reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

🌞🌻🌼 W ciepłym sierpniu testujemy, dwóch kresek ⏸️ na teście wypatrujemy 🐞🐝

A jak długo się staracie i kiedy ostatni raz robiliście sobie przerwę od tematów "staraczkowych"? Nie wiem, na ile Ci to pomoże, ale myślę, że w podobnej sytuacji zrobiłabym tak, jak piszesz, olała testy, jedne, drugie, a skupiła się na czymś innym, co sprawia przyjemność. Spróbowała porobić coś z mężem, zrobić sobie jakąś wycieczkę pociągiem za miasto na jeden dzień. Temat starań potrafi w pewnym momencie zabić romantyzm i zdaje sobie sprawę, że parę naszych miesięcy starań to też było zmuszanie się do seksu (bo trzeba), i wszystko to było mechaniczne i bez żadnej przyjemności.
Nie musisz od razu rezygnować z planów bycia mamą, ale przerwa może dobrze zrobić. Odciąć się od forum, odinstalować premom.
Ponad 3 lata. Ostatnia przerwa była jakoś rok temu właśnie, latem. Nie nastawialiśmy się na nic, nic nie śledziłam, bo i tak wiedziałam, że na jesień czeka mnie histeroskopia operacyjna i że z polipem raczej nam się nie uda. Potem od listopada jeszcze dość na luzie, a w lutym zabrałam się za dalsza diagnostykę i to trwa do tej pory.
 
reklama
Uwaga, będzie bardzo długo. Z góry przepraszam… chyba musiałam się 🤮

Długo się zbierałam do tego wpisu. W ostatnim czasie pojawiałam się tu raczej z doskoku, mało się udzielając. Jesteśmy tydzień po wizycie w klinice, chyba musiałam to sobie jakoś poukładać w głowie, ale nadal mam wrażenie, że nie posunęliśmy się nawet o krok dalej. Spróbuję jakoś po kolei, ale czuję że nawet ciężko odpowiednie słowa mi dobrać i pewnie wyjdzie chaotycznie.

Zacznę od tego, że jestem w cyklu bezowulacyjnym (49dc dzisiaj), piąty dzień na luteinie i czuję się ch… trzonowo. Jestem na zmianę albo wkur*iona, albo obojętna. Mam już dość tego cyklu, naprawdę. Więc zdaję sobie sprawę, że nie do końca jestem sobą i że emocje mają teraz duży wpływ na to, jak się czuję. I na to, co tu piszę.

Byliśmy w tej klinice w piątek 9.08 (InviMed, Warszawa). Niby spoko, wizyta trwała jakąś godzinę, byliśmy ostatni i recepcja już nawet poganiała panią doktor, że zamykają, ale poświęciła nam dużo czasu. Zdawało się, że bardzo dokładnie zapoznała się z całą teczką wyników, zrobiła dokładny wywiad, ale już po powrocie do domu zaczęłam mieć wątpliwości.
Ogólnie uznała, że wcale nie jest źle 🤷🏻‍♀️ Odpowiedziałam, że nie jestem tego taka pewna i są dwie kwestie, które mnie niepokoją i chyba dobrze by było im się przyjrzeć, bo z tego co wiem, to mają duży wpływ na płodność. Miałam na myśli PCOS i IO. Dodam, że żadnego nie mam jednoznacznie stwierdzonego, jestem tak pośrodku - prawie 3 lata temu miałam krzywą, która wskazała na hiperinsulinemię (glukoza urosła po 1h i spadła trochę po 2h ale nie do poziomu na czczo, a insulina rosła jak głupia; będę powtarzać niedługo), a jajniki mam PCO (budowa drobnopęcherzykowa). Ginka zapytała się jakie to według mnie ma znaczenie, no to jej powiedziałam że nawet przy hiperinsulinemii warto przejść na dietę z niskim IG (a przy IO już w ogóle), a przy PCO(S) zadbać o prawidłowe owulacje i jakość komórek (zwłaszcza, że już drugi raz w ciągu pół roku mam cykl bezowulacyjny, a wcześniej zdarzał się raz na rok). To zgodziła się co do diety, ale powiedziała że na jakość komórek jajowych nie mamy żadnego wpływu - z jakimi się rodzimy, takie już mamy do menopauzy. No i mnie wbiło w krzesło, bo przecież i ja sama, i wiele z Was dostało dedykowane suple na „poprawę jakości” (jak Q10 czy inozytol) - to jak to jest?
Miałam też nadzieję, że z marszu wyśle męża na powtórkę badania nasienia, bo na samym początku wspomnieliśmy, że właśnie wypada czas na powtórkę po suplementacji i chcemy też sprawdzić czy to coś dało, czy trzeba coś zmienić (u męża oligospermia). Usłyszeliśmy tylko „to proszę sobie powtórzyć”…

