koniec. Jajowod całe szczęście ocalony. Dochodzę powoli do siebie, ale jest mi ciężko. Już chyba nigdy kurr.a nie uwierzę, ze może być dobrze