To co się właśnie wydarzyło, to jest jakiś, k#%&a, żart chyba...
Mam 29 lat, partner 31. Nie mamy jeszcze dzieci, a ja jestem po dwóch poronieniach zatrzymanych. Pierwsze w maju 2018 10 tc, drugie w październiku 2018 11 tc. Obydwa zakończone łyżeczkowaniem. W pierwszej ciąży nie pojawiło się nawet echo zarodka, w drugiej już tak, ale zarodek słabo rósł od samego początku. Tak jak jeszcze przy pierwszej ciąży myślałam, że to poronienie to przypadek i to się zdarza, tak po drugim zabiegu nie robiłam już sobie żadnych złudzeń, że coś jest na rzeczy i z resztą mój lekarz też mi to oznajmił i zlecił listę badań, które mam sobie porobić po upływie 3 miesięcy przed kolejnym zajściem w ciąże.
Końcówka roku była dla nas szalona. Problemy w firmie, Święta, załatwianie końcowych formalności z nowym domem i finalnie przeprowadzka do niego na tydzień przed Świętami. W ogóle, nic a nic nie myślałam jeszcze o kolejnej ciąży. Po pierwszym poronieniu moim priorytetem było jak najszybciej zajść w kolejną ciążę no i udało się w 3 cyklu. A teraz wręcz im dłużej mijało od drugiego poronienia, tym dalej w czasie chciałam to odłożyć, bo po prostu chciałam psychicznie odpocząć. W lutym czeka mnie ważna delegacja za granicę i dopiero w marcu chcieliśmy zacząć powoli myśleć o badaniach i gdzieś tak właśnie na wiosnę zacząć kolejne starania.
No i co? Od kilku dni co 10 minut chcę mi się siusiu i coś mnie mocno żga w podbrzuszu. Byłam dzisiaj w mieście i coś mnie tchnęło żeby podjechać i kupić test. Widzicie na zdjęciu, że wynik nie pozostawia żadnych wątpliwości. Dzisiaj pierwszy dzień spodziewanej miesiączki. A wiecie co ja mam w głowie? Złość na siebie i na Narzeczonego, że jesteśmy tak totalnie nieodpowiedzialni. Stres przed tym, co mnie czeka, bo ryzyko kolejnego poronienia jest duże. I jednocześnie radość, że może tym razem będzie jednak wszystko dobrze.
A uwierzcie mi, czy nie... Grudzień nas tak wymęczył, codziennie harowaliśmy jak mrówki i zasypialiśmy w 5 sekund i kochaliśmy się w tamtym miesiącu dosłownie RAZ i to bez zabezpieczenia lekko podpici po rodzinnej kameralnej parapetówce. I jeszcze do Narzeczonego po wszystkim powiedziałam w żartach "Jak mnie zapłodniłeś, to Cię zabiję". Byłam przekonana i tak, że nie mam dni płodnych, bo mam bardzo długie cykle i w poprzednich cyklach, kiedy zaszłam w ciążę miałam owulację koło 20 dnia, a teraz wychodzi, że zaszłam w 13/14 dniu cyklu.
Podsumowując - to jest taka wpadka, o której jeszcze nie słyszałam. Jakby to się przytrafiło mojej koleżance, to bym ją wyśmiała, że chyba sobie jaja robi. I ogólnie dotąd myślałam, że jak ktoś zalicza wpadkę, to jest nieźle odklejony od rzeczywistości. Ja nawet jakiegoś zwykłego kwasu foliowego nie brałam, kompletnie NIC. Zostało mi w domu trochę Duphastonu, Luteiny i folianów. I sama nie wiem, czy to już brać... Naprawdę nie wiem co robić, a rzadko mi się to zdarza.
Ja nawet nie wiem jak to Narzeczonemu powiedzieć...