Bosze, dziewczyny muszę Wam coś opowiedzieć...
Jak miałam 17 lat, poznałam miłość mojego życia. Niestety to niespełniona miłość...
On jest/był 12 lat starszy. Jak to nastolatka szukałam swojego miejsca na ziemi i znalazłam Kościół Ewangelicki i tam JEGO
Przyjaźniliśmy się, on bardzo mi pomagał w nauce, ale niestety nie chciał spróbować wejść w coś poważnego. Był za mną, to .wiem, ale nie chcę rozmyślać dlaczego... Po 2 latach i szczerej rozmowie ochłodziliśmy nasze stosunki. Ja wyszłam za mąż, odeszłam od kościoła. Mieliśmy ze sobą jakiś kontakt, typu życzenia na święta, wspólni znajomi... Po rozwodzie wróciłam do kościoła. On tam nadal był, nadal samotny. Także cały czas, z przerwami, mamy ze sobą kontakt. Co prawda do kościoła już nie należę, ale kontakt z ludźmi jest. To tak w skrócie.
Teraz przejdźmy do sedna sprawy. Jakiś miesiąc temu, dostałam od Niego smsa około 9 rano, czy dzwoniłam do niego. Po sprawdzeniu telefonu okazało się, że jakimś cudem o 4:57 mój kochany telefon zadzwonił dokładnie pod jego numer.
Obróciliśmy wszystko w fajny żart, wymieniliśmy kilka miłych smsów i tyle
Wczoraj późnym wieczorem, farbowałam włosy i układałam sobie leki na wyjazd. W międzyczasie przyniosłam na stół telefon. Poszłam grzebać w komodzie w poszukiwaniu leków i nagle usłyszałam dźwięk sygnału telefonicznego. Pierwsza myśl "ten ch..j z góry, znowu dzwoni na głośniku"... za chwilę "halo, halo" i "Aniu halo, Aniuu..." i zdębiałam... Zanim doleciałam do telefonu, rozłączył się. Znowu mój kochany telefon zadzwonił do Niego!!!
Czujecie to. Musiałam się tłumaczyć jak głupia. Dobrze, że jest starym kawalerem, to chociaż żadne babsko mi ryja nie obije