Wyciągnęła sobie z teczki ileś tam badań do skserowania. Myślałam, że mamy je zanieść do recepcji, żeby tam to pokopiowali i dołożyli do naszej teczki, to powiedziała że sami to mamy skserować i przynieść na kolejną wizytę 🤡
Anyway, nawet nie spojrzała na wyniki na trombofilię. MTHFR to luz (zwłaszcza, że obie hetero), ale w PAI-1 mam mutację w homozygocie i ile Was tu jest z tym, tyle dostało wskazanie choćby do Acardu albo pogłębienia diagnostyki w kierunku zespołu antyfosfolipidowego. ANI SŁOWEM się do tego nie odniosła. A co do KIR AA powiedziała, że pewnie immunolog zalecił tylko drogie badania i że „nikt jeszcze od immunologa nie wyszedł zdrowy”… zero wskazań.

@anela92, widziałam że wspominałaś o badaniu allo-MLR, że Tobie immunolog zasugerowała że już mogłaś być w ciąży 3 razy i że te przeciwciała by to pokazały. Tutaj też mam mieszane uczucia, bo swego czasu dość mocno się wgryzłam w wątek „Poronienia nawykowe - immunologia” i było tam trochę dziewczyn, które pisały że są po poronieniach, a i tak allo wyszło im 0%. Więc wcale nie jestem pewna czy to badanie rzeczywiście pokaże czy u nas w ogóle dochodzi do zapłodnienia 😣 Że chyba tylko próba IVF mogłaby tu dać odpowiedź…

Do tego wszystkiego ciężko mi ostatnio dogadać się z mężem. On jest bez pracy już bardzo długo, a ja straciłam poczucie bezpieczeństwa, mam wrażenie że wszystko jest na mojej głowie. Mieszkamy w 20m2 kawalerce („moje” komunalne), której mam już dość, a nie mamy na razie żadnych perspektyw, żeby się stąd wynieść w najbliższym czasie (chyba, że do teściów). Myśleliśmy, żeby się budować gdzieś pod Warszawą, a nawet żadne z nas nie ma prawa jazdy, żeby było jak oglądać działki. Czuję się jak nieudacznik i życiowy przegryw. Kłócimy się często, nie bzykamy w ogóle. Mąż nie ma ochoty za bardzo, bo jest przygnębiony brakiem pracy i tego, że go wszędzie odrzucają (próbuje w nowej branży). I ogólnie ma dużo niższe libido. Ale ja już też straciłam ochotę. Myślę nad wysłaniem nas na terapię małżeńską, tyle że obecnie to ja bym musiała za nią płacić. Sama swoją musiałam przerwać, bo moja terapeutka przyjmuje tylko w ciągu dnia, w godzinach pracy (chodziłam do niej będąc na bezrobociu). Wypadałoby poszukać kogoś nowego, żeby to z pracą pogodzić, ale obecnie osłabia mnie zaczynanie wszystkiego od początku. Czuję się zrezygnowana wobec tego wszystkiego… momentami mam ochotę rzucić te wszystkie suple w cholerę, przestać mierzyć temperaturę, robić owulaki, badania, łazić po lekarzach i w ogóle zapomnieć o tym, że chciałabym być mamą. Może nie jest mi to dane… a może to nie jest nasz czas 😮‍💨
Dobra, odpowiem po kolei. Tylko uprzedzam, że ja nie jestem dobra w pocieszanie, a raczej w trzeźwe patrzenie na sprawy.
Klinika. No najrozsądniejszym byłoby powiedzieć, ze jeśli Wam nie pasuje, to szukajcie dalej, wszak w Warszawie tych klinik jest wiele. Ale też wiem, że nie ma co się oszukiwać i lekarza ideału się nie znajdzie. Więc kwestia czy jesteście w stanie tej lekarce zaufać czy nie. Czemu nie dopytalaś sama o te badania, o których ona sama nic nie powiedziała? Jeśli chodzi o immunologów, to z tego co wiem, wielu ginekologów ma do nich takie podejście. Niestety. Jeśli naprawdę źle się czujesz z tym jak zostałaś potraktowana, poszukaj innej kliniki.
Mąż. Moim zdaniem zanim na poważnie weźmiecie się za starania i to wszystko to powinniście naprawić swoją relację. Jak zamierzacie wychować szczęśliwe dziecko, jak sami siebie nawzajem nie uszczęśliwiacie? Jak nie terapia to rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa!
Przepraszam, że zapytam, jeśli nie chcesz to nie odpowiadaj. Ale czy przed planowaniem dziecka nie lepiej by było pomyśleć o jakichś lepszych warunkach mieszkanowych i poczekaniu, aż mąż bedzie zarabiał?
I skoro go odrzucają w nowej branży to czemu nie weźmie jakiejkolwiek pracy, choćby na jakimś magazynie, zeby przynosić jakikolwiek pieniądz do domu (wtedy też wierzę, ze lepiej by się poczuł sam ze sobą), a szukał dalej już pracując?
 
