Miałam dzisiaj okazję osobiście zobaczyć paklanki w użyciu, jedna z zawartością do teraz leży w moim śmietniku
Niby proste siateczki foliowe, ale działają, a to najważniejsze! :-)
Ale mam inne pytanie - co Wy na to (zwłaszcza doświadczone mamusie), co powiedziała mi właścicielka owych paklanek, a jej powiedziała to położna: otóż ta młoda mamusia NIE KUPIŁA sobie ani jednej butelki do karmienia przed porodem, nie kupiła też laktatora. Wybrała na zapas model, jaki jej się spodobał i zostawiła jego nazwę mężowi na kartce, ale nie miała kupionych. Była nastawiona na karmienie piersią i położna powiedziała jej, że nie mając pod ręką butelki nawet jak coś nie będzie szło z tym karmieniem, będzie miała motywację, żeby próbować aż do skutku. A ponoć mamy często zbyt szybko ulegają pokusie sięgania po butelkę z obawy, że dzidziuś się zagłodzi, gdy coś jest nie tak z laktacją lub ssaniem u dziecka. No i faktycznie, po paru próbach zaczęła karmić piersią i do pół roku w ogóle dzidzi niczym nie dokarmiała (miała w tym czasie jeden kryzys laktacji, ale poszła do poradni i w trzy dni uratowała zanikający pokarm). Oczywiście w czasie porodu mąż z kartką był nastawiony na szybkie zakupy i dowożenie butelki lub laktatora do szpitala, gdyby sytuacja była naprawdę awaryjna.
Ma to sens?

Ale mam inne pytanie - co Wy na to (zwłaszcza doświadczone mamusie), co powiedziała mi właścicielka owych paklanek, a jej powiedziała to położna: otóż ta młoda mamusia NIE KUPIŁA sobie ani jednej butelki do karmienia przed porodem, nie kupiła też laktatora. Wybrała na zapas model, jaki jej się spodobał i zostawiła jego nazwę mężowi na kartce, ale nie miała kupionych. Była nastawiona na karmienie piersią i położna powiedziała jej, że nie mając pod ręką butelki nawet jak coś nie będzie szło z tym karmieniem, będzie miała motywację, żeby próbować aż do skutku. A ponoć mamy często zbyt szybko ulegają pokusie sięgania po butelkę z obawy, że dzidziuś się zagłodzi, gdy coś jest nie tak z laktacją lub ssaniem u dziecka. No i faktycznie, po paru próbach zaczęła karmić piersią i do pół roku w ogóle dzidzi niczym nie dokarmiała (miała w tym czasie jeden kryzys laktacji, ale poszła do poradni i w trzy dni uratowała zanikający pokarm). Oczywiście w czasie porodu mąż z kartką był nastawiony na szybkie zakupy i dowożenie butelki lub laktatora do szpitala, gdyby sytuacja była naprawdę awaryjna.
Ma to sens?