Witam się po świętach :-)
U nas było bardzo słabo... Pojechaliśmy do moich rodziców na wigilię. Jak tam dotarliśmy (przed południem) to moja mama dopiero wtedy powiedziała, że oni jadą do babci, bo babcia jest bardzo chora (przyjmuje lekką chemię i miała biegunkę i wymiotowała). W ten sposób siedzieliśmy u nich sami do wieczora. Nie mogliśmy nawet zjeść wigilijnej kolacji, bo musieliśmy na nich czekać. Później szybko szybko trzeba było napychać, bo dzieci musieliśmy wykąpać i położyć spać. Po tych wszystkich akcjach jeszcze moja mama wzięła się za nocne sprzątanie domu... Szkoda gadać. W pierwszy dzień świąt zostaliśmy u nich na obiedzie. Oczywiście znowu było nie bardzo, bo my z dwójką małych dzieci wyszykowaliśmy się na 9:30 do kościoła, ale moi rodzice jakoś nie zdążyli... Efekt był taki, że znowu siedzieliśmy sami w domu, bo rodzice poszli do kościoła zaraz jak my wróciliśmy. Do tego zmarzliśmy w tym kościele, ale tata nie pozwolił nam napalić w kominku, bo on sam napali, jak wróci. W ten sposób leżeliśmy pod kocami, musiałam Stasia wziąć do siebie, bo zmarzł w wózku pod kocykiem! Masakra...
Po obiedzie pojechaliśmy do rodziców męża. Tam było o wiele fajniej, Oluś się wyszalał.
W drugi dzień świąt mieliśmy pojechać do teściów na obiad a wieczorem miała nas odwiedzić moja ciocia. Wszystko zaplanowaliśmy pod jej przyjazd. Staszek tak spał, że do kościoła mogliśmy iść albo na 16 albo na 18. Oczywiście poszliśmy na 16, bo ciocia miała przyjechać. Odwołaliśmy przez to obiad u teściów. Wychodzimy z kościoła, dzwonię do cioci, czy już jedzie a ona mi mówi, że jednak się rozmyśliła i do nas nie przyjedzie. No szlag mnie trafił!
Jak by tego było mało, to mamy z mężem sraczkę od pierwszego dnia świąt! Chociaż tutaj akurat jest plus, bo saldo wagowe mam -1
Jak tam u lekarza Nafoczka?