Naprawdę potrzebuję z kimś pogadać… kumpela do jutra wieczór jest niestety nieosiągalna 😣
I myślę, że rozumiem czemu czujesz, że wszystko jest na Twojej głowie. Właśnie wróciłam, aby Ci napisać, że myślę, że wszystko jest na Twojej głowie i że masz prawo być zagubiona/zmęczona tym wszystkim, ale już sama to napisałaś. Nie pisałaś nic, czy Twój mąż też myśli, że przydałby się Wam terapia, czy on zauważa, że macie gorszy okres i zastanawia się, jak coś zmienić. Nie mowie zmienić typu od razu przeprowadzać się, ale nawet jakieś drobne gesty, oderwać się od tej sytuacji, zmienić środowisko, zrobić razem coś dla siebie.
No i zgadzam się z Lady Caro, parę miesięcy bez pracy może być, nie dość że dołujące psychicznie, to jeszcze zmniejszające poczucie bezpieczeństwa. Czy on jest gotów iść na jakieś ustępstwa, na przykład wrócić do starej branży albo iść do pracy nie wymagającej specjalnych kwalifikacji na ten czas, zanim uda mu się znaleźć coś w nowej branży?
No i z klinika, też byliśmy na wizycie w jednej. Nie pasowała nam, przenieśliśmy się do innej. Nie wiem jakie macie możliwości, czy staracie się o kwalifikacje do ivf i czy tam można zmieniać kliniki, ale może warto rozważyć zmianę.
Moj ginekolog też nie ogarniał totalnie kwestii acardu, rok temu nazywał immunologie szarlataństwem. Myślę, że trudno znaleźć gina, który chce się tym zająć. Ostatecznie na PAI acard włączyłam sobie sama (ale nie polecam takich działań), co dopiero potem potwierdził mój ginekolog/hematolog, a z wynikami z Katowic zapoznał się mój gin w klinice, ale nie włączył mi żadnych leków (trochę stwierdzajac, że to 1 ciąża i zobaczymy co będzie).
Badanie allo-mlr często faktycznie pokazuje, czy w ogóle było zapłodnienie/próby implantacji, a my o tym nie wiemy. Jeśli wiesz, że nigdy nie byłaś w ciąży, to wynik powinien być 0%. Jeśli jest wyższy, to znaczy, że coś się działo i organizm wytwarza jakaś ochronę zarodka (wiedza czerpana z grupy "Starając się z pomocą dr P" na fejsie, która polecam).
 
Dobra, odpowiem po kolei. Tylko uprzedzam, że ja nie jestem dobra w pocieszanie, a raczej w trzeźwe patrzenie na sprawy.
Klinika. No najrozsądniejszym byłoby powiedzieć, ze jeśli Wam nie pasuje, to szukajcie dalej, wszak w Warszawie tych klinik jest wiele. Ale też wiem, że nie ma co się oszukiwać i lekarza ideału się nie znajdzie. Więc kwestia czy jesteście w stanie tej lekarce zaufać czy nie. Czemu nie dopytalaś sama o te badania, o których ona sama nic nie powiedziała? Jeśli chodzi o immunologów, to z tego co wiem, wielu ginekologów ma do nich takie podejście. Niestety. Jeśli naprawdę źle się czujesz z tym jak zostałaś potraktowana, poszukaj innej kliniki.
Mąż. Moim zdaniem zanim na poważnie weźmiecie się za starania i to wszystko to powinniście naprawić swoją relację. Jak zamierzacie wychować szczęśliwe dziecko, jak sami siebie nawzajem nie uszczęśliwiacie? Jak nie terapia to rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa!
Przepraszam, że zapytam, jeśli nie chcesz to nie odpowiadaj. Ale czy przed planowaniem dziecka nie lepiej by było pomyśleć o jakichś lepszych warunkach mieszkanowych i poczekaniu, aż mąż bedzie zarabiał?
I skoro go odrzucają w nowej branży to czemu nie weźmie jakiejkolwiek pracy, choćby na jakimś magazynie, zeby przynosić jakikolwiek pieniądz do domu (wtedy też wierzę, ze lepiej by się poczuł sam ze sobą), a szukał dalej już pracując?
To odpowiem podobnie jak Ty.

