to jestem po wizycie- zaraz napisze w odpowiednim watku...
a gdzie to się opisuje?
u mnie znow powrocily skurcze ale nieregularne co 11-10-7-12 min...
jak sie wkurze to pojade do szpitala sie przebadac....
wooow... a u mnie taka cisza!
j
no u mnie narazie skurcze ucichly albo sa bardzooo rzadko, ide wiec spac ciekawe czy w nocy cos sie wydarzy
dobrej nocki
papapa
Kurde a ja takie nicu :-(
Byłam wczoraj u gin. Moja na urlopie, przyjęła mnie ta, co z nią prowadzi gabinet - Kukiełka-Bieńkowska ( moja to Sabatowska). Miła kobietka. Ale po badaniu ginekologicznym stwierdziła, że "tu naprawdę się nic nie dzieje", potem usg - dzidzia tylko 3kg. Kruszynek z tego Antosia. W lipcu ważył 2800g ( albo 2500g, bo byłam u dwóch rożnych ginów na usg i usłyszałam dwie różne wersje
).
Dr kazała mi iść do szpitala na ktg i jak będzie ok to stawić się w ciągu najbliższego tyg na wywołanie. Podpowiedziała, że moja gin. prowadząca wraca z urlopu w czwartek, więc może jak do tego czasu nic to wtedy...ale ja stwierdziłam, że jak nic sie samo nie ruszy to idę w poniedziałek 29 sierpnia - urodziny mojego Męża
No i poszłam na to ktg... a w tym szpitalu na Kościuszki jakaś masakra ( byłam wcześniej na szkołach rodzenia tam i mi się podobało
) - położne nieogarnięte. Byłam na ktg pierwszy raz, położna mnie "montuje" i kazała wciskać guziczek jak Mały sie bedzie wiercił. I wyszła. Powiedziała, że bedzie za 40min. Mały szalał cały czas, jak tylko się zorientował, ze "cos mu robią"
Po 15 min jakas inna połozna weszła i sie okazało, że tamta nie podpieła dobrze aparatury - jakiś kabelek nie był podłączony
Po tych 40 min wraca tamta...i coś tylko wydumała, że jakies 9 skurczów...ale że lekarz obejrzy.
lekarz przyszedł... o masakra. jakby go ktos za kare w tym szpitalu trzymał! Jakis stary, okropny... pokrecił sie po korytarzu, ta połozna po kilka razy go szuka. w końcu łaskawie zaszedł do gabinetu. Ale bez słowa do mnie, wiec nie wiem "wchodzic czy nie?". No i weszłam. ogląda sobie to ktg, bez słowa. Potem "prosze usiąść na fotelu" - taaa... tego się właśnie obawiałam. Byłam z matką, niestety. Bo gdyby był ze mną mąż to chyba uciekłabym z krzykiem do niego na korytarz.
Tak mnie boleśnie przebadał, ze myślałam, że go kopnę
Potem znowu sobie to ktg ogląda. Pytam - " sa jakies nieprawidłowości?"
na co on tylko cos odchrząknął, że "niejasne...ale może aparatura źle ustawiona była... żeby jutro powtórzyć".
No to ja mu tłumaczę, że mam 40km do szpitala i wolałabym to powtórzyc dzisiaj.
"no to wieczorem pani przyjedzie" - o! to mnie zbawił!
i tak musiałam drugi raz robić kilometry... z ta różnicą, że pokazałam się drugi raz z mężem ( wrócił z pracy).
Badający mnie lekarz wyszedł z gabinetu bez słowa, nic... a ja sobie stoje i nie wiem - czy to ktg i moja karte ciązy to mam zabrac z biurka i wyjść, czy tak stać, czy wyjśc bez tego...? Biore to, wychodze i pytam na tej izbie " czy ja mam to ze soba zabrać".
Połozna chyba trochę zaczeła mi współczuć - "lekarz juz poszedł? Co powiedział?"
-"Poszedł. Nie wiem co... tyle, że mam dzisiaj wieczorem powtórzyć
"
-"A pani ma wynajeta panią Anie do porodu?"
-"No tak."
-" To pani Ania bedzie po 19 na dyżurze, najlepiej jak wtedy pani przyjedzie".
Mysle sobie "faktycznie, może chociaz ona, się cos zainteresuje...?"