Klinika. Starałam się pytać na bieżąco, ale wizyta trwała długo, pod koniec już nas pospieszali, więc nie zdążyłam zadać wszystkich pytań. Tyle dobrze, że zdążyłam zapytać czy przepisze mi luteinę, bo z wizyty na NFZ została odesłana bez. Na razie nie będę szukać dalej. Zostaniemy na Karowej, tam zrobimy co się da w odpowiednim czasie, a potem pomyślimy. Chwilowo już mi się nie chce szukać nowych lekarzy.

Mąż. Na poważnie my już się wzięliśmy dawno, tylko ten przedłużający się stan tak na to wpłynął. W tym momencie nie wyobrażam sobie dalszych starań, powiedziałam to zresztą wprost, że do żadnej IUI nie podejdziemy dopóki nie znajdzie pracy. Boli mnie to, ale wiem że to rozsądne. Można by powiedzieć, że tyle czasu czekamy, to kolejne parę miesięcy nic nie zmieni, ale ciężko mi tak na to patrzeć. No ale co zrobić.
Sam się dzisiaj zapytał czy chcę iść na terapię, w poniedziałek mamy poszukać jakiegoś gabinetu. Rozmawiamy codziennie, nawet jeśli jest ciężko. Mamy zasadę, że nie kładziemy się spać jak jesteśmy ze sobą pokłóceni czy jak coś wisi w powietrzu powodując napięcie. Nienawidzę czasem tych rozmów, ale wiem że są potrzebne. I tego się trzymamy.

Lokum. To nie jest łatwy temat. Gdybyśmy najpierw mieli coś kupić lub się budować, to co najmniej na rok musielibyśmy totalnie zapomnieć o staraniach. Uznaliśmy, że i tak jest ciężko i nie wiadomo kiedy „pyknie”, więc dążymy do tego, żeby się przenieść na swoje, ale nie odpuszczając starań. To było jeszcze w czasie, kiedy obydwoje mieliśmy stałą pracę (UoP na nieokreślony). Jako alternatywę, gdyby udało się zajść zanim dorobimy się swojego, mieliśmy wykończyć połowę piętra u rodziców męża i tam się przenieść z dzieckiem na jakiś czas. Potem wszystko zaczęło się komplikować.

Czemu nie weźmie jakiejkolwiek pracy? Też mu to pytanie zadawałam 🙄 Duma? Nie wiem. Mimo to zaczął już składać podania do branży, z której uciekł, więc mam nadzieję, że chociaż z jednego z tych miejsc ktoś się odezwie. Powiedziałam mu, że to przecież nie koniec świata i nie będzie musiał tam zostawać, może w międzyczasie nadal szukać w tej nowej.

Szczerze, kiedy obserwowałam jak się rozwija ta cała sytuacja, że to szukanie pracy się przedłuża, że nic nie wychodzi z tych projektów, nauki nowych rzeczy, programów itp. to sama już wspomniałam o tym, że może trzeba zrobić sobie przerwę. Ale to mąż nie chciał. Powiedział, że sam już widzi, że to nie jest takie proste i że dużo czasu już straciliśmy i że on chce próbować dalej. Nawet niedawno, kiedy już sama powiedziałam wprost, że parkujemy temat, bo to nie jest dobry czas, powiedział że nie chce odpuszczać.
 
@penguinlicious
Jeśli chodzi o lekarza to tak jak wyżej koleżanką napisała ideału się nie znajdzie ale dobrze żebyście byli na tych samych falach. Ja miałam zajebista ginekolog ale straciłam do niej zaufanie raz, dałam szansę i straciłam doszczętnie zaufanie i szukam teraz lekarza ktory będzie konkretny i doświadczony. Może ta lekarka nie jest zła, tylko po prostu ma inny styl prowadzenia pacjenta niż ty preferujesz. Jeśli powiedziała że nie jest do końca źle to może daj jej jeszcze jedną szansę ? Albo umowcie się do nowego lekarza i sprawdźcie co on wam powie bo rozumiem że konsultacje zaczynacie dopiero ?
My mieliśmy 36 m 2 mieszkania i o ile córka była mała nam to nie przeszkadzało ale jak zaczęła rosnąć i mieć więcej rzeczy i potrzebowała więcej przestrzeni to już było ciasno. Więc może zacznijcie się rozglądać za czymś większym, czymś co będzie na lata i przyszłościowe ? Później z dzieckiem trudniej jest np o kredyt.
Jeśli chodzi o męża... Myślę że rozmowa będzie kluczowa. Ty myślisz o terapii a on ? Co on chce ? Jak on widzi te wasze starania, wasza relacje itd.
Praca uważam że jest bardzo ważna i podejrzewam, że połowa problemów by się rozwiązała gdyby ja w końcu znalazł. Może oprócz rozsyłania cv niech pochodzi po firmach... Inaczej rozmawiają z człowiekiem na żywo który przyniósł CV a inaczej jak CV leży na kupię reszty CV.
 
I myślę, że rozumiem czemu czujesz, że wszystko jest na Twojej głowie. Właśnie wróciłam, aby Ci napisać, że myślę, że wszystko jest na Twojej głowie i że masz prawo być zagubiona/zmęczona tym wszystkim, ale już sama to napisałaś. Nie pisałaś nic, czy Twój mąż też myśli, że przydałby się Wam terapia, czy on zauważa, że macie gorszy okres i zastanawia się, jak coś zmienić. Nie mowie zmienić typu od razu przeprowadzać się, ale nawet jakieś drobne gesty, oderwać się od tej sytuacji, zmienić środowisko, zrobić razem coś dla siebie.
No i zgadzam się z Lady Caro, parę miesięcy bez pracy może być, nie dość że dołujące psychicznie, to jeszcze zmniejszające poczucie bezpieczeństwa. Czy on jest gotów iść na jakieś ustępstwa, na przykład wrócić do starej branży albo iść do pracy nie wymagającej specjalnych kwalifikacji na ten czas, zanim uda mu się znaleźć coś w nowej branży?
No i z klinika, też byliśmy na wizycie w jednej. Nie pasowała nam, przenieśliśmy się do innej. Nie wiem jakie macie możliwości, czy staracie się o kwalifikacje do ivf i czy tam można zmieniać kliniki, ale może warto rozważyć zmianę.
Moj ginekolog też nie ogarniał totalnie kwestii acardu, rok temu nazywał immunologie szarlataństwem. Myślę, że trudno znaleźć gina, który chce się tym zająć. Ostatecznie na PAI acard włączyłam sobie sama (ale nie polecam takich działań), co dopiero potem potwierdził mój ginekolog/hematolog, a z wynikami z Katowic zapoznał się mój gin w klinice, ale nie włączył mi żadnych leków (trochę stwierdzajac, że to 1 ciąża i zobaczymy co będzie).
Badanie allo-mlr często faktycznie pokazuje, czy w ogóle było zapłodnienie/próby implantacji, a my o tym nie wiemy. Jeśli wiesz, że nigdy nie byłaś w ciąży, to wynik powinien być 0%. Jeśli jest wyższy, to znaczy, że coś się działo i organizm wytwarza jakaś ochronę zarodka (wiedza czerpana z grupy "Starając się z pomocą dr P" na fejsie, która polecam).
To krótko się odniosę do pierwszej części - tak, on widzi że mamy gorszy czas, że coś się psuje, że trudniej nam się zrozumieć. On generalnie nie okazuje jakoś mocno emocji, dużo trzyma w sobie i dużo czasu mu zajęło, żeby powiedzieć mi wprost, że on też nie czuje się dobrze z tą sytuacją, że tyle czasu nie ma pracy. Myślę, że postrzega to jako porażkę i dlatego tak ciężko było to przyznać.
Jak pisałam chwilkę temu, już jest skłonny wrócić do starej branży, chociaż bardzo długo się przed tym bronił (równoznaczne z porażką). I boję się, że przypłaci to depresją. Ale ja nie widzę innego rozwiązania, jak wrócić do jakiejkolwiek pracy.
 
Uwaga, będzie bardzo długo. Z góry przepraszam… chyba musiałam się 🤮

Długo się zbierałam do tego wpisu. W ostatnim czasie pojawiałam się tu raczej z doskoku, mało się udzielając. Jesteśmy tydzień po wizycie w klinice, chyba musiałam to sobie jakoś poukładać w głowie, ale nadal mam wrażenie, że nie posunęliśmy się nawet o krok dalej. Spróbuję jakoś po kolei, ale czuję że nawet ciężko odpowiednie słowa mi dobrać i pewnie wyjdzie chaotycznie.

Zacznę od tego, że jestem w cyklu bezowulacyjnym (49dc dzisiaj), piąty dzień na luteinie i czuję się ch… trzonowo. Jestem na zmianę albo wkur*iona, albo obojętna. Mam już dość tego cyklu, naprawdę. Więc zdaję sobie sprawę, że nie do końca jestem sobą i że emocje mają teraz duży wpływ na to, jak się czuję. I na to, co tu piszę.