Najlepsze, że jak przyjechaliśmy z mężem wieczorem to okazało się, że ta moja połozna w ogóle nie ma teraz dyżuru
no ale na szczęście była jedna, miła kobitka. Poszłam razem z mężem na to ktg. Zamontowali mi to. Poszła. Ryczało tak, ze mało łba nie urwało, a obok leżała jakaś nieszczęsna kobitka w dwupaku, bo to było na sali przedporodowej. Żal mi jej było bardziej niz nas, bo słyszałam jak rozmawiała przez telefon, miała już dość tego miejsca. Mąż doszedł jak przyciszyc to ustrojstwo
Potem usłyszeliśmy z korytarza " to ktg jakies takie nieczytelne". Mąż biedny zasypiał na tym łóżku, po godzinie poszedł po nią. Zdjęła aparaturę. Czekaliśmy chwilę na izbie po czym przybył lekarz dyżurny i objasnił, że nalezy jutro powtórzyć, bo niejasne ktg.
Aż się zastanawiam czy na serio wszystkie ktg niejasne i czy to wina sprzetu czy może lekarze nie potrafia tego odczytać...
Cos tam wyjeczelismy, ze my daleko i średnio nam to na rekę, no ale tamci, że lepiej zrobić. No dobra... jak lepiej to nie dyskutujemy. Pomimo, że żadne z nas nie miało zielonego pojęcia o co chodzi.
No i mam jechac z mężem na to ktg dzisiaj na 17, torby cały czas jeżdżą w samochodzie.
Jakies tam skurcze się pojawiały, ale kilka tylko.
Nawet nie myślałam, ze najbardziej frustrującą dla mnie rzeczą będzie to, że "jeszcze nie rodzę". Naprawdę. Zamiast się bać, że "to już" to ja wracałam wściekła jak diabli, że jeszcze nic...
A tak w ogóle, to zauważyłam, że ostatnio, od jakis 2 dni, mam straszne rozchwianie emocjonalne. Najchętniej bym usiadła i płakała, nie wiem czemu.
A taka biedna i samotna sie czuję... powiedziałam rano o tym męzowi. Że gdybym się obudziła i go obok nie było to chyba bym sie rozpłakała. Choćby to już jest dla mnie sygnałem, ze chyba cos tam powoli się zaczyna dziać... hormony wariują.
i nie bardziej boję się...macierzyństwa. To moje dzisiejsze wnioski.
O matko, mam to samo! Zresztą... ja nawet porodu sie tak nie obawiam jak tego "co dalej"
Choc czasem jak mnie najdzie i sobie wyobraże takiego mojego słodkiego synka i to jak mógłby wyglądać to tak mi się już chce go mieć obok, że aż wyję o ten poród
A no i news jest taki, że do moich "trudnych" rodziców, którzy oboje postanowili chyba urodzić za mnie, jutro wieczorem dołączy teściowa, która stwierdziła, że ona przyjeżdża bez względu na wszystko bo nie może usiedzieć w domu...Naprawdę ją lubię, fajna babka, wiem, że się bardzo przejmuje i czeka na wnuka, ale jest mi tu aktualnie potrzebna jak 5 koło u wozu albo 6 lub 7. Ciekawe na ile przyjeżdża...nie mieliśmy nawet odwagi zapytać
O boże... nawet sobie tego nie wyobrażam, żebym miała mieć jeszcze teściową na karku
moja matka wystarczająco mnie rozbraja... rozumiem, że sie martwi, ale jak jej powiem ' momo, jedziemy z Michałem rodzić" to ona chyba sie zapowietrzy i na zawał padnie
strasznie przeżywa. Nawet sobie wymyśliła, ze na wesele do kuzynki nie pójda z ojcem ( 3 września) bo przeciez "na pewno będzie trzeba mi cos pomóc" - no wariuje kobita.
teściowa w sumie od poczatku jakos mniej zaintersowana samym wnukiem... nie wiem, może po prostu jeszcze do niej nie dociera? Fakt, że poza tym dawno jej nie widziałam (
), bo sie pogryzły z moja matka, a że mieszkamy u moich rodziców, to mam spokój.
ale nie powiem, jak jeszcze nie byłam "tą złą synową" to drżałam na myśl, że np. dzień po porodzie moge ja ujrzeć nad łóżkiem. Chyba bym z przerażenia przez okno skakała
3majcie prosze kciuki. Bo bardzo bym chciala juz urodzić.
A teraz przynajmniej jest jakas nadzieja
Trzymam ja. Za Ciebie, siebie i wszystkie stękające
U mnie póki co daleka droga....:-(
Fałszywy alarm.
dziekuje za trzymane kciukasy. ale niestety to nie nasz dzien. Mam sie zglosic w poniedzialek. jak narazie szyjka 2cm :/ gr... ale jestem zla
Uuu... to do poniedziałku. Jak się u mnie nic nie rozwinie to też ide w poniedziałek na wywołanko :-)
Podobno jak jest burza to tak się zmienia ciśnienie, że porody zaczynają się na potęgę - już 2 Ginów mi to powiedziało;-)
Ta... wczoraj dookoła nas aż huczało, burze naokoło, a akurat nas musiały ominąć!
-p )