Byliśmy w tej klinice w piątek 9.08 (InviMed, Warszawa). Niby spoko, wizyta trwała jakąś godzinę, byliśmy ostatni i recepcja już nawet poganiała panią doktor, że zamykają, ale poświęciła nam dużo czasu. Zdawało się, że bardzo dokładnie zapoznała się z całą teczką wyników, zrobiła dokładny wywiad, ale już po powrocie do domu zaczęłam mieć wątpliwości.
Ogólnie uznała, że wcale nie jest źle 🤷🏻‍♀️ Odpowiedziałam, że nie jestem tego taka pewna i są dwie kwestie, które mnie niepokoją i chyba dobrze by było im się przyjrzeć, bo z tego co wiem, to mają duży wpływ na płodność. Miałam na myśli PCOS i IO. Dodam, że żadnego nie mam jednoznacznie stwierdzonego, jestem tak pośrodku - prawie 3 lata temu miałam krzywą, która wskazała na hiperinsulinemię (glukoza urosła po 1h i spadła trochę po 2h ale nie do poziomu na czczo, a insulina rosła jak głupia; będę powtarzać niedługo), a jajniki mam PCO (budowa drobnopęcherzykowa). Ginka zapytała się jakie to według mnie ma znaczenie, no to jej powiedziałam że nawet przy hiperinsulinemii warto przejść na dietę z niskim IG (a przy IO już w ogóle), a przy PCO(S) zadbać o prawidłowe owulacje i jakość komórek (zwłaszcza, że już drugi raz w ciągu pół roku mam cykl bezowulacyjny, a wcześniej zdarzał się raz na rok). To zgodziła się co do diety, ale powiedziała że na jakość komórek jajowych nie mamy żadnego wpływu - z jakimi się rodzimy, takie już mamy do menopauzy. No i mnie wbiło w krzesło, bo przecież i ja sama, i wiele z Was dostało dedykowane suple na „poprawę jakości” (jak Q10 czy inozytol) - to jak to jest?
Miałam też nadzieję, że z marszu wyśle męża na powtórkę badania nasienia, bo na samym początku wspomnieliśmy, że właśnie wypada czas na powtórkę po suplementacji i chcemy też sprawdzić czy to coś dało, czy trzeba coś zmienić (u męża oligospermia). Usłyszeliśmy tylko „to proszę sobie powtórzyć”…

Wyciągnęła sobie z teczki ileś tam badań do skserowania. Myślałam, że mamy je zanieść do recepcji, żeby tam to pokopiowali i dołożyli do naszej teczki, to powiedziała że sami to mamy skserować i przynieść na kolejną wizytę 🤡
Anyway, nawet nie spojrzała na wyniki na trombofilię. MTHFR to luz (zwłaszcza, że obie hetero), ale w PAI-1 mam mutację w homozygocie i ile Was tu jest z tym, tyle dostało wskazanie choćby do Acardu albo pogłębienia diagnostyki w kierunku zespołu antyfosfolipidowego. ANI SŁOWEM się do tego nie odniosła. A co do KIR AA powiedziała, że pewnie immunolog zalecił tylko drogie badania i że „nikt jeszcze od immunologa nie wyszedł zdrowy”… zero wskazań.

@anela92, widziałam że wspominałaś o badaniu allo-MLR, że Tobie immunolog zasugerowała że już mogłaś być w ciąży 3 razy i że te przeciwciała by to pokazały. Tutaj też mam mieszane uczucia, bo swego czasu dość mocno się wgryzłam w wątek „Poronienia nawykowe - immunologia” i było tam trochę dziewczyn, które pisały że są po poronieniach, a i tak allo wyszło im 0%. Więc wcale nie jestem pewna czy to badanie rzeczywiście pokaże czy u nas w ogóle dochodzi do zapłodnienia 😣 Że chyba tylko próba IVF mogłaby tu dać odpowiedź…

Do tego wszystkiego ciężko mi ostatnio dogadać się z mężem. On jest bez pracy już bardzo długo, a ja straciłam poczucie bezpieczeństwa, mam wrażenie że wszystko jest na mojej głowie. Mieszkamy w 20m2 kawalerce („moje” komunalne), której mam już dość, a nie mamy na razie żadnych perspektyw, żeby się stąd wynieść w najbliższym czasie (chyba, że do teściów). Myśleliśmy, żeby się budować gdzieś pod Warszawą, a nawet żadne z nas nie ma prawa jazdy, żeby było jak oglądać działki. Czuję się jak nieudacznik i życiowy przegryw. Kłócimy się często, nie bzykamy w ogóle. Mąż nie ma ochoty za bardzo, bo jest przygnębiony brakiem pracy i tego, że go wszędzie odrzucają (próbuje w nowej branży). I ogólnie ma dużo niższe libido. Ale ja już też straciłam ochotę. Myślę nad wysłaniem nas na terapię małżeńską, tyle że obecnie to ja bym musiała za nią płacić. Sama swoją musiałam przerwać, bo moja terapeutka przyjmuje tylko w ciągu dnia, w godzinach pracy (chodziłam do niej będąc na bezrobociu). Wypadałoby poszukać kogoś nowego, żeby to z pracą pogodzić, ale obecnie osłabia mnie zaczynanie wszystkiego od początku. Czuję się zrezygnowana wobec tego wszystkiego… momentami mam ochotę rzucić te wszystkie suple w cholerę, przestać mierzyć temperaturę, robić owulaki, badania, łazić po lekarzach i w ogóle zapomnieć o tym, że chciałabym być mamą. Może nie jest mi to dane… a może to nie jest nasz czas 😮‍💨
To jest pierwsza wizyta w tej klinice? Może warto poszukać innej, z polecenia. W Wawie na pewno się takie znajdą. Choć ciężko trafić na dobrego lekarza, który zagłębi się w dany przypadek i będzie starał się znaleźć przyczynę niepowodzeń. Życzę, żebyś w końcu na takiego trafiła 🍀
Daj sobie czas, jeśli czujesz, że potrzebujesz odpoczynku od starań to zrób to.
Może aktywne spędzanie wolnego czasu z mężem dobrze Wam zrobi? Rowery, długie spacery, rolki itp. Takie wspólne aktywności zbliżają, poprawiają nastrój i podkręcają libido :)
 
Uwaga, będzie bardzo długo. Z góry przepraszam… chyba musiałam się 🤮

Długo się zbierałam do tego wpisu. W ostatnim czasie pojawiałam się tu raczej z doskoku, mało się udzielając. Jesteśmy tydzień po wizycie w klinice, chyba musiałam to sobie jakoś poukładać w głowie, ale nadal mam wrażenie, że nie posunęliśmy się nawet o krok dalej. Spróbuję jakoś po kolei, ale czuję że nawet ciężko odpowiednie słowa mi dobrać i pewnie wyjdzie chaotycznie.

Zacznę od tego, że jestem w cyklu bezowulacyjnym (49dc dzisiaj), piąty dzień na luteinie i czuję się ch… trzonowo. Jestem na zmianę albo wkur*iona, albo obojętna. Mam już dość tego cyklu, naprawdę. Więc zdaję sobie sprawę, że nie do końca jestem sobą i że emocje mają teraz duży wpływ na to, jak się czuję. I na to, co tu piszę.

Byliśmy w tej klinice w piątek 9.08 (InviMed, Warszawa). Niby spoko, wizyta trwała jakąś godzinę, byliśmy ostatni i recepcja już nawet poganiała panią doktor, że zamykają, ale poświęciła nam dużo czasu. Zdawało się, że bardzo dokładnie zapoznała się z całą teczką wyników, zrobiła dokładny wywiad, ale już po powrocie do domu zaczęłam mieć wątpliwości.
Ogólnie uznała, że wcale nie jest źle 🤷🏻‍♀️ Odpowiedziałam, że nie jestem tego taka pewna i są dwie kwestie, które mnie niepokoją i chyba dobrze by było im się przyjrzeć, bo z tego co wiem, to mają duży wpływ na płodność. Miałam na myśli PCOS i IO. Dodam, że żadnego nie mam jednoznacznie stwierdzonego, jestem tak pośrodku - prawie 3 lata temu miałam krzywą, która wskazała na hiperinsulinemię (glukoza urosła po 1h i spadła trochę po 2h ale nie do poziomu na czczo, a insulina rosła jak głupia; będę powtarzać niedługo), a jajniki mam PCO (budowa drobnopęcherzykowa). Ginka zapytała się jakie to według mnie ma znaczenie, no to jej powiedziałam że nawet przy hiperinsulinemii warto przejść na dietę z niskim IG (a przy IO już w ogóle), a przy PCO(S) zadbać o prawidłowe owulacje i jakość komórek (zwłaszcza, że już drugi raz w ciągu pół roku mam cykl bezowulacyjny, a wcześniej zdarzał się raz na rok). To zgodziła się co do diety, ale powiedziała że na jakość komórek jajowych nie mamy żadnego wpływu - z jakimi się rodzimy, takie już mamy do menopauzy. No i mnie wbiło w krzesło, bo przecież i ja sama, i wiele z Was dostało dedykowane suple na „poprawę jakości” (jak Q10 czy inozytol) - to jak to jest?
Miałam też nadzieję, że z marszu wyśle męża na powtórkę badania nasienia, bo na samym początku wspomnieliśmy, że właśnie wypada czas na powtórkę po suplementacji i chcemy też sprawdzić czy to coś dało, czy trzeba coś zmienić (u męża oligospermia). Usłyszeliśmy tylko „to proszę sobie powtórzyć”…

Wyciągnęła sobie z teczki ileś tam badań do skserowania. Myślałam, że mamy je zanieść do recepcji, żeby tam to pokopiowali i dołożyli do naszej teczki, to powiedziała że sami to mamy skserować i przynieść na kolejną wizytę 🤡
Anyway, nawet nie spojrzała na wyniki na trombofilię. MTHFR to luz (zwłaszcza, że obie hetero), ale w PAI-1 mam mutację w homozygocie i ile Was tu jest z tym, tyle dostało wskazanie choćby do Acardu albo pogłębienia diagnostyki w kierunku zespołu antyfosfolipidowego. ANI SŁOWEM się do tego nie odniosła. A co do KIR AA powiedziała, że pewnie immunolog zalecił tylko drogie badania i że „nikt jeszcze od immunologa nie wyszedł zdrowy”… zero wskazań.

@anela92, widziałam że wspominałaś o badaniu allo-MLR, że Tobie immunolog zasugerowała że już mogłaś być w ciąży 3 razy i że te przeciwciała by to pokazały. Tutaj też mam mieszane uczucia, bo swego czasu dość mocno się wgryzłam w wątek „Poronienia nawykowe - immunologia” i było tam trochę dziewczyn, które pisały że są po poronieniach, a i tak allo wyszło im 0%. Więc wcale nie jestem pewna czy to badanie rzeczywiście pokaże czy u nas w ogóle dochodzi do zapłodnienia 😣 Że chyba tylko próba IVF mogłaby tu dać odpowiedź…

Do tego wszystkiego ciężko mi ostatnio dogadać się z mężem. On jest bez pracy już bardzo długo, a ja straciłam poczucie bezpieczeństwa, mam wrażenie że wszystko jest na mojej głowie. Mieszkamy w 20m2 kawalerce („moje” komunalne), której mam już dość, a nie mamy na razie żadnych perspektyw, żeby się stąd wynieść w najbliższym czasie (chyba, że do teściów). Myśleliśmy, żeby się budować gdzieś pod Warszawą, a nawet żadne z nas nie ma prawa jazdy, żeby było jak oglądać działki. Czuję się jak nieudacznik i życiowy przegryw. Kłócimy się często, nie bzykamy w ogóle. Mąż nie ma ochoty za bardzo, bo jest przygnębiony brakiem pracy i tego, że go wszędzie odrzucają (próbuje w nowej branży). I ogólnie ma dużo niższe libido. Ale ja już też straciłam ochotę. Myślę nad wysłaniem nas na terapię małżeńską, tyle że obecnie to ja bym musiała za nią płacić. Sama swoją musiałam przerwać, bo moja terapeutka przyjmuje tylko w ciągu dnia, w godzinach pracy (chodziłam do niej będąc na bezrobociu). Wypadałoby poszukać kogoś nowego, żeby to z pracą pogodzić, ale obecnie osłabia mnie zaczynanie wszystkiego od początku. Czuję się zrezygnowana wobec tego wszystkiego… momentami mam ochotę rzucić te wszystkie suple w cholerę, przestać mierzyć temperaturę, robić owulaki, badania, łazić po lekarzach i w ogóle zapomnieć o tym, że chciałabym być mamą. Może nie jest mi to dane… a może to nie jest nasz czas 😮‍💨
Przykro mi, że pierwsza wizyta tak wypadła, bo wiadomo, że człowiek się nastawia, że w końcu trafi w odpowiednie ręce i sprawy nabiorą odpowiedniego obrotu. Wybierałaś lekarkę na podstawie opinii, czy po prostu przy zapisie przydzielili Ci sami? Jeśli czujesz się ignorowana i masz wątpliwości to warto przemyśleć zmianę.

Już nie pierwszy raz wspominasz, że jest źle. W mojej ocenie póki mąż nie stanie na nogi, tzn nie usamodzielni się trochę finansowo, to wspólna terapia niewiele pomoże. Może jeśli nie w nowej branży, ani nie w starej, to niech gdziekolwiek indziej na jakiś czas się zaczepi. Beznadzieja dla obu stron, jak ty wracasz z nowej pracy i dzielisz się z nim swoim dniem, a on już x czasu siedzi w domu. Do tego wiadomo, brak kasy nie służy zgodzie, a jeszcze leczenie niepłodności i planowanie rodziny, no halo - tak po mojemu to kopniak do działania mu się należy, musi też myśleć o Tobie.

Ja ostatnio też miałam takie myśli czarne, że może nie jest nam pisana ta ciąża i że jakieś to wszystko zrobiło się na siłę. Zamiast cieszyć się tym co mam to biegam do gina co 3 dni i tylko pieniądze zostawiam tam i w aptece. Rozumiem Cię i to chyba normalne, że się tak czujesz. Mam nadzieję, że ta cholera 🩸szybko przyjdzie i zobaczysz nowe możliwości 🫂🫂🫂
 
reklama
Do góry